Polska goni najbogatsze kraje Unii. Do poziomu Hiszpanii jeden krok

Na koniec 2023 roku Polska była już bogatsza od dziewięciu krajów Unii Europejskiej. Wkrótce możemy prześcignąć m.in. Czechy i Hiszpanię. Chociaż PKB na mieszkańca Polski według parytetu siły nabywczej rośnie, nie możemy popadać w samozadowolenie. Pojawiły się czynniki, które mogą zagrozić konkurencyjności naszej gospodarki – ostrzega ekonomista. Zdjęcie

Polska goni bogatsze kraje członkowskie UE, ale na horyzoncie rysują się zagrożenia dla konkurencyjności naszej gospodarki /ARTUR WIDAK / NurPhoto /AFP

Polska goni bogatsze kraje członkowskie UE, ale na horyzoncie rysują się zagrożenia dla konkurencyjności naszej gospodarki /ARTUR WIDAK / NurPhoto /AFP Reklama

  • Dzięki przystąpieniu 20 lat temu do Unii Europejskiej stanęliśmy na starcie biegu po miejsce w gronie zamożnych krajów wspólnoty;
  • Kiedy Polska przystępowała do tego wyścigu 1 maja 2004 roku, nasz PKB na mieszkańca plasował nas w końcówce unijnej stawki;
  • Pościg za europejskim peletonem przyniósł wymierne efekty, ale przed polską gospodarką wciąż mnóstwo wyzwań;
  • Na horyzoncie rysują się zarówno dobrze znane, jak i zupełnie nowe zagrożenia dla naszej konkurencyjności.

Pod koniec 2023 r. Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) opublikował dane, z których wynikało, że Polska jest bogatsza od dziewięciu krajów UE – czyli, innymi słowy, jest na 18. miejscu we wspólnocie pod względem zamożności. MFW, uwzględniając realną moc nabywczą walut narodowych, podał, że Polska – z rocznym dochodem na mieszkańca w wysokości 45,5 tys. dolarów – wyprzedza pod tym względem Estonię, Portugalię, Węgry, Chorwację, Słowację, Rumunię, Łotwę, Grecję i Bułgarię. 

Reklama

Kiedy Polska doścignie Hiszpanię?

Wśród siedemnastu bogatszych od nas państw Unii Europejskiej znajdowały się wówczas trzy, do których dystans był stosunkowo niewielki – dwóch naszych sąsiadów: Czechy (z 49 tys. dolarów rocznego dochodu na osobę) i Litwa (49,2 tys. dolarów) i jeden z krajów “Starej Unii”, tworzących Wspólnotę przed jej największym w historii rozszerzeniem w 2004 r. Mowa o Hiszpanii, gdzie roczny dochód na mieszkańca, według MFW, wyniósł w 2023 r. 50,4 tys. dolarów. 

Dogonienie Hiszpanii z pewnością byłoby z punktu widzenia Polski osiągnięciem symbolicznym. Według nowszych prognoz MFW, z kwietnia br., mamy na to szansę już niebawem – w 2027 r. Wtedy PKB na mieszkańca Polski według standardu siły nabywczej (ang. purchasing power standard, PPS) ma wynieść 57,4 tys. dolarów, co da nam przewagę nie tylko nad Hiszpanią (prognozowane 56,3 tys. dolarów), ale i Czechami (z niecałymi 57,3 tys. dolarów). 

Poprawiać się również będzie relacja polskiego PKB per capita (znów liczonego według parytetu siły nabywczej) do średniej wartości tego wskaźnika dla całej UE. Według ekonomistów Credit Agricole, w naszym kraju wskaźnik ten już w perspektywie najbliższej dekady osiągnie średnią unijną (dokładnie będzie to 99,6 proc.). „Złożą się na to wysokie na tle UE tempo wzrostu PKB w Polsce oraz niekorzystne tendencje demograficzne (zgodnie z projekcjami Eurostatu do 2033 r. populacja Polski zmniejszy się o 4,3 proc. do 36,8 mln osób)” – piszą eksperci, zaznaczając, że w 2023 r. polski PKB na mieszkańca wg PPS osiągnął 79,7 proc. średniej unijnej. 

Polacy lubią konsumpcję, oszczędzanie już nieco mniej

„Warto zauważyć, że stopień konwergencji w odniesieniu do spożycia prywatnego jest w przypadku Polski wyższy niż stopień konwergencji odnoszący się do PKB” – dodają. Co to oznacza? Że szybciej upodabniamy się do unijnej średniej pod względem konsumpcji niż pod względem zagregowanej wartości dóbr i usług wytwarzanych w naszym kraju. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że konsumpcja od dawna „waży” najwięcej w strukturze polskiego wzrostu – to właśnie dlatego niedawne słabe dane dotyczące sprzedaży detalicznej zaniepokoiły ekonomistów i postawiły pod znakiem zapytania tempo odbicia gospodarczego w 2024 r. Jak zauważają analitycy Credit Agricole, „rzeczywiste spożycie prywatne per capita liczone według parytetu siły nabywczej kształtuje się obecnie w Polsce na poziomie 82,7 proc. średniej unijnej wobec 56,4 proc. w 2004 r.”. 

Ekonomiści CA zwracają uwagę na jeszcze jedną ważną cechę polskiego społeczeństwa, która w ten, a nie inny sposób wpływa na wskaźniki. „W naszej ocenie większy stopień konwergencji spożycia prywatnego od (stopnia konwergencji – red.) PKB odzwierciedla aspiracje konsumpcyjne polskiego społeczeństwa i proces upodobniania się wzorca konsumpcji do tego obserwowanego w Europie Zachodniej” – piszą. A zatem – Polacy lubią wydawać pieniądze, ale za to już niekoniecznie chcą je oszczędzać. „Relatywnie wysokie aspiracje konsumpcyjne polskiego społeczeństwa znajdują również odzwierciedlenie w stosunkowo niskiej stopie oszczędności gospodarstw domowych” – dodają analitycy. „Wsparcie dla takiej oceny stanowią dane, zgodnie z którymi średnia stopa oszczędności gospodarstw domowych w Polsce w ostatnich 5 latach wyniosła 4,3 proc. wobec średniej unijnej na poziomie 13,1 proc., 20,6 proc. w Niemczech, 17,7 proc. we Francji, 12,4 proc. we Włoszech i 11,7 proc. w Hiszpanii” – zauważają.  

Wiemy już zatem, jaki mechanizm napędza proces doganiania przez Polskę zamożniejszych unijnych gospodarek – i że nie jest to mechanizm zbyt korzystny z punktu widzenia rozwoju gospodarczego. Spójrzmy teraz na tempo tego procesu na tle innych państw członkowskich, które też ścigają „starą Unię”. 

Polska goni „starą Unię”. Ale są tacy, co biegną szybciej

– Polska goni inne, bogatsze kraje Unii Europejskiej (mierząc poziomem PKB na mieszkańca wg parytetu siły nabywczej) i to jest bardzo dobre, bo ten dystans systematycznie się skraca. Niemniej w ostatnich latach tempo konwergencji zwolniło i są inne kraje, jak np. Bułgaria i Rumunia, które ten dystans skracają jeszcze bardziej, są bardziej dynamiczne w swoim rozwoju – mówi w rozmowie z Interią Biznes Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. 

Dodajmy, że Bułgaria i Rumunia wstąpiły do UE trzy lata później niż Polska. 

– Oczywiście, to w żaden sposób nie ujmuje wynikom polskiej gospodarki, które, biorąc pod uwagę ostatnie lata, są spektakularne – podkreśla ekonomista. – Ten proces nieco spowalnia, co jest rzeczą naturalną, bo jesteśmy już większą gospodarką, a tempo konwergencji jest zawsze szybsze na początkowym etapie. Na przestrzeni ostatnich 10 lat dystans do średniej UE (biorąc pod uwagę PKB na mieszkańca) w Polsce skrócił się o 13 pkt proc., w Rumunii o 23 pkt proc., a w Bułgarii o 18 pkt proc. Niemniej jednak to Polska, obok Czech, jest najbliżej średniej europejskiej (obecnie 80 proc.). 

Koszty pracy i energii, demografia – lista problemów Polski jest długa

Mówiąc o wyzwaniach i czynnikach, które będą Polsce utrudniały dalsze skracanie dystansu do bogatszych państw wspólnoty i podkopywały konkurencyjność polskiej gospodarki, trzeba wskazać na proces, który już teraz jest odczuwalny przez przedsiębiorstwa, a w mojej ocenie będzie przybierać na sile. To wysoka energochłonność gospodarki, co w warunkach wysokich cen energii elektrycznej może stawać się coraz silniejszą barierą w rozwoju i podkopywać konkurencyjność szczególnie polskiego przemysłu – dodaje ekspert. 

– Drugi trend, który może podkopywać naszą konkurencyjność, to negatywne trendy demograficzne, wysokie koszty pracy, za wzrostem których nie nadąża wydajność – wskazuje nasz rozmówca. – Tym bardziej, że brakuje w Polsce inwestycji. Ostatnie lata to okres niskiej aktywności inwestycyjnej firm. Stopa inwestycji spadała. W warunkach trudności z dostępem do pracowników, zwłaszcza wyspecjalizowanych, bez inwestycji, bez automatyzacji i digitalizacji, trudno będzie zachować konkurencyjność. Żeby tak się stało i żeby nasza gospodarka dalej goniła te rozwinięte, potrzebne są aktywne działania wspierające inwestycje. Tymczasem w ostatnich latach koncentrowano się na wspieraniu konsumpcji, co w długim terminie nie wspiera rozwoju gospodarczego. 

– Już teraz widzimy, że część firm, które dotychczas produkowały na polskim rynku, decyduje się na zmianę lokalizacji i przenosi do takich krajów, jak Rumunia, Bułgaria, czy kraje afrykańskie. Dzieje się tak między innymi ze względu na rosnące koszty pracy w Polsce. Jeśli w tym obszarze nie nastąpi poprawa, to utrzymanie wzrostu w długim terminie i proces konwergencji mogą być utrudnione – zauważa główny ekonomistka Banku Millennium. 

– Szansą dla polskiej gospodarki może być nearshoring i friendshoring, czyli przenoszenie fabryk do miejsc znajdujących się bliżej firm macierzystych, w bardziej przyjaznym otoczeniu geopolitycznym. To trendy, które nasiliły się po wybuchu pandemii i wojny w Ukrainie. Ta szansa będzie mogła być przez nas wykorzystana, jeśli będą rozwiązane problemy, o których wspomniałem wcześniej. Ostatnie trzy lata to okres silnego napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych – żeby ten trend był kontynuowany, to trzeba by było zaadresować obszary rosnących kosztów pracy i energii. Na przestrzeni ostatnich trzech lat wzrost płacy minimalnej wyniósł niemal 60 proc. Dla małych i średnich firm, w których koszty osobowe stanowią istotną część kosztów ogółem, wysokie koszty pracy to duże wyzwanie, i – wespół z cenami energii – mogą zagrozić konkurencyjności polskiej gospodarki. 

Potrzebne są aktywne działania wspierające inwestycje. Tymczasem w ostatnich latach koncentrowano się na wspieraniu konsumpcji, co w długim terminie nie wspiera rozwoju gospodarczego.

Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium

Poziom zamożności rośnie także w regionach, choć nierówno

Także poszczególne regiony Polski gonią bogatsze kraje Unii Europejskiej. Z najbardziej aktualnych danych Eurostatu na ten temat wynika, że od momentu akcesji naszego kraju do UE każde województwo znacząco poprawiło swój wskaźnik zamożności. Najlepiej wypadają tutaj województwa mazowieckie, dolnośląskie i wielkopolskie. Na Mazowszu poziom PKB per capita z uwzględnieniem różnicy cen i kursów walutowych wzrósł z 75 proc. średniej unijnej w 2003 r. do 125 proc. w  2022 r. (skok o 50 pkt proc. – w przypadku tego województwa trzeba pamiętać o tym, że za lwią część wzrostu odpowiada region stołeczny warszawski), na Dolnym Śląsku podniósł się z 51 proc. do 89 proc. (wzrost o 38 pkt proc.)., a w Wielkopolsce wzrósł z poziomu 52 proc. przed akcesją do 84 proc. (awans o 32 pkt proc.).

W wolniejszym tempie – i nie jest to zaskoczenie – średnią unijną gonią województwa we wschodniej części Polski: świętokrzyskie, warmińsko-mazurskie czy lubelskie. Różnice w tempie, w jakim regiony gonią Unię, przyczyniają się do utrwalenia wewnętrznych różnic między polskimi województwami.

– Jeśli chodzi o różnice między regionami Polski, to niewątpliwie dysproporcje są, w części regionów dość znaczące – niemniej, patrząc przez pryzmat mierzonego przez nas indeksu innowacyjności lub eko-innowacyjności regionów, można powiedzieć, że stopniowo się one zmniejszają – komentuje G. Maliszewski. – W dużej mierze dzięki środkom unijnym i ten trend będzie się utrzymywał. Głównymi motorami życia gospodarczego i nośnikami innowacyjności są duże ośrodki miejskie i akademickie – Warszawa, Trójmiasto, Górny i Dolny Śląsk. Uczestnictwo w Unii Europejskiej i fundusze europejskie pozwoliły częściowo zniwelować dysproporcje między dużymi i mniejszymi ośrodkami. 

Wideo Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Gwiazdowski mówi Interii. Odc.77: Ustawa hasztagowa. Czy od tego przybędzie mieszkań? INTERIA.PL

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *