Wiemy już, o ile wzrośnie maksymalna cena energii dla gospodarstw domowych od 1 lipca. To ostatni ważny element układanki inflacyjnej na ten rok. Jak plany rządu dotyczące częściowego odmrożenia cen prądu wpłyną na ścieżkę inflacji? Czy na koniec roku czeka nas pozytywna niespodzianka, biorąc pod uwagę umiarkowaną skalę wzrostu ceny maksymalnej energii elektrycznej? A może będzie odwrotnie?
/123RF/PICSEL
We wtorek 16 kwietnia w wykazie prac legislacyjnych i programowych Rady Ministrów na stronach kancelarii premiera opublikowana została informacja na temat projektowanej ustawy o bonie energetycznym oraz o zmianie niektórych innych ustaw. W legislacji mają znaleźć się przepisy, na mocy których w II połowie 2024 roku będzie obowiązywać maksymalna cena energii elektrycznej dla gospodarstw domowych w wysokości 500 zł za 1 MWh.
Reklama
„Za stosowanie ceny maksymalnej, przedsiębiorstwa energetyczne otrzymają rekompensaty” – czytamy w informacji na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Obecnie obowiązująca cena maksymalna energii elektrycznej dla gospodarstw domowych to 412 zł netto – bez VAT i akcyzy – za 1 MWh w przypadku odbiorców, którzy nie przekraczają wyznaczonych limitów zużycia. Mamy więc zapowiadane częściowe odmrożenie – cena maksymalna 1 MWh będzie wyższa o 88 zł.
Zdaniem ekonomistów Banku Pekao, taki wzrost cen energii stawia pod znakiem zapytania niedawne przewidywania mówiące o tym, że inflacja na koniec br. wyniesie w Polsce ok. 6 proc. „Teraz to już nawet prognozy 6 proc. inflacji na koniec roku przeżywają trudne chwile. My widzimy inflację w grudniu 2024 na ok. 4 proc. r/r” – napisali na platformie X.
Rozwiń
Odmiennego zdania są ekonomiści Santander BP. „(…) inflacja na koniec br. może wg naszych szacunków wynieść między 5,0 proc. a 5,4 proc. r/r (nasz ostatni scenariusz bazowy to 5,2 proc.)” – piszą w porannym raporcie.
Rząd przedstawił założenia częściowego odmrożenia cen, ale wciąż nie wszystko jest jasne
– Wstępne założenia projektu ustawy ws. częściowego odmrożenia cen prądu po 30 czerwca niewiele nam wyjaśniają – tłumaczy Interii Biznes Marcin Luziński, ekonomista Santander BP.
– Mowa w nich przede wszystkim o tym, że Urząd Regulacji Energetyki będzie zmieniał taryfy na energię i gaz, a na jakich poziomach znajdą się te taryfy – tego nie wiadomo. Wiemy, że cena maksymalna dla gospodarstwa domowego wyniesie do 500 zł za 1 MWh. Nasze założenie jest takie, że skoro firmy energetyczne mają dostawać rekompensaty za różnicę między taryfą a ceną maksymalną – o czym też jest mowa w założeniach projektu ustawy – to taryfy będą siłą rzeczy wyższe niż cena maksymalna. Trzeba zarazem podkreślić, że mówimy tutaj tylko o taryfie sprzedażowej, która dotyczy ceny energii, a jest przecież jeszcze taryfa dystrybucyjna – i to, co się z nią stanie, też jest niewiadomą.
– Wiemy zatem, że cena sprzedaży energii elektrycznej wzrośnie o 20 proc., w związku z czym średni rachunek pójdzie w górę o 10 proc., bo taryfa sprzedażowa to połowa – a jest jeszcze druga połowa w postaci wspomnianej taryfy dystrybucyjnej. Obecna taryfa URE przewiduje wzrost taryfy dystrybucyjnej w lipcu o 50 proc. Sądzimy, że taryfa dystrybucyjna ostatecznie będzie niższa, ale nie założyłbym się, że w ogóle nie wzrośnie. Skoro rząd mówi, że nie widzi problemów we wzroście ceny sprzedaży, to URE pewnie zaakceptuje też wzrost ceny dystrybucji, choć może nie o 50 proc., a raczej o 20-30 proc.
Według ekonomistów banku Citi Handlowy, zakładany przez rząd wzrost ceny maksymalnej za energię elektryczną dla odbiorców w gospodarstwach domowych do 500 zł/ MWh doda do inflacji konsumenckiej 0,6-1,2 pkt proc.
„Biorąc to pod uwagę, a także już podwyższony VAT na żywność (~+0,5-0,6 pkt proc.), widzimy inflację na poziomie 4,4-5,1 proc. do końca roku” – piszą w komentarzu, podobnie jak Marcin Luziński wskazując, że ostateczny wpływ decyzji rządu na rachunki gospodarstw domowych będzie zależał także od opłat dystrybucyjnych, nieznanych na tym etapie.
„Ogólnie rzecz biorąc, zapowiedź rządu zmniejsza niepewność co do przyszłego poziomu inflacji, ale wciąż pozostawia kilka pytań bez odpowiedzi” – podkreślają ekonomiści Citi Handlowego.
W komentarzu eksperci odnoszą się również do tego, jak prognozowany przebieg ścieżki inflacji wpłynie na decyzje władz monetarnych. „Wcześniej NBP szacował przedział poziomów inflacji na koniec 2024 r. na około 3,8-7,8 proc., podczas gdy teraz widzimy CPI w znacznie węższym przedziale 4,4-5,1 proc. (grudzień 2024 r.). Powinno to być wystarczająco wysokie, aby utrzymać jastrzębi ton RPP w nadchodzących miesiącach. Oczekujemy, że stopy procentowe w Polsce pozostaną na niezmienionym poziomie 5,75 proc. przez cały rok”.
Ekonomiści Citi Handlowego
Ceny energii to nie wszystko. Co jeszcze będzie decydujące dla ścieżki inflacji?
Przez ostatnie miesiące często słyszeliśmy, że stawka VAT na podstawowe produkty żywnościowe i ceny energii po 30 czerwca będą miały największy wpływ na ścieżkę inflacji w 2024 roku. Powtarzali to eksperci, a także szef Narodowego Banku Polskiego i członkowie Rady Polityki Pieniężnej. Obie te niewiadome zniknęły więc już z równania – przypomnijmy, że VAT na żywność wrócił z poziomu 0 proc. do 5 proc. z dniem 1 kwietnia. Czy w kwestii inflacji wszystko jest więc już jasne i do końca roku nic nie powinno nas zaskoczyć?
– Poza pytaniem, co się stanie z taryfami, czynniki regulacyjne istotne dla ścieżki inflacji są już z grubsza wyczerpane – mówi Marcin Luziński z Santandera. – Dla tej ostatniej cały czas będzie natomiast ważna jeszcze inflacja bazowa – ona utrzyma się na podwyższonym poziomie; ostatnie dane pokazały, że wyniosła 4,6 proc. w marcu, zapewne w ciągu kilku miesięcy spadnie do ok. 4 proc., a pod koniec roku będzie miało miejsce odbicie w okolice 5 proc. Pamiętajmy, że inflacja bazowa to aż 60 proc. inflacji CPI; dodatkowo charakteryzuje się ona większą lepkością i uporczywością niż pozostałe składowe tego wskaźnika. Wzrost inflacji bazowej będzie wynikał przede wszystkim z poprawy koniunktury – mamy ożywienie gospodarcze i wzrost płac, przekładający się na wzrost konsumpcji i nominalnych kosztów pracy.
– Jeśli zaś chodzi o czynniki regulacyjne, jesteśmy zdania, że w kwietniu efekt powrotu VAT na żywność do stawki 5 proc. będzie niemal w całości widoczny w cenach – dodaje ekonomista. – Dużo było deklaracji ze strony sieci handlowych, że nie podniosą cen do końca kwietnia – ale, po pierwsze, nie zadeklarowały tego wszystkie sieci, a po drugie, małe sklepy nie deklarowały tego w ogóle. My ze swej strony sprawdzaliśmy, jak to faktycznie wyglądało w sieciach, które obiecywały utrzymanie cen na niezmienionym poziomie. Z grubsza rzeczywiście te ceny się nie zmieniły, ale sieci zastrzegały na przykład, że to przedłużenie „mrożenia” cen nie będzie dotyczyło pieczywa, warzyw i owoców. W tych kategoriach ceny poszły w górę tak mocno, że „nadrobiły” brak zmiany cen innych grup produktów.
– Ta ostatnia akcja marketingowa, jako kolejna odsłona wojny cenowej sklepów, może mieć związek ze wspomnianym nadchodzącym ożywieniem, którego detaliści również się spodziewają – zauważa nasz rozmówca.
– Można spotkać się z opiniami, że wykorzystali oni moment przed podwyżką VAT do przyciągnięcia klientów, którzy w efekcie zostaną z nimi i będą kupować w okresie ożywienia. Poza tym to nie do końca było tak, że detaliści oferowali promocje dlatego, że chcieli wspierać konsumentów – ceny żywności na rynkach hurtowych w ostatnim czasie spadły i to też umożliwiło sieciom obniżki cen w sklepach, co było przedstawiane jako gest dobrej woli ze strony sieci handlowych – podsumowuje.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. INTERIA.PL