W tym roku szykuje się kumulacja masowych zwolnień. Takiej skali od dawna w Polsce nie było. W całym kraju tysiące osób straci pracę. W największym stopniu dotknie to pracowników z trzech sektorów. Według ekspertów to zły znak. – Nasza gospodarka hamuje – mówią.
Wysyp zwolnień grupowych. – Kończy się okres dominacji pracowników – mówi jeden z ekspertów (East News, Lukasz Kaczanowski, Polska Press)
Ten rok będzie trudny dla wielu firm. Przedsiębiorcy wciąż zmagają się z wysoką inflacją. Wzrost cen wzmaga presję pracowników na podwyżki płac. Rośnie płaca minimalna i składki na ZUS, a także inne koszty prowadzenia biznesu.
Na razie oficjalne statystyki dotyczące poziomu bezrobocia są niskie. Tymczasem wielu pracodawców zapowiada w tym roku grupowe zwolnienia. Niektóre branże dotknie to szczególnie mocno.
Jednym z sektorów, które znalazły się w trudnej sytuacji, jest m.in. rynek meblarski. Czarna seria w tej branży trwa od ubiegłego roku. Doszło wówczas do zamknięcia po blisko 30 latach polskiej fabryki mebli Klose. Pod koniec ubiegłego roku rozpoczęły się także zwolnienia w polskiej fabryce Ikea w Goleniowie, gdzie pracę ma stracić ponad 130 osób. Z kolei w tym roku decyzję o zwolnieniach grupowych ogłosiła fabryka mebli Forte. Redukcja ma objąć w sumie blisko 237 pracowników.
A w innych branżach polskiego przemysłu sytuacja jest znacznie gorsza.
Jak pracodawcy tłumaczą zwolnienia?
Wzrost liczby grupowych zwolnień w Polsce widać od dwóch lat. W 2022 roku doszło m.in. do zwolnienia 860 członków załogi w firmie MAN Bus Starachowice. Z kolei w 2023 roku firma Cersanit, producent wyposażenia łazienek zredukowała załogę o 230 pracowników w kilku zakładach w kraju, m.in. w Wałbrzychu, Opocznie i Kielcach. Zarząd tłumaczył przyczyny zwolnień „drastycznym wzrostem cen na rynku gazu, będącego podstawowym surowcem do produkcji”.
Skala tegorocznych zwolnień grupowych jest znacznie większa niż w poprzednich latach. W niektórych miejscach Polski decyduje się na nie więcej niż jeden zakład pracy.
Jednym z takich przykładów jest sytuacja w Bielsku Białej. W tym roku rozpoczęły się tam zwolnienia w fabryce silników, należącej do światowego giganta motoryzacyjnego – firmy Stellantis, która została postawiona w stan likwidacji.
W mieście kończy także działalność zakład firmy Signify zajmujący się produkcją m.in. komponentów do tradycyjnego oświetlenia. W najbliższych miesiącach pracę straci 128 osób.
– Zwolnienia grupowe w koncernie Stellantis potrwają do końca tego roku i obejmą całą załogę. W tej chwili trwają jeszcze rozmowy pomiędzy zarządem firmy a związkowcami. Negocjacji podlega m.in. wysokość odpraw – informuje money.pl Marek Hetnał, dyrektor w Powiatowym Urzędzie Pracy w Bielsku-Białej.
Wyjaśnia, że w ubiegłym roku motoryzacyjny koncern przeprowadził pierwsze zwolnienia, do których przewidziano 300 osób. A zgłosiło się blisko 500 pracowników, których skusiły atrakcyjne warunki zaoferowane w przypadku dobrowolnych odejść.
„Redukcje na rynku pracy są widoczne”
Marek Hetnał nie ukrywa, że obecna sytuacja będzie mieć wpływ na rynek pracy zarówno w Bielsku Białej, jak i całym regionie. Optymistyczne według niego jest to, że na lokalnym rynku jest nadal duże zapotrzebowanie na pracowników.
Prawdopodobnie więc duża część ze zwolnionych osób, zwłaszcza młodszych, znajdzie – jego zdaniem – zatrudnienie, w innych lokalnych zakładach produkcyjnych.
Obecna fala grupowych zwolnień jest znacznie większa niż w poprzednich latach. Redukcje na rynku pracy są tym bardziej widoczne, jeśli porównamy je do okresu sprzed 5-10 lat, gdy ich niemal nie było – mówi Mateusz Żydek, rzecznik prasowy firmy Randstat, specjalizującej się w usługach doradztwa personalnego i pracy tymczasowej.
Ekspert uważa, że część decyzji pracodawców jest skutkiem spowolnienia gospodarczego, a także spadku konsumpcji w kraju i mniejszego eksportu.
– Dotyczy to zwłaszcza branży meblarskiej czy motoryzacyjnej. W tym drugim sektorze to także efekt transformacji polskiej gospodarki. Szczególnie w przemyśle możemy obserwować lokowanie nowych inwestycji w krajach, w których większa jest dostępność pracowników i niższe koszty pracy. Ale też nie są to dynamiczne zmiany, bo w ostatnim czasie mamy do czynienia z reindustrializacją Europy. Firmy chcą unikać problemów z łańcuchami dostaw z krajów azjatyckich i chętniej wybierają nasz kontynent do lokowania nowych fabryk – dodaje Mateusz Żydek.
Zmniejszanie zatrudnienia w takich sektorach jak bankowość i finanse jest według niego pokłosiem rozwoju technologicznego. – Dotyczy to przede wszystkim obszaru obsługi klienta. Sektor bankowy jednocześnie nadal rekrutuje pracowników, ale już z innymi kompetencjami – tłumaczy nasz rozmówca.
Zobacz także:
Nadchodzą duże problemy na rynku pracy. To wyzwanie nie tylko dla Polski
Nie wszędzie sobie poradzą
Czy w związku ze wzrostem zwolnień grupowych może nam grozić wzrost bezrobocia?
– Obecne zmiany w skali rynku pracy nie oznaczają tak dużej liczby redukcji, jak fala zwolnień w polskiej gospodarce w latach 90. czy w pierwszej dekadzie XXI wieku. Nie będzie mieć to więc wpływu na wzrost stopy bezrobocia – uważa ekspert firmy Randstat.
Dodaje jednak przy tym, że oficjalna statystyka nie oddaje w pełni sytuacji pracowników w niektórych rejonach.
W części gmin, szczególnie oddalonych od dużych aglomeracji, redukcja zatrudnienia w jednym zakładzie w okolicy jest ogromnym wyzwaniem. Są wciąż regiony w Polsce, gdzie stopa bezrobocia jest dwucyfrowa, dotyczy to na przykład niektórych gmin na Mazowszu – podkreśla.
Zobacz także:
Giganci zwalniają na dużą skalę. Problemy na rynku pracy
„Efekt hamowania gospodarki”
Pogarszająca się sytuacja firm z sektora przemysłu znajduje także odzwierciedlenie w statystykach. Z danych GUS wynika, że w okresie od stycznia do października 2023 roku produkcja sprzedana przemysłu była o 1,5 proc. niższa w porównaniu z analogicznym okresem 2022 roku, gdy notowano wzrost o 11,6 proc. w stosunku do poprzedniego roku.
Tak źle nie było nawet w pandemii. To, co obserwujemy, to jest efekt hamowania gospodarki. To zjawisko rozpoczęło się jeszcze w ubiegłym roku. Obecna skala planowanych zwolnień nie odzwierciedla w pełni całej sytuacji. Zwłaszcza, że problemy przeżywa nie tylko branża motoryzacyjna, czy meblowa, ale także chemiczna, czy tworzyw sztucznych – mówi Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Przypomina, że zwolnienia mają także bezpośredni związek z decyzjami podjętymi na poziomie UE. Dotyczy to np. kwestii odchodzenia od aut spalinowych.
– W tej chwili bardzo mocno są preferowane auta elektryczne. Skutkiem jest fala zwolnień w fabrykach, które produkują komponenty do aut spalinowych. Niestety trzeba mieć świadomość, że ambitne cele klimatyczne mogą przełożyć się na zwolnienia pracowników w wielu gałęziach przemysłu – mówi Soroczyński.
Zauważa także, że mimo iż większość firm zdaje sobie sprawę z pogorszenia się koniunktury, wstrzymuje się z decyzjami o zwolnieniach. Bo mają nadzieję, że uda im się niebawem zwiększyć zamówienia, chcą więc jak najdłużej zachować załogę.
„Kończy się okres dominacji pracowników”
– Obecna fala grupowych zwolnień oznacza, że do Polski dotarły globalne problemy gospodarcze. W jakimś stopniu zaczynamy w nich partycypować – komentuje Kazimierz Sedlak, dyrektor w firmie HR Sedlak & Sedlak.
Według niego na razie skala zwolnień – mimo że rośnie – nie jest jednak zagrożeniem dla całego rynku pracy. – Powoli można jednak zakładać, że kończy się okres dominacji pracowników i przechodzimy do etapu równowagi. To powinno pozwolić pracodawcom na złapanie oddechu. Pamiętajmy, że zdrowy rynek pracy to rynek równowagi, bo dominacja jednej ze stron zwykle prowadzi do nadużywania swojej przewagi, czego częściowym efektem była inflacja oraz spadek wydajności pracy – uważa ekspert.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl