Oczywiście, że Ursula von der Leyen czy Donald Tusk nie zasilą po tych wyborach szeregów sceptyków klimatycznych. Ale wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego powienien znacząco schłodzić zapał liberalnego euroestabliszmentu do prowadzenia radykalnej i nieliczącej się z kosztami społecznymi „zielonej terapii szokowej”.
/KENZO TRIBOUILLARD /AFP
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że po eurowyborach zmieni się niewiele. W końcu parlamentarna większość wielkiej koalicji unijnego mainstreamu – eurechadeków (EPL), socjaldemokratów (S&D), liberałów (Renew Europe) oraz zielonych – pozostaje bezpieczna. Wprawdzie te dwie ostatnie rodziny partyjne poniosły znaczne straty. Ubytki po stronie socjaldemokratów nie są jednak duże, a unijni chadecy wręcz swój stan posiadania względem wyborów roku 2019 rozbudowali.
Analogicznie rzecz się ma po stronie ugrupowań wobec wszechmocy euroestabliszmentu zbuntowanych. Zarówno Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (tam gdzie siedzą PiS oraz Bracia Włosi Georgii Meloni), jak i grupa Tożsamość i Demokracja (tu jest francuskie Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen) mają dziś bardziej liczne kluby parlamentarne. Wciąż jednak nie na tyle, by zagrozić liberalnym elitom brukselskiej władzy.
Reklama
„Kto nie z nami, ten przeciwko nam”
Pomyli się jednak ten, kto będzie się upierał, że w zaistniałej sytuacji nie zmieni się nic. A obecny euroestabliszment będzie w stanie kontynuować politykę Niemki Ursuli von der Leyen z lat ubiegłych. To tak nie działa. Jest oczywiste, że nowa-stara większość będzie musiała wziąć pod uwagę sygnał otrzymany od Europejczyków. I nawet jeśli von der Leyen utrzyma swoje stanowisko (co dziś wcale nie jest takie pewne) szefowej KE na lata 2024-2029, to będzie to zupełnie inna Ursula niż ta z ubiegłej pięciolatki. Zmiana zaś dotyczyć będzie musiała dwóch tematów, które były osią kampanii wyborczej w większości krajów UE. To znaczy polityki migracyjnej oraz zielonej agendy klimatycznej.
Zostańmy tylko przy tej drugiej kwestii. Radykalne przyspieszenie polityki klimatycznej było ukochanym dzieckiem KE von der Leyen. Znalazło to swój wyraz w kilku dużych dokumentach ramowych, czyli w tzw. Zielonym Ładzie (2019), Next Gen EU (2020) i Fit For 55 (2021). Wszystkie one razem miały służyć osiągnięciu przez Unię tzw. neutralności klimatycznej do roku 2050, a także uczynić z Europy lidera tzw. zielonej rewolucji.
Mieliśmy stać się ekologicznych hubem, który pierwszy dokona u siebie transformacji od paliw kopalnych do energetyki odnawialnej. A potem tę „czystą” i świetlaną przyszłość „sprzeda” reszcie świata. Także w sensie dosłownym, czyniąc ze Starego Kontynentu na powrót lidera światowych przemian gospodarczych. KE pod wodzą von der Leyen wpierana przez bezpieczną większość w Europarlamencie gotowa była łamać opory przeciwko tak rozumianej zielonej terapii szokowej. Jak się da to tylko prośbą. Ale gdy zajdzie taka potrzeba także groźbą, szantażem i sankcjami. Kto nie z nami, ten przeciwko nam.
„Teraz tę układankę trzeba będzie ułożyć na nowo”
I faktycznie opory krajów członkowskich udało się spacyfikować. A nawet uczynić rządy agendzie klimatycznej niechętne (jak Polskę PiS) mimowolnymi wspólnikami w dziele ich wdrażania. Przy okazji taki sposób procedowania polityki klimatycznej obudził jednak w Europie olbrzymie opory. Część z nich udało się politycznie okiełznać starym i chętnie stosowanym przez euroestabliszment trickiem (czy jesteś z nami, czy z faszyzującymi populistami o prorosyjskich sympatiach?). Ale ten straszak zadziałał tylko częściowo. Nawet bardziej niż w wynikach wyborów widać to w sondażach dotyczących poziomu poparcia dla antyzielonoładowych protestów rolników – w większości krajów jest on bardzo wysoki. A strach przed uderzeniem zielenienia gospodarki w podstawy unijnego dobrobytu ma charakter dość powszechny.
Skąd pewność, że ten kierunek ulegnie teraz zmianie? Chodzi przede wszystkim o wyniki wyborów w dwóch kluczowych krajach wspólnoty: we Francji oraz w Niemczech. Akurat są to miejsca, gdzie porażka rządzących jest najboleśniejsza. Nad Sekwaną partia prezydenta Macrona dostała od zielonosceptycznej prawicy takie lanie, że aż odbędą się nowe przedterminowe wybory parlamentarne. W Niemczech partie tworzące rząd Olafa Scholza także zostały rozniesione w proch i pył. Jednocześnie to właśnie poparcie Berlina oraz Paryża było zapleczem i siłą planów Komisji Europejskiej von der Leyen miała na kluczowych posiedzeniach Rady Europejskiej.
Teraz tę układankę trzeba będzie ułożyć na nowo. I wokół nowych tematów. Priorytety będą przesuwane. Oczywiście nikt nie powie, że się z czegoś wycofuje albo coś porzuca. Ale w praktyce tak właśnie będzie. A przynajmniej powinno być. Jeżeli liberalny euroestabliszment ma odrobinę instynktu samozachowawczego, to porzuci Zielony Ład oraz Fit For 55. Dla swojego własnego dobra.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Polsat News