Do kurczącej się listy tytułów, którymi mogą się posługiwać (w 2020 roku wykreślono np. Jego/Jej Wysokość), można jeden dopisać, ale akurat taki, którego by posiadać nie chcieli. Książę Harry i Meghan Markle zostali uznani za największych nieudaczników 2023 roku w Hollywood. To oficjalny koniec marki pary książęcej Sussex?
Co roku "Hollywood Reporter" przyznaje tytuł największych fajtłap/gamoni/nieudaczników danego roku. W tym tytuł ten, do tytułu księcia i księżnej Sussex, mogą sobie dopisać mieszkańcy rezydencji w Montecito, którzy w 2020 roku zrezygnowali z bycia aktywnymi członkami brytyjskiej rodziny królewskiej na rzecz swojej niezależności finansowej budowanej za oceanem.
Rok zaczęli z przytupem – od kolejnej pełnej przeinaczeń i marudzenia tym razem biografii księcia Harry'ego "Ten Drugi" [oryg. "Spare"]. Później nie było lepiej – film dokumentalny "Harry i Meghan" na Netfliksie, podcast Meghan Markle na Spotify "Archetypy", prześmiewczy odcinek "South Park", epizod w "Family Guy", "katastrofalny pościg paparazzi" po Manhattanie w Nowym Jorku, gdzie średnia prędkość (poza autem Sussexów) wynosi 12 km/h – to tylko wycinek z życia Sussexów w 2023 roku, który wyraźnie nie przyniósł im szczęścia (choć trzeba przyznać, że też robili wszystko, by przejechać się jak Zabłocki na mydle).
Słowem – ich stała (a przez to i uciążliwa) obecność w mediach, wzywanie paparazzi, wieczny tworzony wokół siebie szum nie przełożyły się na zarobione pieniądze. Fundacja Archewell zanotowała w 2023 roku zdumiewający, bo aż o 11 mln dolarów, spadek darowizn.
Marka musi sobą coś reprezentować, a nie żerować
Jak więc stracić w ciągu niemal czterech lat markę wartą miliony i zamienić ją na drobne? Przede wszystkim warto zwracać uwagę na opinię publiczną. Wieczne narzekanie jak to było im potwornie źle, żyjąc w kompleksie pałacowym Windsor, w który para książęca Sussex wręcz celuje, nie pomaga. Jęczący liderzy nie zbudują dobrej marki, a jeśli dostaną ją "w spadku", to długo się ona nie utrzyma.
Eksploatacja marki księżnej Diany, choć na początku zdawała egzamin, przestała roztaczać swój czar. Im dłużej i dalej znajdują się od rodziny królewskiej, tym mniej blasku posiadają. Być może stąd ponowne starania o przyjazd do Wielkiej Brytanii, które jednak zostały zaprzepaszczone m.in. przez ich rzecznika Omida Scobiego, który wydał książkę "Endgame", a przez błąd wskazał z imienia i nazwiska na osoby, które miały zastanawiać się nad kolorem skóry nienarodzonego jeszcze Archiego. Ujawnił, że był to król Karol i księżna Walii Kate.
Jeszcze ciekawość czy już rasizm?
Od czasu słynnego wywiadu u Oprah, w którym Meghan Markle powiedziała, że z powodu przyszłego koloru skóry ich pierwszy syn Archie został pozbawiony tytułu i ochrony (teraz wiadomo, że tytułu nie mógł uzyskać z powodu obowiązującego w Anglii prawa – musiał poczekać aż jego dziadek zostanie królem, a ochrony im nie odmówiono, a sami jego rodzice z niej zrezygnowali), wszyscy zastanawiają się, czy po prostu nie grały tu roli różnice kulturowe między Wielką Brytanią a USA.
Wychowani na Monty Pythonie i przyzwyczajeni do żartów mogli przecież luźno rozmawiać o kolorze skóry czy włosów, tak jak często w rodzinach dyskutuje się, czy dziecko będzie miało nos dziadka, czy kręcone włosy po siostrze ojca, szczególnie jeśli rodzice pochodzą z różnych grup etnicznych.
Komik Chris Rock w swoim stand-upie na Netflixie sam zwraca uwagę, że afroamerykanie często zastanawiają się "jak ciemne będzie ich dziecko".
Co ciekawe, kwestia rasizmu, oprócz wywiadu u Oprah, nie wróciła ani w sześciodcinkowej produkcji Netflixa, ani w biografii Spare, ani w podcaście "Archetypy".
Ludzie życzący cztery lata temu parze książęcej szczęścia i sukcesu, zapewne nie spodziewali się, że spieniężą oni swój czas z rodziną królewską, co po tym czasie to już naprawdę kilkukrotnie odgrzewany kotlet. Z badań cytowanych przez "Forbesa" wynika, że ludzie unikają "złej marki" w 67 proc. z powodu złych doświadczeń (w tym przypadku jest to po prostu znużenie), a 47 proc. negatywnych opinii w internecie. W tym przypadku mamy do czynienia i z jednym, i z drugim.
Monotematyczność nie jest w cenie
Po drugie, by marka odniosła sukces, trzeba po prostu spełniać obietnice. Takie proste, a tak wiele z nich zawodzi. Nic nie uratuje produktu czy usługi – żaden szum medialny – jeśli nie spełnia standardów. Liczba nagłówków odnośnie do podcastu Spotify "Archetypy", w których Meghan Markle rozmawiała ze sławnymi znajomymi na temat stereotypów dotyczących kobiet, nie przełożyła się na jego popularność. Przypomnijmy, księżna Sussex miała je prowadzić wspólnie z księciem Harrym, ale pojawił się on zaledwie w kilku odcinkach i bardziej jako "przerywnik" niż współprowadzący. Koncern po jednym sezonie zrezygnował. Kontrakt na podcast o szacunkowej wartości 20 mln dolarów był jednym z największych, które książęca para zawarła po odejściu z rodziny królewskiej. Co ciekawsze, szef działu podcastów Spotify Bill Simmons nazwał parę "pier… naciągaczami".
Bill Simmons absolutely HATES Prince Harry
We need to know what Harry said to Bill on that Zoom pic.twitter.com/lsxNoSPaCU
— The r/BillSimmons Podcast 🎙️ (@rBillSimmonsPod) June 16, 2023
Był bezlitosny, bo kontynuował: "Mieszkasz w piep… Montecito i po prostu sprzedajesz filmy dokumentalne i podcasty, ale nikogo nie obchodzi, co masz do powiedzenia, chyba że narzekasz na rodzinę królewską, to po prostu na nią narzekasz […] Będziemy bardziej ostrożni, podpisując przyszłe kontrakty".
Jak się okazało, ta produkcja była "gwiazdą jednego odsłuchania". Później wyszły na jaw szczegóły – podobno w willi w Montecito powstało całe studio nagraniowe, by młodym rodzicom ułatwić nagrywanie rozmów, jednak to nie pomogło i nie byli w stanie dotrzymać terminów. Dodatkowo księżna miała nie przeprowadzać wszystkich rozmów sama – robiło to jej 20 asystentów, także zatrudnionych przez Spotify, a ona później dogrywała jedynie swój głos, wprowadzając tym samym słuchaczy w błąd. Do tego dochodzą dość dziwne pomysły księcia Harry'ego, który chciał przepytać m.in. prezydenta Rosji Władimira Putina i byłego prezydenta USA Donalda Trumpa z ich traum z dzieciństwa.
Przeczytaj także
Meghan Markle może zbić fortunę na Instagramie. Za wpis może zgarnąć nawet 1 mln dolarów
"Słowo ciałem się stało". Fundacja przyniosła ponad pół mln dolarów strat
Klienci lubią marki wiarygodne, jednocześnie jednak aż 71 proc. ludzi nie wierzy, że wywiązują się one ze swoich obietnic. Tylko 34 proc. uważa, że są transparentne i informują o swoich zobowiązaniach. Rok temu analiza rocznego raportu fundacji księcia Harry'ego i Meghan nie pozostawiała złudzeń. Fiasko to trafne określenie. W tym roku jest jeszcze gorzej. Na pierwszym miejscu chwalą się, że w 98,8 proc. zawarli znaczące znajomości i przyjaźnie, a w 97,7 proc. zmniejszyli poczucie osamotnienia. W kwestiach finasnowych okazuje się, że fundacja Archwell przynosi straty w wysokości 674 tys. dolarów (dwa datki przyniosły 2 mln do fundacji, a koszty pochłonęły 2,67 mln dolarów). To pokazuje, że w porównaniu do poprzedniego roku zanotowano spadek datków o 11 mln dolarów.
Fundacja zatrudnia pięć osób, których roczne wynagrodzenie wynosi 640 tys. dolarów. Harry i Meghan za pracę wynoszącą jedną godzinę tygodniowo nie figurują na liście płac. Dyrektor wykonawczy James Holt, uważany za prawą rękę Sussexów, zarabiał 227 tys. dolarów rocznie, w tym 20 tys. dolarów premii. To oznacza podwyżkę o około 170 tys. dolarów (czyli 280 proc.) w porównaniu do jego początkowej pensji, która wyniosła niespełna 60 tys. dolarów rok wcześniej. Pomimo straty fundacja nadal posiada 8,3 mln dolarów w gotówce i aktywach.
Para opublikowała jednominutowy klip "Wpływ", w którym przytulają weteranów (mimo iż wybrali premierę "króla Lwa" nad uroczystościami upamiętniającymi ofiary IRA), pakują torby dla uczennic w Nigerii (2,5 tys. sztuk) i robią setki selfie z kibicami na Invictus Games (które także potwornie kuleje finansowo, a kolejni szefowie odchodzą z niesmakiem). Pokazuje Meghan Markle uczestniczącą w różnych panelach, w tym dotyczącym zdrowia psychicznego czy pomocy bezdomnym kobietom w ciąży, nosząc przy tym biżuterię za steki tysięcy dolarów (ma prawo ją oczywiście nosić, ale może niekoniecznie na tego typu spotkania).
Ładnie zmontowany film stara się pokazać parę jako globalnych graczy, umieszczając ich w centrum uwagi. Jak jednak widać po braku kontraktów, wciąż zapowiadanych i wciąż nieogłoszonych, powrót Meghan i wejście Harry'ego do showbiznesu nie działa. Ich marka jest teraz ryzykowna dla inwestorów, bo albo odniesie spektakularny sukces (ale z etyką pracy Sussexów jest to wątpliwe), albo przyniesie niewielki, jeśli w ogóle zwrot. Dlatego raczej już nie zobaczą takich kwot na czekach, jakie otrzymali od Netfliksa i Spotify. Hollywoodzka machina ma ich najprawdopodobniej dość, pozwalając im bywać jedynie na czerwonych dywanach, ale bez zaangażowania w ich sprawy. Nic dziwnego. W końcu kojarzeni są raczej z dzieleniem się z mediami wszystkim. Nawet próba nawiązania kontaktu z królem Karolem podczas jego urodzin została przez nich w szczegółach sprzedana dziennikarzom.
Wydaje się, jakby para książęca nie miała wizji i próbuje dopasować się do tego, czego aktualnie chce publiczność. Ta druga droga przynosi korzyści, ale krótkotrwałe. Na papierze są warci miliony dolarów, ale w praktyce nie przekłada się to na ich wyniki. Zdaje się, że powinni zamieniać w złoto wszystko, czego dotkną, jednak przez ciągłe ataki na brytyjską rodzinę królewską kojarzą się tylko z narzekaniem, dlatego szkodzą wszystkiemu i wszystkim, z czym się wiążą. Do tego dochodzą trwające rozprawy sądowe: o ochronę przeciwko brytyjskiemu rządowi, o naruszenie prywatności przeciwko brytyjskim tabloidom, o "złośliwe kłamstwa", który wytoczyła jej przyrodnia siostra Samantha Markle.
Tylko głupiec wciąż powtarza te same czynności i oczekuje innych rezultatów.
Książę Harry i inni celebryci pozwą "Daily Mail". Chce dostać tyle odszkodowania, ile brat?
Wydawcy "Daily Mail" i "Mail on Sunday" będą musieli się stawić czoło pozwowi złożonemu przez księcia Harry'ego, piosenkarza Eltona Johna, aktorki Liz Hurley i czworo innych celebrytów. Oskarżają oni gazetę o korzystanie z podsłuchów i innych nielegalnych sposobów pozyskiwania informacji.
WIĘCEJ…
***
Popkultura i pieniądze w Bankier.pl, czyli seria o finansach "ostatnich stron gazet". Fakty i plotki pod polewą z tajemnic Poliszynela. Zaglądamy do portfeli sławnych i bogatych, za kulisy głośnych tytułów, pod opakowania najgorętszych produktów. Jakie kwoty stoją za hitami HBO i Netfliksa? Jak Windsorowie monetyzują brytyjskość? Ile kosztuje nocleg w najbardziej nawiedzonym zamku? Czy warto inwestować w Lego? By odpowiedzieć na te i inne pytania, nie zawahamy się zajrzeć nawet na Reddita.