Jeśli liberalnym lobbystom, ignoranckim mediom i nakręconym żądzą zemsty politykom uda się sprzedać Polakom bajeczkę o strasznym „długu Morawieckiego”, to będzie epickich rozmiarów tragedia, z której długo się nie pozbieramy.
/123RF/PICSEL
Reklama
Słyszeliście? PiS zostawił po sobie straaaszliwy dług. Pochował go w skrytkach i szufladach rozlicznych ministerstw i agencji rządowych. I jak tylko opozycja wejdzie do gabinetów i pootwiera zamki, to ten dług na nich wyskoczy, robiąc im wielkie „łaaaaa”. Taki – nie przymierzając – polityczny „jumpscare” (ci co, grali we FNAF-a albo inną grę z dreszczykiem będą wiedzieć o co chodzi).
„Opowieść snują liberalni lobbyści”
Jest to opowieść ostatnio dość popularna. Snują ją bezwstydnie liberalni lobbyści – zainteresowani wywołaniem takiej atmosfery, w której znienawidzone przez nich równościowe i socjalne zdobycze czasów PiS będą mogły zostać łatwiej odebrane albo rozwodnione. Pod tę atmosferę próbują się podłączyć politycy antyPiS-u. Najczęściej ci, co przez ostatnie lata zajmowali się głównie wieszczeniem „bankructwa Polski”. A ponieważ to bankructwo nie nastąpiło to oni muszą je teraz… wymyślić. Byle tylko wyszło na ich.
Media? Spora ich część jest robiona przez ludzi wychowanych i zsocjalizowanych w warunkach neoliberalnej III RP. I choć minęło wiele lat, to w ich głowach zmieścić się nie może, że wolno (i to z sukcesami) prowadzić inną politykę ekonomiczną niż ortodoksyjnie liberalne „zetnij wydatki, obliż podatki, zdereguluj!”.
Wszyscy oni mają swój interes w opowiadaniu bajeczki o strasznym długu, który zostawia po sobie PiS. Niewiele ich obchodzi, że jest to opowieść… nieprawdziwa, kłamliwa i niemająca nic wspólnego z prawdą. A jaka jest prawda? Ano taka, że polski dług publiczny w roku 2023 nie jest problemem. I to z kilku powodów.
„Dług publiczny musimy zestawić z aktualnym poziomem PKB”
Po pierwsze, polski dług publiczny nie jest jakoś szczególnie wysoki. Oczywiście przeróżni propagandyści będą was uwodzić grubymi miliardami. Zestawią na przykład nominalną wysokość długu publicznego z roku 2023 z tym sprzed dekady. Powiedzą, że to skandal, bo dług w roku 2023 sięga 1,6 bln zł (liczę metodą EDP, czyli tzw. europejską, uwzględniająca wszystkie te elementy zadłużenia, które liberalni histerycy lubią określać jako „dług ukryty”). Dlaczego skandal? No bo – powiedzą wam – w 2013 roku EDP wynosił 930 mld. Czyli, że urósł o grubo ponad połowę.
Problem tylko w tym, że to jest… bez sensu. Gorzej – takie pokazywanie nominalnego zadłużenia to jest najzwyklejsze na świecie szalbierstwo. Żeby dług publiczny powiedział nam cokolwiek, to musimy go zestawić z aktualnym poziomem PKB. To znaczy z rozmiarem polskiej gospodarki. Tylko wtedy możemy ocenić realną wysokość zadłużenia.
Przyznacie wszak, że ma znaczenie, czy 1000 zł wisi komuś bezrobotny, czy Elon Musk, prawda? Tak się więc składa, że w ciągu minionej dekady polski PKB urósł mniej więcej dwukrotnie. Oznacza to, że w roku 2023 relacja długu publicznego do PKB to ok. 48 proc. Czyli mniej niż było w roku 2013, gdy relacja długu do PKB (liczona tą samą metodą EDP) sięgała… 57 proc. W tym drugim przypadku dług – choć nominalnie niższy – ważył więcej niż waży ten z dziś.
Po drugie, zawsze warto umieszczać wszelkie dane w międzynarodowym – czy choćby europejskim – kontekście. Antyzadłużeniowi krętacze oczywiście tego nie zrobią. A nie zrobią dlatego, że wtedy moglibyście zobaczyć, że Polska ze swoimi 48 proc. długu do PKB to jest dość mało jak na współczesny kapitalizm. Średnia unijna to dziś ponad 80 proc. Niemcy mają 66 proc. Austriacy 80 proc. Francuzi 112 proc. I tak dalej.
„Dług to warunek dobrej koniunktury biznesowej”
Po trzecie – i może najważniejsze – dług publiczny to nie jest grzech. Ani dowód na złe zarządzanie finansami publicznymi. Ani tym bardziej symptom tzw. życia ponad stan. Dług publiczny odgrywa ważną rolę w nowoczesnych systemach gospodarczych. Bywa smarem życia gospodarczego. A także gwarantem stabilności systemu finansowego. Państwo z łatwością mogłoby go nie mieć. Ale wtedy musiałoby albo nie odpowiadać na żadne żywotne potrzeby swoich obywateli fundując gospodarce potężną recesję. Albo tak opodatkować swoich obywateli, żeby przymierali głodem. A biznes by nie miał szans na produkowanie czegokolwiek.
Zresztą po co, skoro i tak nikogo by nie było stać na kupowanie czegokolwiek. W kapitalizmie jest bowiem tak, że państwo – właśnie działając poprzez mechanizm długu – bierze na siebie cześć zobowiązań sektora prywatnego. Także po to, żeby obywatele mogli (indywidualnie) zadłużać się mniej. Dług publiczny to na dodatek warunek dobrej koniunktury biznesowej, ponieważ państwo jest drugą stroną całego szeregu biznesowych transakcji.
I jeszcze jedno. W historii współczesnego kapitalizmu jest tak, że kraje potrafią same wpędzić się w spore kłopoty. Dzieje się tak zazwyczaj wtedy, gdy zaczynają – za namową ideologicznych wrogów zadłużenia – obsesyjnie spłacać swoje długi. Wychodzi z tego zawsze gospodarcza katastrofa. Taka, z której ludzie wygrzebują się potem latami. W tym sensie to nie dług jest życiem na koszt przyszłych pokoleń. To obsesyjna walka z zadłużeniem jest prawdziwym marnowaniem gospodarczego potencjału wspólnoty. Na którym nasze dzieci wcale dobrze nie wyjdą.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
***
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Polsat News