Polska szkoła od lat uczy dzieci podstaw przedsiębiorczości. Najwyższy czas uzupełnić nasze szkolne curriculum o porządny program edukowania przyszłych – świadomych swoich praw – pracowników. Czyli o program dużo bardziej pożyteczny i społecznie potrzebny w warunkach realnego kapitalizmu.
/Philipp von Ditfurth / DPA / dpa Picture-Alliance via AFP /AFP
Przedsiębiorczość w naszych szkołach jest reliktem neoliberalnej przeszłości. To pozostałość po czasach, gdy panowało przeświadczenie, że „własna firma” stanowi absolutny szczyt marzeń oraz aspiracji młodych Polek i Polaków.
Dziś – po trzech dekadach boksowania się z realnym kapitalizmem – wiemy, że hasło „i ty zostaniesz wielkim biznesmenem” to jest ułuda. Bo tak to nie działa. W żadnym kraju. Prawda jest zaś taka, że mniej więcej ośmiu na dziesięciu dzisiejszych uczniów i uczennic zasili w dorosłym życiu szeregi pracowników. A co za tym idzie będą na jakimś etapie swojego życia stronami stosunku pracy.
Reklama
A praca to nie tylko wykonywanie swoich obowiązków najlepiej jak się potrafi i zgodnie z nabytymi kompetencjami. Praca to także skomplikowana relacja władzy. W kapitalizmie pracodawca ma nad pracownikiem naturalną przewagę. W końcu – co do zasady – ten pierwszy MOŻE pracownika zatrudnić (co najwyżej zatrudni kogoś innego). Ten drugi zaś MUSI znaleźć robotą, bo inaczej nie zarobi na życie.
Natura relacji pracownika i pracodawcy zależy oczywiście od szeregu innych czynników. Na przykład od fazy koniunktury (wysokie bezrobocie zasadniczo pogarsza pozycje negocjacyjną pracownika, bo sprawia, że ofert jest mało). Zależy też od istniejących regulacji oraz politycznego klimatu (ma znaczenie, że państwo faworyzuje zatrudnienie śmieciowe poprzez choćby ułatwienia podatkowe). Ma wreszcie znaczenie, czy pracownik może liczyć na wsparcie silnych związków zawodowych, czy też nie.
Czynników jest wiele. Ale gdzieś na końcu tego równania z wieloma niewiadomymi jest ów pracownik, który znajdzie się sam na sam z pracodawcą i będzie musiał wynegocjować warunki, podpisać umowę lub (potem) zareagować na ewentualne nieprawidłowości w trakcie trwania stosunku pracy. I właśnie tego warto uczyć już bardzo młodych ludzi. Trzeba im mówić, że jako pracownicy nie muszą godzić się na wszystko czego zażyczy sobie pracodawca (lub działającym w jego imieniu pośrednik).
Trzeba im pokazywać, że mają swoje prawa wynikające z obowiązujących w Polsce przepisów – prawo do urlopu, nieprzerwanego wypoczynku, do bycia offline, do chorobowego. Należy powtarzać do znudzenia tę oczywistą prawdę, że pracownik i pracodawca RAZEM tworzą bogactwo narodowej gospodarki. I że absolutnie nie jest tak, jakoby ten drugi robił temu pierwszemu łaskę przyjmując do roboty.
Młody pracownik najbardziej narażony na wyzysk
Ktoś powie, że to za wcześnie. Że przecież życie ich nauczy. Nie do końca. Badania pokazują, że młody pracownik (wbrew różnym modnym opowieściom o rzekomo coraz bardziej „roszczeniowych” kolejnych młodych pokoleniach) jest najbardziej narażony na wyzysk i łamanie praw w pracy. Dzieje się tak właśnie dlatego, że młodym ludziom brakuje doświadczenia. I nikt im nie mówi – nawet od strony teoretycznej – jak kształtować relacje z pracodawcą na równych partnerskich prawach. Zanim się tego dowiedzą mija wiele czasu. A bywa, że nie dowiadują się tego w ogóle. Już do końca zawodowego życia są stratni. I nawet sami o tym nie wiedzą.
Ale i to nie koniec. Uczenie na temat praw pracowniczych jest kluczowe także z powodu cywilizacyjnych wyzwań, jakie przed nami stoją. Weźmy choćby rozwój sztucznej inteligencji, który będzie tworzył presję na eliminowanie wielu zawodów, które dziś zdają się być prestiżowe czy pewne. Albo napływ migrantów gotowych na podejmowanie pracy na gorszych warunkach niż miejscowi. Jak reagować? Jak walczyć o swoje w obliczu takich presji. Bardziej świadomy pracownik będzie umiał lepiej poradzić sobie z tymi wyzwaniami. Nieświadomy wyrobnik prędzej popadnie we frustrację i poczucie beznadziei, która po osiągnięciu pewnej masy krytycznej zacznie być problemem społecznym.
Najsilniejszy związek zawodowy w Polsce „Solidarność” razem z europejskimi organizacjami związkowymi rozpoczął właśnie akcję #OstatniDzwonek. Jej celem jest taka zmiana polskiego systemu edukacyjnego, by przygotowywał do „bycia pracownikiem”. W natłoku szkolnych reform i rewolucji ostatnich lat (od gimnazjów i sześciolatków po zmiany podstawy programowej czy likwidację prac domowych) to akurat byłaby wreszcie jakaś rozsądna i społecznie potrzebna reforma.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. INTERIA.PL