Tuż przed świętami prezydent Andrzej Duda zawetował ustawę okołobudżetową. Zapisane w niej były m.in. środki na podwyżki dla nauczycieli i pracowników budżetówki. Czy to oznacza, że większe pensje dla tych grup zawodowych stanęły pod znakiem zapytania? Ekonomiści uspokajają, że rząd Donalda Tuska może przenieść te wydatki do właściwej ustawy budżetowej. Ale, chociaż tej ostatniej prezydent zawetować nie może, to ma możliwość wysłania jej do Trybunału Konstytucyjnego. Co wtedy?
/ Jacek Domiński /Reporter
Andrzej Duda zawetował ustawę okołobudżetową, tłumacząc to swoją niezgodą na sposób przeprowadzania zmian w mediach publicznych przez rząd Koalicji 15 października. W ustawie tej zapisane były 3 mld zł warunkowego wsparcia dla TVP, o których minister finansów Andrzej Domański mówił, że zostaną przekazane telewizji publicznej, ale pod warunkiem, że będzie to „inna telewizja”.
Ale to nie jedyny ważny element w ustawie okołobudżetowej. To właśnie tam znalazły się zapisy umożliwiające realizację obiecanych 30-procentowych podwyżek dla nauczycieli (w tym przedszkolnych i początkujących), a także 20-procentowych podwyżek dla pracowników sfery budżetowej. Czy podwyżki te są w obecnej sytuacji zagrożone?
Reklama
Co oznacza prezydenckie weto ustawy okołobudżetowej?
Zacznijmy od tego, że ustawa okołobudżetowa to nie jest właściwy budżet państwa. Ustawa budżetowa to absolutny fundament gospodarki finansowej państwa w danym roku budżetowym (którym jest dany rok kalendarzowy). Zazwyczaj towarzyszą jej inne ustawy, zawierające np. propozycje zwiększania dochodów czy zmniejszania wydatków w budżecie, co ma służyć realizacji tego ostatniego – i są to właśnie ustawy okołobudżetowe. Ich uchwalenie nie jest obligatoryjne, ale ułatwiają one rządowi realizację zaplanowanych w budżecie działań. Takie ustawy może jednak wetować prezydent – i to właśnie zrobił Andrzej Duda z ustawą okołobudżetową na 2024 r., o czym poinformował w serwisie X.
Rozwiń
„Próba finansowania mediów publicznych przy pomocy ustawy okołobudżetowej (przez większość parlamentarną) jest w obecnej sytuacji niemożliwa do zaakceptowania” – tłumaczył swój ruch prezydent.
Andrzej Duda, wetując ustawę okołobudżetową, zapowiedział też, że wkrótce przedstawi własną ustawę, która będzie dotyczyć m.in. podwyżek dla nauczycieli, budżetówki i innych wydatków zaplanowanych wcześniej w ustawie okołobudżetowej. Zaapelował też do marszałków Sejmu i Senatu o szybkie zwołanie posiedzeń obu izb parlamentu, by prezydencką propozycję można było procedować jeszcze w tym roku. W końcu podwyżki dla tych grup zawodowych miały wejść w życie już od 1 stycznia 2024 r. – prezydent nie chce więc ryzykować ściągnięcia na siebie gniewu znacznej części społeczeństwa.
Rząd nie potrzebuje jednak prezydenta, by zrealizować zapowiedziane podwyżki czy inne zaplanowane działania. Jak przekonuje w rozmowie z serwisem wyborcza.biz dr Sławomir Dudek – prezes Instytutu Finansów Publicznych i były wieloletni pracownik Ministerstwa Finansów – zapis o dotacji dla mediów publicznych może zostać przeniesiony do właściwej ustawy budżetowej. Tam również mogą zostać przeniesione zapisy dotyczące podwyżek dla nauczycieli i budżetówki. A samej ustawy budżetowej – jak przekonuje S. Dudek – „zawetować się nie da”.
W tym duchu wypowiedział się również w serwisie X premier Donald Tusk. „Poszkodowanych uspokajam: poradzimy sobie z tym” – napisał szef rządu.
Rozwiń
Polska bez ustawy budżetowej na 2024 r.? A. Duda może wysłać ją do TK
Prezydent faktycznie ustawy budżetowej zawetować nie może – kiedy trafi ona na jego biurko, może on ją podpisać od razu, ale może też wysłać ją do Trybunału Konstytucyjnego. Powód może być – i prawdopodobnie byłby – ten sam: wpisanie do ustawy budżetowej warunkowej dotacji 3 mld zł na media publiczne. Po skierowaniu ustawy budżetowej do TK, ten ostatni jest obowiązany wydać wyrok w ciągu dwóch miesięcy.
Co, jeśli ustawa budżetowa zostałaby uznana za niekonstytucyjną? Jest to realny scenariusz, bo Trybunał Konstytucyjny jest kontrolowany przez obóz polityczny Prawa i Sprawiedliwości. Taka sytuacja nigdy dotychczas w Polsce się nie wydarzyła. Gospodarka finansowa państwa byłaby zapewne wówczas realizowana na podstawie projektu budżetu albo ustawy o prowizorium budżetowym, czyli w uproszczeniu – ustawy o właśnie takim prowizorycznym, tymczasowym budżecie. Nie da się jednak ukryć, że byłaby to ostatnia rzecz, której potrzebuje obecnie polskie państwo, stojące w obliczu pilnych wyzwań gospodarczych, związanych chociażby z transformacją energetyczną czy koniecznością pobudzenia inwestycji po okresie koniunkturalnego spowolnienia.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. INTERIA.PL