Większość Polaków jest przeciwna, by posłowie i ministrowie startowali w wyborach do PE. Ale niska frekwencja i mobilizacja elektoratów nie przełoży tej krytyki na wynik wyborów – uważają eksperci.
Na listach do PE znaleźli się m. in. szef MSWiA Marcin Kierwiński, minister aktywów państwowych Borys Budka, minister kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomiej Sienkiewicz.
Na listach do PE znaleźli się obecni posłowie i ministrowie wybrani kilka miesięcy temu w wyborach 15 października. To m. in. szef MSWiA Marcin Kierwiński, minister aktywów państwowych Borys Budka, minister kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomiej Sienkiewicz i Krzysztof Hetman, minister rozwoju i technologii, a także cała rzesza wiceministrów KO, Polski 2050, PSL i Lewicy. To m. in. dwie wiceminister kultury Joanna Scheuring-Wielgus i Bożena Żelazowska, wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Szejna oraz sprawiedliwości Krzysztof Śmiszek, a także cyfryzacji Michał Gramatyka oraz funduszy i polityki regionalnej Jacek Protas.
Także PiS, który celuje w co najmniej 20 euromandatów, wystawił kilkudziesięciu obecnych posłów i kilkunastu byłych swoich ministrów i wiceministrów. Odpływ z rządu i polskiego parlamentu do PE w tak krótkim okresie po wyborach wywołał ogromną krytykę.
Co Polacy myślą o kandydatach do PE?
Zapytaliśmy Polaków, czy uważają, że takie osoby powinny kandydować w wyborach europejskich? Zaledwie 13,6 proc. respondentów sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” było „zdecydowanie za”, kolejne 20,7 proc. „raczej tak”. Najwięcej pytanych takie decyzje oceniało negatywnie, z czego najwięcej, bo aż 37,8 proc., wskazało, że „zdecydowanie” posłowie i ministrowie nie powinni kandydować, a „raczej nie powinni” – 14,3 proc. W sumie ponad połowa Polaków (aż 52,1 proc. ankietowanych) jest przeciwna ich startowi do PE. Dlaczego?
– Partyjne decyzje wszystkich ugrupowań, by w wyborach do Parlamentu Europejskiego wystawić jak najmocniejszych, najbardziej znanych kandydatów są nastawione na maksymalizację zysków, czyli zdobycie jak największej puli mandatów. To jednak nie idzie w parze z opinią obywatela, który myśli: tak niewiele zrobili, a już idą na polityczną emeryturę. Poza tym europarlament generalnie nie jest postrzegany jako miejsce, w którym krajowy polityk walczy o interesy jego kraju. Raczej jako nagroda polityczna, wielki osobisty zysk, kosztem niewielkiej pracy. A dla polityka to taki awans do archiwum – tłumaczy w rozmowie z „Rz” prof. UW Bartłomiej Biskup, politolog.
Politycy zawarli pakt z wyborcami
Krytyczne dla decyzji partyjnych wyników badań nie dziwią Szymona Osowskiego, prezesa Watchdog Polska. – To jest niepoważne traktowanie wyborców. Co więcej, uważam to za psucie polityki, bo nie tego oczekiwaliśmy po ostatnich wyborach i po nowej władzy. Wybory to jest pewna umowa społeczna, której strony muszą dotrzymywać – mówi Osowski.
Do PE chcą odejść również znani posłowie kojarzący się z odkrywaniem afer PiS, jak chociażby Dariusz Joński czy Michał Szczerba. Problem w tym, że to dwaj przewodniczący działających komisji śledczych: ds. wyborów kopertowych i ds. afery wizowej, które w tej sytuacji muszą zakończyć prace do 9 czerwca. Do PE startują również wiceszefowie tych komisji, jak Marcin Bosacki (komisja ds. Pegasusa) czy Marek Sowa. W przesłuchaniach świadków, pod presją czasu, widać chaos i pośpiech.
Co robią ministrowie, którzy nie podali się do dymisji?
Czy negatywna ocena większości Polaków nie podnosi więc ryzyka politycznego? Zdaniem prof. Biskupskiego nie. – Może nam się to nie podobać, ale porażki nie będzie, bo wybory do PE mają niską frekwencję i do urn idzie zdecydowany, zmobilizowany elektorat ugrupowań. A on ufa w decyzje szefa partii i z nim nie dyskutuje – ocenia politolog.
Szymon Osowski z Watchdog Polska podnosi inny problem. – Czterech ministrów rządu w związku z kandydowaniem do PE podało się do dymisji, ale co z wiceministrami kandydatami? Czy pracują i uczestniczą w kampanii, czy też są na urlopach? Powinno być to oczywistym standardem w polityce, by nie być posądzonym o nadużycie zasobów publicznych, czego przykład mieliśmy w przeszłości – podkreśla prezes Osowski.