Polska to nie Ameryka. W niewielu dziedzinach jest to bardziej widoczne niż tam, gdzie rzecz dotyczy pieniędzy, inwestycji giełdowych, finansowania gospodarki instrumentami opartymi na ryzyku i tego rodzaju ekstrawagancji. Właśnie, ekstrawagancji. To słowo niestety dobrze charakteryzuje to, co stało się z polskim rynkiem obrotu kapitałem. To jest marginalizacja zupełna pewnego sposobu zasilania projektów biznesowych w pieniądz. Jednak nawet gdyby jakimś cudem giełda polska jako efektywne źródło kapitału dla firm powróciła do swej najlepszej formy, jej dystans do rynku amerykańskiego byłby nadal ogromny. Podobnie wygląda to w regionie Europy Wschodniej, a nawet w zachodniej części Unii Europejskiej.
/AFP
I wcale nie mam na myśli w pierwszym rzędzie liczb. Co prawda, są one dosadnym argumentem przemawiającym za tezą, że kapitał i inwestorów przyciągają najskuteczniej giełdy amerykańskie. I wygrywają już nie tylko w konkurencji transatlantyckiej, lecz globalnej. Imponująco rosną Indie, są Chiny, Singapur, Tokio, giełda londyńska i paryski Euronext. Ale to giełda nowojorska i NASDAQ funkcjonują jak Real Madryt i Manchester City w klubowej piłce nożnej. A i tak jest to porównanie nieoddające w pełni stanu rzeczy. Inne marki futbolowe są znacznie bliżej i Realu, i klubu z Manchesteru, niż poza-amerykański świat finansów wobec Wall Street. Ameryka jest najbardziej innowacyjna i dysponuje niezrównaną siłą grawitacji wobec nowych spółek giełdowych i inwestorów z całego świata.
Reklama
USA. „Wiara w prywatny kapitał nie doznała uszczerbku mimo licznych kryzysów”
Myślę sobie, że u podstaw tej sytuacji jest wiara. Niezachwiana wiara w kapitalizm i w nieodłączną od prosperity rolę giełdy papierów wartościowych. Zajmuję się zawodowo rynkami kapitałowymi od trzydziestu lat, ale stosunkowo niedawno zrozumiałem, że mentalny stosunek do mechanizmów wolnego rynku ze strony jego liderów w USA jest czymś co niezwykle esencjonalnie wyróżnia tamtejszą kulturę inwestowania.
To brzmi nawet czasami jak coś niedzisiejszego, wręcz anachronicznego, coś co jest niemalże oderwane od kontekstu. A nawet odklejone od rzeczywistości. Tej rzeczywistości, w której debatujemy o dwuznacznej roli kapitalizmu dla rozwoju świata, a więc o tym, ile produkuje on nierówności społecznej, hipokryzji i jak nasycony jest bezwzględnym dążeniem do realizacji celów finansowych kosztem choćby środowiska naturalnego (czy raczej tego co jeszcze z niego pozostało). Rzeczywistości, w której neoliberalizm został poddany krytyce nawet przez samych kapitalistów, a ideologie społeczne dostarczają nowego spojrzenia na to, co było wcześniej ekonomicznym dogmatem.
Wreszcie, powstaje wrażenie, że wiara w prywatny kapitał i jego sprawczą moc realizowaną poprzez infrastrukturę systemu finansowego nie doznała w USA żadnego uszczerbku mimo licznych kryzysów, mniejszych i większych. A przecież wiele z nich rodziło się na Wall Street. Tak jak ten wyzwolony na dobre upadkiem banku Lehman Brothers w 2008 roku, po którym Ameryce udało się wpędzić w traumę cały rozwinięty świat.
„Listy Larry’ego Finka są o tym, dokąd zmierza świat, który znamy”
A teraz spójrzmy na firmę BlackRock, największą na świecie w kategorii zarządzających aktywami finansowymi. I weźmy styczniowy list jej szefa, Larry’ego Finka, do akcjonariuszy. Takie listy kierowane są w przestrzeń publiczną co roku. Larry Fink ma za sobą około pięćdziesięciu lat aktywności na rynku finansowym w roli top managera w firmie zarządzającej ogromnymi pieniędzmi. Ma też 71 lat, co sugerowałoby, że z niejednego pieca chleb jadł. I to jest powód numer jeden, by czytać te coroczne listy. Można je porównać do wystąpień Warrena Buffeta na zgromadzeniach akcjonariuszy funduszu Berkshire Hathaway odbywanych w Omaha w stanie Nebraska.
Tyle że listy Finka zawierają treść bardziej uporządkowaną i wydaje się, że staranniej przemyślaną niż wypowiedzi Buffeta. Co jest powodem numer dwa, by zwracać na nie uwagę. I wreszcie powód numer trzy: są one zawsze o tym, dokąd zmierza świat, który znamy. Trochę jest w nich sprzedaży, czyli narracji z gatunku: „co w dziedzinie produktów finansowych robimy w BlackRock najlepiej na świecie”, ale zdecydowanie przeważają szerszy ogląd i analiza. Dzięki temu list ze stycznia 2024 warto przeczytać na przykład teraz, ale też sensowne będzie do niego wrócić, dajmy na to, w styczniu 2034 roku.
Wielkie wyzwania naszych czasów. Zmiana klimatu, transformacja energetyczna, digitalizacja i związany z nią rozwój twardej infrastruktury, a także to, że w rosnącej liczbie państw i regionów więcej ludzi opuszcza rynek pracy przechodząc na emeryturę niż na niego wstępuje. W Europie króluje zwyczaj debatowania i szukania rozwiązań, by następnie problem uregulować. Natomiast amerykański kapitalizm finansowy nie jest skoncentrowany na szukaniu rozwiązań. Bo rozwiązanie istnieje od dawna. Jest nim obrót prywatnym kapitałem.
Rodzice Larry’ego Finka, o czym wspomina w tegorocznym liście, inwestowali oszczędności na giełdzie. Robili tak z przekonania, że nic lepszego czy równie dobrego nie da się z nimi zrobić, a poza tym wierzyli, że Ameryka przyszłości będzie jeszcze lepszym krajem. I, według Finka, jest. Jeżeli istnieje jakikolwiek projekt, który ma ją jeszcze bardziej poprawić – w dziedzinie energetyki, pozyskiwania zasobów naturalnych, technologii czy innej – to trzeba do tego używać giełdy. I to się na pewno sprawdzi. Rynek kapitałowy jest jak niezniszczalne i niewyczerpywalne paliwo napędzające wszystko, co w perspektywie teraźniejszości i przyszłości ważne dla obywateli. Także tych, którzy są lub będą emerytami. Taki jest świat według Finka i według innych liderów amerykańskiej finansjery. Sporo w tym obrazie jest patosu, można mu nawet zarzucić mimowolną manipulację i nadmierne upraszczanie. Ale jeżeli po owocach poznajemy prawdziwość jakiejś narracji, to ta opowieść jest prawdziwa.
Zaufanie i wiara. „Imponująco skuteczny duet”
W Polsce, kilkanaście lat temu, mieliśmy zalążki takiej właśnie wiary w moc sprawczą rynku giełdowego. Było to w romantycznym okresie jego rozwoju (poświęciłem niedawno temu zagadnieniu artykuł w jednym z dzienników). Owszem, były to zaledwie zalążki, ale stanowiły one dobry grunt pod formowanie się tej wiary, którą dziś odnajduję w liście Larry’ego Finka.
I w takim stylu jest to pisane:
„Moi rodzice przeżyli ostatnie lata swego życia w godności i finansowej wolności. Większość ludzi nie ma tej szansy. Ale mogą z niej skorzystać. Te same rynki, które pomogły moim rodzicom w ich czasie, mogą pomóc innym w naszych czasach. Myślę, że produktywna siła rynków kapitałowych, generująca wzrost i dobrobyt, pozostanie dominującym trendem ekonomicznym przez całą resztę dwudziestego pierwszego wieku”.
Dlatego też, koniec końców, to nie tylko zaufanie jest decydującym czynnikiem rozwoju rynków kapitałowych. Wibruje ono w parze z wiarą, i jest to imponująco skuteczny duet.
Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. INTERIA.PL