Ceny węgierskich czereśni spędzają sen z powiek rolnikom. „To jest masakra”

Węgierskie czereśnie, które za sprawą rumuńskich sprzedawców całkiem niedawno trafiły na krakowską giełdę, można było nabyć już za 8 zł za kilogram w hurcie. Polscy sadownicy są głęboko zaniepokojeni tym, że owoce zza granicy oferowane są w tak niskich cenach, co – ich zdaniem – sprawia, że nie mają jak sprzedać swoich owoców. Do sprawy odniosła się Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHAS). Zdjęcie

Węgierskie czereśnie zalały targowiska. Sadownicy oburzeni /ARKADIUSZ ZIOLEK /East News

Węgierskie czereśnie zalały targowiska. Sadownicy oburzeni /ARKADIUSZ ZIOLEK /East News Reklama

Sprawa miała swój początek kilka dni temu, kiedy to na giełdzie na krakowskich Rybitwach pojawiło się sporo aut wypełnionych tanimi czereśniami. Jak zauważa serwis wiadomosci.radiozet.pl, oferowane ceny były naprawdę atrakcyjne, bo kilogram tych owoców w hurcie można było dorwać już za 8 zł. Okazuje się, że sprzedażą węgierskich czereśni, które są sprowadzane do Polski, zajmują się głównie obywatele Rumunii. Sadownicy rozkładają ręce, bo – jak twierdzą – nie opłaca im się sprzedawać swoich owoców. 

Afera z czereśniami w roli głównej. Polscy sadownicy nie ukrywają wzburzenia

Polscy sadownicy skarżą się, że nie są w stanie konkurować z tanimi owocami z Węgier, którymi handlują obywatele Rumunii. – Rolnik płaci podatki, musi ludzi nająć, a to wszystko handlarze. Tam kupi za bezcen, tu zjedzie z ceny, a ty nie sprzedasz – powiedział jeden z rolników w rozmowie z reporterem Radia ZET.  

Reklama

Wyjaśnił, że nie jest w stanie sprzedawać owoców w takiej cenie jak handlarze z Rumunii. – Swoich czereśni sprzedać się nie da, bo to się dziadostwa najechało i bez podatku, bez niczego handlują – podsumował. 

Jedna z kobiet handlujących na krakowskim bazarze zdradziła w rozmowie z serwisem, że musiała zejść z ceny i sprzedaje kilogram czereśni za 8 zł. – To już graniczy z opłacalnością. (…) To jest masakra po prostu – powiedziała kobieta, której słowa przytacza serwis wiadomosci.radiozet.pl. 

Sprawę skomentował WIJHAS. Wskazano jeden mankament

Ryszard Mróz, dyrektor Wojewódzkiej Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, wyjaśnił, że „ci sprzedawcy z południa również są w Unii Europejskiej, a więc produkty, którymi handlują nie są niewiadomego pochodzenia”.  

Czy jest się więc do czego przyczepić? – Jedynym mankamentem na dzień dzisiejszy według zakresu zadań i inspekcji ustawy o jakości handlowej jest to, że nie znakują odpowiednio kraju pochodzenia – stwierdził Ryszard Mróz. Na sprzedawców takich owoców nakładane mogą być kary finansowe w wysokości od 500 zł do 5-krotności wartości sprzedawanego towaru. 

Wideo Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Skrócony tydzień pracy. Paweł Borys, MCI: Temat w perspektywie dekady czy dwóch INTERIA.PL

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *