– Z formalnego punktu widzenia tam nie ma żadnej pracy – mówi Marcin Stanecki, szef Państowej Inspekcji Pracy o kurierach i dostawcach. – Kogo mamy skontrolować? Trudno ustalić, kto jest ich pracodawcą, bo warunki i czas ich pracy określa aplikacja, którą z kolei rządzi algorytm – dodaje.
Forma świadczenia usług za pośrednictwem różnego rodzaju aplikacji jest poza naszą kontrolą – przyznaje szef PIP (East News, ARKADIUSZ ZIOLEK)
Stanecki został zapytany, jak to jest, że państwo nie chroni ludzi przed patologiami rynku pracy, bo takich form zatrudnienia masowo przybywa, a nie ubywa. Poza tym nie jest tak, że ludziom mniej smakuje jedzenie, które dowożą im kurierzy pozbawieni wszelkiej formy ochrony prawnej, również ze strony inspekcji pracy.
Szef PIP odparł, że obecnie forma świadczenia bardzo popularnych usług za pośrednictwem różnego rodzaju aplikacji „jest poza naszą kontrolą”.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Niesamowita historia firmy Atlas – Paweł Kisiel w Biznes Klasie
– Zajmujemy się umowami o pracę i w ograniczonym zakresie kontraktami cywilnoprawnymi. Większość dostawców czy kurierów nie ma takich umów – podkreślił. Dodał, że „jeżeli jakieś mają, to na przykład na użyczenie roweru, za który pracodawca płaci im pieniądze od każdej pokonanej trasy z dostawą jedzenia”.
Spotkawszy się z niedowierzaniem dziennikarza, który utrzymywał, że kurierzy „przecież mają pracę, wykonują ją dla konkretnego podmiotu, nawet na plecakach mają napisane nazwy tych podmiotów” Marcin Stanecki poinformował, że, „z formalnego punktu widzenia to tam nie ma żadnej pracy”.
Jest jakaś umowa najmu albo inny pretekst do przelewu. Ale ani słowa o pracy. Może i mają jakieś nazwy i logo na sakwach, ale może dlatego, że świadczą usługę reklamy i za to im płacą. Same niewiadome. Nawet trudno ustalić, kto jest ich pracodawcą, bo warunki i czas ich pracy określa aplikacja, którą z kolei rządzi algorytm. To kogo i jak mamy skontrolować? -pyta szef PIP.
Zobacz także:
Staż pracy jednak po nowemu. Ministerstwo pokazało projekt przepisów
Wdrożenie unijnej dyrektywy oznacza rewolucję
Dziennikarz chciał także wiedzieć, dlaczego Polska nie wdraża tzw. dyrektywy platformowej, która ma poprawić warunki zatrudnienia osób pracujących „w gospodarce zleceniowej, a po pracowniczemu w gospodarce wyzyskowej, czyli na wszelkiego rodzaju aplikacjach”.
Stanecki zripostował, że formalnie dyrektywy ciągle nie ma, bo Parlament Europejski nie zakończył jeszcze procesu legislacyjnego. – Wiemy co w niej będzie, ale to nadal nie jest obowiązujący akt prawny. Jednak mimo to Polska jest bardzo zaawansowana we wdrażaniu tej inicjatywy, w co osobiście zaangażowana jest ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która kodeks pracy ceni i chce go wzmacniać – zapewnił.
Zobacz także:
Nowi pracownicy dostają więcej. "To dyskryminacja już zatrudnionych"
Podkreślił, że „kiedy dojdzie do implementacji w Polsce tej dyrektywy, to będzie rewolucja na naszym rynku pracy. Może największa, jaką wdrożono od wielu lat, bo wreszcie przełamany zostanie impas i systemowa niemoc państwa”.
„2 tys. mandatu nie robi już wrażenia”
Stanecki wskazał, że dzisiaj możliwości działania inspektorów pracy są w tych obszarach dalece niewystarczające, żeby nie powiedzieć fikcyjne, gdyż mandat w wysokości od 1 do 2 tys. zł – a tyle może nałożyć inspektor pracy – nie robi już na pracodawcach wrażenia. – Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że ta sama stawka jest stosowana bez względu na to, czy nieprawidłowości dotyczą jednego pracownika czy stu – zaznacza.
Zobacz także:
Zaległe urlopy. Jest termin. Ważny komunikat Inspekcji Pracy
– Tego prawa nie da się już łatać. Prawo pracy trzeba gruntownie naprawiać. Inaczej przy błyskawicznie rozwijającej się sztucznej inteligencji i pracy platformowej wszyscy będziemy się zastanawiać, jak to się stało, że nic już nas nie chroni – ostrzegł szef PIP.