Oczekiwania, że Fed obniży w czwartek stopy procentowe o 25 punktów bazowych są powszechne, lecz zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich może go przed tym powstrzymać. Pewne jest to, że Donald Trump w Białym Domu oznacza, iż w USA będzie wyższa inflacja i wyższe stopy. Najciekawsze jest jednak, czy bankowi centralnemu uda się obronić niezależność i w jaki sposób podejmie o to grę z nowym prezydentem.
/JIM WATSON /AFP
Jeszcze we wtorek szliśmy spać z drugą z kolei obniżką stóp w USA, prawdopodobnie tym razem skromniejszą, bo o 25 punktów bazowych. Ale w środę obudziliśmy się z Donaldem Trumpem. Z Donaldem Trumpem obudzili się także członkowie Federalnego Komitetu Operacji Otwartego Rynku, i zapewne jęknęli, bo w czwartek mają podjąć decyzję o polityce pieniężnej. Czy wybór Amerykanów wpłynie na decyzję Fed, czy też reakcja nastąpi później, kiedy Trump przejdzie od słów do konkretów?
Ekonomiści są zgodni, że powrót Trumpa do władzy oznacza wyższą inflację w USA. Co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze – oczekują nowych „wojen handlowych”, czyli wprowadzania ceł i taryf, co Trump wielokrotnie już zapowiadał. Badaczki z ośrodka Peterson Institute for International Economics (PIIE) wyliczyły, że przeciętne amerykańskie gospodarstwo domowe straciłoby w wyniku proponowanych przez Trumpa podwyżek ceł 2600 dolarów w ciągu roku, czyli ok. 4,1 proc. dochodu netto. Najwięcej straciliby najbiedniejsi Amerykanie, najmniej – bogaci. Stałoby się tak z powodu wyższych cen towarów – a więc wyższej inflacji.
Dlaczego wygrana Trumpa oznacza wyższą inflację
Pierwsza kadencja Donalda Trumpa minęła pod znakiem luźnej polityki fiskalnej i szybkiego narastania długu USA. Powodem nie były tylko rosnące wydatki, ale także obniżki i zwolnienia podatkowe, które zostały wprowadzone w 2017 roku ustawą Tax Cuts and Jobs Act. Obowiązują one do końca przyszłego roku i demokraci zapowiadali, że ich nie przedłużą. Donald Trump na pewno przedłuży. Analitycy JPMorgan napisali niedawno, że taryfy plus obniżki podatków mogą spowodować wzrost inflacji o 2,5 punktu proc. i spadek PKB o 0,5 punktu proc. w ciągu dwóch lat.
Reklama
Analitycy ING Groep oszacowali natomiast, że deficyt USA wyniesie prawdopodobnie w tym i przyszłym roku ok. 7 proc. PKB, a to oznacza, że polityka fiskalna będzie wciąż dodawać kolejne impulsy inflacyjne. Według danych Fed z St. Louis, dług publiczny USA przekroczył na koniec II kwartału 34 biliony dolarów i 120 proc. PKB. Biuro Budżetowe Kongresu przewiduje, że może wzrosnąć o 7,75 biliona dolarów w ciągu następnej dekady. Jeśli deklaracje walki z imigracją staną się faktem, podaż pracy się zmniejszy i wynagrodzenia pójdą w górę. To kolejny powód wyższej inflacji.
Trump w czasie pierwszej kadencji nie ukrywał, że zależy mu na osłabieniu dolara, by podnieść konkurencyjność amerykańskiego eksportu. Ale osłabienie dolara oznacza równocześnie wyższe ceny importu. To prawda, Amerykanie będą wtedy kupować więcej amerykańskich towarów, ale po wyższych cenach, bo importowane staną się mniej konkurencyjne. Osłabienie dolara zadziałałoby podobnie na inflację jak taryfy i cła.
Czytaj więcej: Donald Trump zagroził wysokimi cłami. Które kraje powinny się obawiać?
Czy Trump dokona zamachu na Fed?
W końcu sam Fed też znajdzie się w opałach. Wprawdzie prezydent nie może odwołać przewodniczącego Rady Gubernatorów, bez zmian w prawie, ale może prowadzić z nim wyniszczającą wojnę. Może szczuć i judzić, podważać autorytet i wiarygodność banku centralnego. A – jak to mówiła wicedyrektor zarządzająca Międzynarodowego Funduszu Walutowego Gita Gopinath podczas październikowego szczytu – to wiarygodność banków centralnych utorowała drogę do miękkiego lądowania światowej gospodarki.
Przypomnijmy, że Donald Trump powołał obecnego prezesa Fed Jerome’a Powella w 2017 roku. Za wcześniejszej prezesury Janet Yellen, obecnej sekretarz skarbu w administracji Joe Bidena, Powell był jej bardzo lojalnym współpracownikiem. Jego nominacja była sporym zaskoczeniem i przyjęto ją jako oznakę uszanowania niezależności tej instytucji.
Potem, gdy Fed kontynuował podwyżki stóp w 2018 i 2019 roku, żeby zapanować nad inflacją, Trump zaczął krytykować Rezerwę Federalną i Jerome’a Powella, a nawet mu groził. Prezydent nazywał prezesa Fed „wrogiem”, a członków Federalnego Komitetu Operacji Otwartego Rynku decydującego o stopach procentowych – „głupcami”. Z kolei w tym roku mówił, że Fed nie powinien obniżać stóp przed wyborami i zasugerował, że prezydent powinien przynajmniej mieć głos w decyzjach Fed.
Kadencja Jerome’a Powella upływa w maju 2026 roku, FOMC liczy jeszcze 11 członków i prezydent nie może ich dowolnie wymieniać. Chyba, że Trump od pogróżek przejdzie do czynów i znajdzie poparcie dla zmiany prawa, a dotychczas znane wyniki wyborów do Kongresu sugerują, że nie będzie miał z tym kłopotu.
Fed będzie wolniej obniżał stopy
Ekonomiści mówią jednoznacznie – zwycięstwo Trumpa w wyborach oznacza, że Fed będzie wolniej obniżał stopy. Analitycy banku Nomura spodziewają się, że w przyszłym roku dojdzie tylko do jednej obniżki, a w 2026 roku stopa funduszy federalnych ustabilizuje się na poziomie 3,625 proc., o 50 pkt bazowych wyższym niż prognozowali wcześniej. Analitycy ING szacują docelową stopę na 3,5 proc., gdy wcześniej prognozowali spadek do 2,75 proc.
Czy Fed powinien w związku z tym obniżyć w czwartek stopy? W październiku zatrudnienie wzrosło najbardziej od ponad roku, a stopa bezrobocia utrzymała się na poziomie 4,1 proc., co oznacza spadek z 4,3 proc. w lipcu. Według wstępnych szacunków PKB w III kwartale wzrósł o 2,8 proc. Inflacja we wrześniu do 2,4 proc. choć inflacja bazowa wzrosła do 3,3 proc.
Skoro dane pokazują tak miękkie lądowanie, to czy można powiedzieć, że polityka pieniężna jest zbyt restrykcyjna? Obraz wynikający z danych przynajmniej zawiesza argument o tym, że Fed powinien zadbać bardziej o cześć mandatu mówiącą o maksymalizacji zatrudnienia. Nie przemawia za pośpiechem w obniżkach stóp.
Wiadomo, że Joe Biden zostanie prezydentem do 20 stycznia 2025 roku i można mieć pewność, że do tego czasu USA nie wypowiedzą wojny Chinom. Fed może uznać, że słowa Trumpa z kampanii to tylko słowa i zaczekać, jakie za nimi pójdą czyny. Ale jeśli bilans ryzyk dla inflacji z dnia na dzień zmienia się tak gwałtownie, to czy bank centralny nie powinien reagować z wyprzedzeniem?
Jacek Ramotowski
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Polsat News