Rafał Woś: Ostatnie okrągłe urodziny Polski w Unii Europejskiej?

Polsce stuknęło 20 lat w Unii Europejskiej. Czy będziemy świętować kolejny okrągły jubileusz w tym samym gronie? Z powodu narcyzmu, ślepoty i przemocowości obecnego euroestabliszmentu jest to dziś coraz bardziej wątpliwe. Zdjęcie

1 maja 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej /ARTUR WIDAK / NurPhoto /AFP

1 maja 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej /ARTUR WIDAK / NurPhoto /AFP Reklama

W 1969 roku rosyjski pisarz Andriej Amalrik napisał esej pt. „Czy Związek Radziecki przetrwa do roku 1984?”. Rzecz była bardzo krytyczną analizą trendów społecznych, gospodarczych, geostrategicznych i demograficznych dziejących się w sowieckim imperium. Amalrikowi nie podziękowano za te kasandryczne wizje kwiatami i pudełkiem czekoladek. Przeciwnie – gdy opublikowany w Paryżu esej zrobił się głośny, Amalrik poszedł do ciupy (oczywiście wszystko jak najbardziej „praworządnie” w zgodzie z ówczesnym radzieckim kodeksem karnym). 

Po sześciu latach w łagrze Amalrik zdecydował się opuścić Rosję. Zmarł w roku 1980. Roku 1984 nie doczekał. Podobnie jak roku 1991, gdy jego przepowiednia faktycznie się sprawdziła i ZSRR przestał istnieć. Okazało się, że pisarz pomylił się tylko o siedem lat.

Reklama

„Cała wina przerzucona na barki biedniejszych”

Co to ma do Unii Europejskiej? Jeszcze dekadę temu sam byłbym pewnie oburzony takim porównaniem. No bo gdzie Rzym, a gdzie Krym? Wiadomo – Rosja radziecka to było zło absolutne. Blok krajów oparty na przemocy, przymusie, wyzysku, niesprawiedliwości, monopolu jednego politycznego środowiska na sprawowanie władzy etc. Zaś Unia Europejska to przecież tamtegoż dokładna antyteza. Związek suwerennych krajów, którym nikt niczego nie narzuca i które chcą się integrować z własnej nieprzymuszonej i demokratycznie potwierdzonej woli. Unia to miejsce, gdzie panuje polityczny pluralizm, a dopuszczanie do głosu inaczej myślących jest czymś absolutnie oczywistym. Nikt też tu nikogo za inne punkty widzenia, słowa czy poglądy do odpowiedzialności karnej pociągał nie będzie. Cóż to w ogóle za pomysł?

Czy nadal tak uważam? Niestety miniona dekada mocno moim – wielkim niegdyś – euroentuzjazmem wstrząsnęła. Zaczęło się – jak pamiętamy – od niezbyt eleganckiego (mówiąc delikatnie) rozwiązania kryzysu finansowego w strefie euro. Cała wina za wstrząs w systemie (pokłosie szoku z lat 2008-2009) została przerzucona na barki biedniejszych i słabszych uczestników walutowej eurointegracji. Czyli na Grecję, Włochy, Hiszpanię i Portugalię. 

Tamtejsze społeczeństwa zostały poddane zaordynowanej przez Komisję Europejską, Europejski Bank Centralny oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy „terapii szokowej”. Obcinano na ślepo świadczenia społeczne, zgodzono się na zubożenie znacznej części klasy średniej oraz na utrzymujące się latami (choć zupełnie niekonieczne) bezrobocie wśród młodych. Grecja musiała pogodzić się z wyprzedażą majątku narodowego o strategicznym znaczeniu (porty, lotniska). 

Włochy pozostają krajem, gdzie realne PKB per capita znajduje się do dziś na poziomie niższym niż 15 lat temu. To była cena za to, by interesy inwestorów (głównie sektora finansowego z Niemiec i Francji) zostały zabezpieczone i aby nie utracili oni ani centa. Wszelkie demokratyczne próby oporu odrzucane były przez Brukselę z niesmakiem i zwalczane jako przejaw „nieodpowiedzialnego populizmu”. Były minister finansów Grecji Janis Warufakis mówił potem, że na posiedzeniach eurogrupy mógłby równie dobrze zacząć śpiewać po szwedzku. Bo jego argumentów i tak nie słuchał nikt. Oni wiedzieli lepiej, a wyrok na Grecję i innych zapadł jeszcze przed rozpoczęciem „procesu”.

Nas w Polsce wszystko to wtedy nie dotyczyło prawie zupełnie. Na swoje szczęście nie byliśmy wtedy w strefie euro. A i nasz system finansowy był jeszcze wówczas z tym zachodnim zbyt krótko i zbyt płytko zintegrowany, by krach lat 2008-2009 mógł się do nas na serio przelać. Wielu w Polsce wręcz kupowało niemieckie bajeczki o „leniwych Grekach” i odstawiających „wieczną manianę” Hiszpanach. Sami sobie winni, nieprawdaż?

Ostatnie okrągłe urodziny Polski w UE? Rafał Woś: Bardzo chciałbym się mylić 

W ostatnich latach także i Polska mogła jednak doświadczyć na własnych plecach tego, jak wygląda dziś demokratyczna praktyka podejmowania decyzji we wspólnej Europie. Której „demokratyzm” staje się powoli – niestety, niestety – oksymoronem podobnym do niegdysiejszych haseł o „radzieckim parlamentaryzmie”. Zaczęło się od jednostronnej i niekonsultowanej z nikim decyzji niemieckiej kanclerz Angeli Merkel o otwarciu granic na przyjęcie fali migrantów w roku 2015. Ta – powtórzmy to – niekonsultowana i klepnięta dopiero ex post w warunkach moralnego szantażu decyzja stworzyła model działania, który jest od tamtej pory powielany. 

Wąska grupa największych krajów starej Unii (na dodatek reprezentująca jeden i ten sam polityczny mainstream) postanawia, że będzie tak i tak. A reszta ma te postanowienia implementować do swojego porządku prawnego. A jak się kto stawia, to zostaje zepchnięta do kąta jako unijny „entant terrible” – tak długo mobbowany, bulingowany, wyszydzany i izolowany aż w końcu pęknie. A jak się taki delikwent dalej jakimś cudem miga, to się go karze sankcjami ekonomicznymi, wyrokami europejskich sądów albo innymi grzywnami.

Tak jest od paru lat wprowadzany na naszych oczach wielki projekt unijnego Zielonego Ładu. Czyli kolejnych polityk klimatycznych, które są w interesie starej Unii i które kompletnie nie pasują do możliwości, charakterystyki energetyczno-surowcowej oraz interesów Unii nowej. Ale euroestabliszment zdaje się tym faktem kompletnie nie przejmować. Idą jak walec – kompletnie niezainteresowani tym, jak ich postępowanie czyni z krajów takich jak Polska – niegdyś prymusów euroentuzjazmu – autentycznych wrogów faktycznej rzeczywistości eurointegracji.

Nie mam szklanej kuli do patrzenia w przyszłość. Andriej Amalrik też nie miał. Jedyne, co możemy robić to obserwować trendy i analizować konsekwencje tego, co się obecnie dzieje. Patrząc w ten sposób widać, że Unia Europejska traci swój polot i zaprzedaje dusze idei europejskiej wąskiej grupce liberalnych elit. Coraz bardziej przerażonych, że władza wymyka im się z rąk.

I dlatego wspólne świętowanie 30-rocznicy naszego członkostwa w tym projekcie wydaje mi się dziś tak bardzo wątpliwe. Choć bardzo chciałbym się mylić.

Rafał Woś

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy. 

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Wideo Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Gwiazdowski mówi Interii. Odc. 78: Czy złożyłeś na siebie już donos podatkowy? INTERIA.PL

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *