Po pożarze fabryki paluszków Beskidzkie ruszyła lawina wsparcia dla firmy Aksam, właściciela marki. Klienci rzucili się na pomoc po deklaracji właściciela, że nie zamierza zwolnić żadnego z pracowników, a produkcja na pełnych obrotach ruszy ponownie najszybciej, jak będzie to możliwe. Fani Beskidzkich zaczęli masowo wykupować ze sklepowych półek produkty Aksamu i wrzucać zdjęcia przekąsek w mediach społecznościowych.
/Inga Więch / INTERIA.PL, Państwowa Straż Pożarna /
Fabryka słonych przekąsek w małopolskiej wsi Malec – Aksam – produkująca m.in. paluszki Beskidzkie, spłonęła w nocy z 12 na 13 lipca. Ogień doszczętnie strawił część zakładów, a produkcja została częściowo wstrzymana.
Po kilku godzinach pożaru zawalił się dach jednej z hal, a druga ucierpiała częściowo. Uratować w całości udało się za to trzecią – największą – halę.
Po pożarze w Aksamie. Właściciel zapowiedział, że nie zwolni żadnego pracownika fabryki
I choć w wyniku pożaru w Aksamie nikt nie ucierpiał, a wszystkich pracowników udało się w porę ewakuować, produkcja przekąsek znacznie spadła. Jak podał portal bielsko.info, prezes firmy zapowiedział, że nie zwolni żadnego z około 600 pracowników.
Reklama
Co więcej, osobom, które tymczasowo nie mogą pracować z powodu ograniczonej produkcji, firma obiecała płatne urlopy lub wynagrodzenia postojowe.
– Prowadzimy działania w taki sposób, aby postój produkcji w jak najmniejszym stopniu wpłynął na dobro naszych pracowników, które zawsze było dla nas bardzo ważne i tym razem będzie tak samo – przekazał Artur Klęczar, wiceprezes Aksam, cytowany przez serwis. – Nawet jak ktoś nie pracuje, to dostanie pełną pensję – zapowiedział już wcześniej prezes Adam Klęczar.
Firma chce jak najszybciej wznowić produkcję, choć pewne jest, że fabryka nie będzie mogła pracować w pełnej mocy. Zakłada, że ruszy w ciągu miesiąca, na poziomie maksymalnie 65 proc. produkcji sprzed pożaru.
Spłonęła fabryka paluszków. Klienci rzucili się na pomoc producentowi przekąsek
I to właśnie po tych deklaracjach właścicieli firmy, fani popularnych przekąsek ruszyli jej na pomoc. W internecie pojawiło się wiele postów zachęcających do udania się do sklepu producenta – jak i innych placówek, w których dostępne są jego produkty – i wykupowania Beskidzkich.
Rozwiń
Fani paluszków zaznaczają, że warto kupować nawet większe ilości produktów Aksamu, po to, żeby wesprzeć polską firmę, która poniosła gigantyczne straty w wyniku pożaru. Dodatkowo zachęcają do wrzucania zdjęć zakupionych przekąsek w mediach społecznościowych, żeby akcja nabrała rozgłosu i kolejne osoby mogły się do niej przyłączyć.
Mateusz Morawiecki zachęcił do wsparcia Aksamu
Filmik zachęcający do wykupowania paluszków Aksamu w mediach społecznościowych zamieścił nawet były premier Mateusz Morawiecki.
– Moje ulubione Beskidzkie paluszki mają teraz kłopoty, spłonęła im hala fabryczna, a właściciel postanowił nikogo nie zwalniać. Bardzo szanuję takich przedsiębiorców i wszystkich zachęcam do kupowania polskich produktów – mówił wiceprezes PiS w filmiku zamieszczonym na platformie X.
Rozwiń
Aksam nie prowadzi zbiórek po pożarze. Firma ostrzega
Właściciel firmy poinformował jednak, że w interencie pojawiło się wiele zbiórek, z którymi firma nie ma nic wspólnego, przez co nie wiadomo, do kogo mogą trafić zebrane w nich pieniądze.
„Chcemy poinformować, że żadna z tych zbiórek nie jest oficjalna i prowadzona przez nas. W związku z tym prosimy o zachowanie ostrożności i niewpłacanie datków na cele charytatywne związane z naszą firmą. Zbiórka niestety może okazać się oszustwem i próbą wyłudzenia pieniędzy” – poinformował zarząd Aksam.
Decyzja producenta „Beskidzkich” w poprzek „bezdusznemu systemowi”?
Wsparcie internautów i fanów paluszków Beskidzkich skomentował ekonomista Maciej Grodzicki. „Zastanówmy się przez chwilę, dlaczego ta sytuacja tak bardzo porusza polski internet i wzbudza niesamowity entuzjazm od prawa do lewa” – napisał na Facebooku.
Rozwiń
„Wygląda na to, że takiej właśnie gospodarki ludzie oczekują – nie nastawionej na krótkookresowy pieniężny zysk, lecz solidarnej, dbającej o wspólnotę ludzi pracy, traktującej zakłady pracy jako coś więcej niż tylko miejsce robienia pieniędzy” – dodał.
Jak stwierdził, fabryka z małego Osieka spod Oświęcimia pokazuje, że można iść w poprzek bezdusznemu systemowi gospodarczemu.
„Właściciel mógłby pewnie zainkasować ubezpieczenie, w ramach zwolnień grupowych pożegnać jedną trzecią załogi, a za jakiś czas po odbudowie hal zatrudnić ich na nowo. Tymczasem wypłaci pełne wynagrodzenia, mimo że część pracowników będzie pracowała przez jakiś czas de facto na pół etatu” – napisał ekonomista.
Zauważył również, że taka decyzja ma swoją biznesową racjonalność. „Zatrudnienie za rok dziesiątek pracowników od nowa może być kosztowne, a same zwolnienia grupowe mogą być blokowane przez związki zawodowe (jeśli takie są w zakładzie). Niemniej jednak standardem korporacyjnym byłyby pewnie w takiej sytuacji zwolnienia lub cięcia płac – tego wymaga rentowność i akcjonariusze” – dodał.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Polsat News