To był jeden z kamieni milowych w historii rozwoju polskiego futbolu. W 2012 roku Polska wraz z Ukrainą zorganizowały Euro. Nowe stadiony, orliki i… rozczarowanie sportowe – tak w skrócie wyglądał turniej.
Reprezentacja Polski Michała Probierza z wielkimi trudami awansowała na Euro 2024. Po słabych eliminacjach, w których doszło do zmiany trenera, do wywalczenia biletów potrzebne były dwuetapowe baraże. Wygrane karne z Walią sprawiły, że kibice mogli jednocześnie cieszyć się, jak i odetchnąć z ulgą. Im bliżej turnieju tym kibice coraz mocniej wyczekują inauguracyjnego meczu. Przed laty cały kraj czekał latami na imprezę, która do dziś jest wspominana z wielką nostalgią.
Historyczna walka o wielką imprezę
Dawniej mogło się wydawać, że impreza pokroju mistrzostw Europy nigdy nie będzie rozgrywana w Polsce. Do 2008 roku Polski nie widziano na żadnym Euro. Zmienił to Leo Beenhakker, doprowadzając zespół do turnieju w Austrii i Szwajcarii. Na kolejnych mistrzostwach Europy Holendra już nie widziano. Ówczesny prezes Grzegorz Lato zwolnił go przed kamerami po przegranym meczu 0:3 ze Słowenią.
Polski Związek Piłki Nożnej podobnie jak cały kraj szykował się już wówczas na Euro 2012. Kilka lat wcześniej Polska i Ukraina złożyły wspólny wniosek o organizację turnieju. Do finałowego etapu wyborów gospodarza przeszły trzy kandydatury: polsko-ukraińska, włoska i chorwacko-węgierska. Do ostatecznego głosowania doszło w kwietniu 2007 roku w Cardiff. W pierwszej turze żadna z propozycji nie uzyskała większości. Do drugiej przeszła kandydatura Polski i Ukrainy oraz Włoch. Choć Italia wygrała w pierwszej turze, to w drugiej przegrała 4:8. Po wyborach ówczesny prezes UEFA wyszedł na scenę i budując napięci wysunął z koperty kartkę z napisem „Poland&Ukraine”. To oznaczało, że gigantyczna impreza po raz pierwszy zawita do Polski.
Franek Smuda czyni cuda
Polska nie musiała walczyć w eliminacjach mistrzostw Europy. Po nieudanej walce o mundial doszło jednak do zmiany trenera. Beenhakkera, a także tymczasowego selekcjonera Stefana Majewskiego zastąpił cieszący się popularnością w tamtym czasie Franciszek Smuda. Choć według wielu osób metody treningowe „Franza” trąciły myszką, to ówczesne wyniki jego zespołów dawały mu dużą sympatię. Lato skusił się na Smudę kosztem renomowanego za granicą Henryka Kasperczaka.
Smuda znalazł się w sytuacji, w której nie był żaden polski trener. Wiedział, że nie musi walczyć o kwalifikację. Miał jednak do dyspozycji sparingi, które nigdy nie są tak miarodajne jak starcia „o coś”. Polska występowała w starciach pokroju Pucharu Króla Tajlandii, które nie były dużym wyznacznikiem poziomu. Porażka 0:6 z Hiszpanią do dzisiaj jednak może śnić się niektórym piłkarzom.
Selekcjoner w tym czasie zdecydował się na wsparcie naturalizowanych graczy. To za jego czasów w kadrze zadebiutowali Damien Perquis i Sebastian Boenisch, dołączając do Ludovica Obraniaka. Ten ostatni pierwszy mecz w biało-czerwonych barwach zagrał jeszcze za kadencji Beenhakkera.
W grudniu 2011 roku doszło do losowania grup turnieju. Polacy mogli czuć się bardzo zadowoleni, gdyż trudno było o znacznie łatwiejszą grupę. Jako współgospodarze Biało-Czerwoni znaleźli się w pierwszym koszyku. Z drugiego do „naszej” grupy A trafili Rosjanie – rewelacja Euro 2008. Z trzeciego koszyka dolosowano Greków, mistrzów Europy z 2004 roku, a z ostatniego miejsca weszli Czesi. Taką grupę kibice i federacja mogła brać w ciemno.
„Ściana naszych pragnień” nie pomogła
Franciszek Smuda to kopalnia anegdot. Jedna z nich może mocno rozśmieszyć, ale zarazem pokazać podejście trenera do meczu otwarcia Euro 2012. Członek sztabu kadry Marcin Broniszewski odpowiadał za opracowanie taktyki Greków. Długo zajmował się raportem, aby jak najdokładniej opisać wszystkie tajniki rywala. Według słynnej historii, gdy „Franz” otrzymał plik kartek, poprzerzucał kilka z nich, po czym powiedział:
„Ch*** graja, opier****** ich”.
Słynny trener ufał swojemu przeczuciu i starym metodom pracy. Z pewnością czuł jednak bagaż oczekiwań. Miliony kibiców na ulicach i przed telewizorami śledziło jak wraz z zespołem wychodzi na murawę Stadionu Narodowego – jednego z czterech obiektów w Polsce (obok aren w Gdańsku, Wrocławiu i Poznaniu) goszczącego mecze Euro 2012. Pozostałe cztery przygotowała Ukraina. To oni byli gospodarzami finału mistrzostw, podczas gdy Polacy otwierali imprezę.
Mecz z Grecją rozpoczął się dla Polski wyśmienicie. W 17. minucie Robert Lewandowski wprawił w ekstazę Polaków zdobywając pierwszą bramkę. Kibice spodziewali się wielu emocji, a te jeszcze bardziej się nasiliły, gdy przed przerwą drugą żółtą kartką ukarano Papastathopoulousa. Mimo gry w dziesiątkę Grecy wyrównali tuż po przerwie za sprawą Salpingidisa. Smuda mógł być wściekły, gdyż rywale zdobyli gola, grając w osłabieniu. Wkrótce było jeszcze gorzej. W 69. minucie Wojciech Szczęsny sfaulował wychodzącego na czystą pozycję gracza rywali, za co otrzymał czerwoną kartkę. Do bramki od razu na rzut karny musiał wejść Przemysław Tytoń. „Tytoń i Karagounis, a za Tytoniem ściana naszych pragnień” – komentował Dariusz Szpakowski.
Ówczesny bramkarz PSV Eindhoven popisał się świetną interwencją i uchronił Biało-Czerwonych przed drugą bramką. Do końca meczu nie doszło już do zmiany wyniku. Każda ze stron mogła być na siebie wściekła. Polacy pozwolili sobie na stratę gola w osłabieniu, a Grecy (prowadzeni wówczas przez Fernando Santosa) nie wykorzystali dogodnych szans na więcej bramek.
Grupa, z której udało się… nie wyjść
Wyniki kolejnych spotkań sprawiły, że mecz z Rosją był bardzo ważny. Starcie miało wiele podtekstów, bowiem rywalizacja z ekipą ze wschodu podobnie jak z Niemcami dla wielu kibiców ma specjalne znaczenie. Przed samym meczem doszło do zamieszek z udziałem fanów. W samym spotkaniu początkowo trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Wynik otworzyli goście. Po dograniu w środek pola karnego bramkę główką w 37. minucie zdobył Ałan Dzagojew i Rosjanie schodzili na przerwę w lepszych humorach. Stadion Narodowy wpadł w euforie w 57. minucie. Piłkę otrzymał Jakub Błaszczykowski. Ówczesny kapitan kadry po chwili oddał potężny strzał z linii pola karnego, nie dając żądnych szans na obronę bramkarzowi Rosjan. Choć w samym meczu nie brakowało mocnej gry, a Polacy dysponowali większym posiadaniem piłki, to Wolfgang Stark zakończył pojedynek przy wyniku 1:1.
Przed ostatnią serią spotkań każda z ekip miała szansę na wyjście z grupy. Polacy kończyli fazę grupową we Wrocławiu, gdzie mierzyli się z Czechami. Południowi sąsiedzi najpierw zostali rozbici przez Rosjan, a później 2:1 pokonali Greków. W momencie wyjścia na murawę stadionu nie miało to jednak znaczenia. Polacy od pierwszych minut napierali na przeciwników. W bramce (pomimo końca dyskwalifikacji) stał Tytoń, który z czasem musiał być czujny. Do końca pierwszej połowy kibice nie obejrzeli bramek.
W drugiej do większej pracy w ofensywie wzięli się piłkarze Michala Bileka. W 72. minucie ruszyli z akcją w kierunku bramki Polaków. Nie wszyscy zawodnicy zdążyli wrócić pod własne pole karne. Petr Jiracek okiwał dwóch zawodników, po czym lekkim, technicznym strzałem wpakował piłkę do bramki. W końcówce Biało-Czerwoni rozpaczliwie szukali pierwszego gola. Dobrze wychodziły im dogrania w pole karne, ale za każdym razem piłka leciała ponad bramkę Petra Cecha. W ostatniej minucie meczu Czesi wybili w ostatniej chwili futbolówkę, chroniąc się przed stratą trzech punktów. Wygrali mecz 1:0 i wraz z Grecją (która pokonała w ostatniej kolejce Rosjan 1:0) awansowali do ćwierćfinału.
Sukces poza boiskiem
Polska czuła olbrzymi zawód. Grupa, która wydawała się stworzona pod Polaków, okazała się zbyt trudna. „Kibice różnie mówią, jedni, że to klęska, drudzy, że emocje były do końca, bo tak rzeczywiście było. Była ta szansa na awans, ale niestety jej nie wykorzystaliśmy” – wspominał po latach turniej dla „Faktu” Smuda. Selekcjoner po ostatnim meczu ogłosił, że odchodzi ze stanowiska, gdyż kończy się jego umowa z federacją.
Po Euro 2012 pozostał wielki sportowy zawód, ale i wiele miłych emocji. Triumf zapewnili sobie Hiszpanie, broniąc tytułu wywalczonego cztery lata wcześniej. Cała Polska żyła czerwcowym turniejem. Nad Wisłę przybyło tysiące turystów z całego świata, którzy mieli okazję poznać piękno kraju. Stadiony, które wybudowano na tę okazję służą bardzo dobrze do dziś. Stadion Narodowy (PGE Narodowy) to główna arena reprezentacji Polski, która po 2012 roku widziała jeszcze wiele wspaniałych chwil. Na stadionach w Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu występują tamtejsze znane kluby. Choć można narzekać na wyniki polskiej kadry, to sam turniej pod względem organizacyjnym wyszedł Polsce i Ukrainie bardzo dobrze.