Wielkimi krokami zbliża się publikacja nowej strategii Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Czy znajdzie się w niej remedium na małe obroty, małe wzrosty i małą liczbę debiutów? Czy operator warszawskiego parkietu zdoła przekonać statystycznego Kowalskiego do zabrania pieniędzy z niskooprocentowanych lokat bankowych i ulokowania ich na rynku kapitałowym? Po głośnym debiucie Żabki na GPW zarządowi giełdy śnią się sny o potędze. Czy się spełnią?
/Mateusz Grochocki, Mirosław Stelmach, Paweł Wodzyński /Reporter
Pod koniec sierpnia prezes GPW Tomasz Bardziłowski zdradził, że trwają prace nad nową strategią giełdy, a ich efekty powinniśmy poznać przed końcem 2024 r. Od sierpnia minęło trochę czasu; postanowiliśmy zapytać, co słychać w tej kwestii.
– Mogę zapewnić, że Giełda pracuje nad nowymi kierunkami strategicznego rozwoju i mam nadzieję, że ich prezentacja nastąpi jeszcze w tym roku – przekazał nam Robert Stankiewicz, dyrektor Działu Komunikacji i Marketingu GPW.
Inwestorzy czekają z niecierpliwością na szczegóły. GPW ma swoje bolączki, znane od lat. Obroty i wzrosty są małe, debiutów jak na lekarstwo (niedawna oferta publiczna Żabki przerwała długi okres posuchy – choć od 2022 r. na GPW weszły łącznie 23 spółki, to prawdziwym debiutantem był tylko deweloper Murapol, a reszta firm przeniosła się z alternatywnego rynku NewConnect), w czołowym indeksie WIG20 roi się od spółek kontrolowanych przez państwo, przez co ich kursy są podatne na mniej lub bardziej przemyślane wypowiedzi polityków.
Reklama
Prezes GPW zapowiada powrót do korzeni. A na co czekają inwestorzy?
– Nowa strategia GPW na pewno jest potrzebna, na to czekają inwestorzy indywidualni i inni uczestnicy rynku – mówi nam Michał Żuławiński, ekspert Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych (SII). – W wypowiedziach prezesa Bardziłowskiego dotychczas na plan pierwszy wysuwała się kwestia cięcia kosztów, czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę to, że giełda sama jest spółką notowaną na stołecznym parkiecie i jej własne wskaźniki też są istotne. Prezes mówił też o powrocie giełdy do korzeni, co na pewno z punktu inwestora będzie bardziej zrozumiałe niż działania z ostatnich lat, takie jak rozwijanie startupów czy akwizycja giełdy w Armenii. Pojawiła się też zapowiedź rewitalizacji rynku NewConnect, który jest domeną właśnie inwestorów indywidualnych. Inwestorzy instytucjonalni nie zapuszczają się tam, bo po pierwsze, są to małe podmioty, a po drugie, standardy też odbiegają od najlepszych praktyk. Jest więc na tym rynku co sprzątać, i za to trzymamy kciuki.
– Na pewno istotne są też produkty inwestycyjne. GPW od lat wspiera rozwój ETF-ów, ale wciąż jest problem ze zbyt małym udziałem tych produktów w ofercie, podczas gdy od dawna jest to megatrend w inwestowaniu światowym – dodaje nasz rozmówca. – Pojawiają się wprawdzie już pierwsze jaskółki postępu – MF zapowiedziało chociażby stosowne zmiany legislacyjne, które pozwolą na to, żeby w instrumenty notowane na GPW inwestowała też zagranica. Rolą GPW jest tutaj bycie ambasadorem takich zmian, które wspomogą rozwój rynku.
– Jeśli chodzi o koszty inwestowania w Polsce, opłaty giełdowe i prowizje domów maklerskich, to są one wnikliwie analizowane przez coraz większe grono inwestorów indywidualnych – mówi Żuławiński. – Są one oczywiście wyższe niż na rynkach rozwiniętych, ale też nikt nie oczekuje, że spadną nagle poniżej poziomu w USA. Oczywiście, giełda jest spółką i musi zarabiać, podobnie jak domy maklerskie, a sami inwestorzy są zainteresowani tym, by zapłacić jak najmniej i mieć usługę na jak najwyższym poziomie. W ostatnich miesiącach widać walkę o klienta – także cenową, w postaci np. zachęt dla oszczędzających długoterminowo w ramach IKE czy IKZE. Także w przypadku TFI zapewne jest przestrzeń do tego, żeby opłaty były niższe. Pozostaje liczyć na to, że ten tort do podziału będzie coraz większy w miarę, jak zainteresowanie i aktywa inwestorów będą rosły, a w efekcie – mam nadzieję – opłaty będą spadać. Widzimy zresztą, że aktywnych rachunków maklerskich przybywa.
Według danych GPW, na koniec czerwca br. liczba rachunków maklerskich w Polsce osiągnęła rekordowy poziom 1,798 mln. Liczba aktywnych rachunków – które odzwierciedlają faktyczne zaangażowanie inwestorów – wzrosła do 246 tysięcy, osiągając najwyższy poziom od 12 lat (w ujęciu rok do roku).
Atrakcyjność stołecznego parkietu to kwestia złożona
To działania, które GPW może podjąć i na które ma wpływ. O atrakcyjności giełdy decydują jednak również czynniki, których kontrolować już ona nie może.
– Rynek kapitałowy, giełda, dla inwestorów instytucjonalnych czy detalicznych jest produktem inwestycyjnym oraz kolejną z metod lokowania oszczędności w celu ich pomnożenia. Produktem inwestycyjnym do lokowania oszczędności jest także rynek obligacji czy nieruchomości. Jednak o ile w przypadku nieruchomości o atrakcyjności decyduje przede wszystkim lokalizacja, to w przypadku giełdy jest to kwestia bardziej złożona, a jednym z głównych determinantów atrakcyjności jest szeroko pojęte otoczenie makro – mówi nam Konrad Księżopolski, dyrektor wykonawczy w Haitong Banku w Warszawie.
– Na giełdzie w Warszawie w większości notowane są spółki robiące biznes na terytorium Polski. Dlatego o atrakcyjności produktu inwestycyjnego, jakim jest polski rynek kapitałowy, w dużym stopniu decydują lokalne perspektywy gospodarcze – wyjaśnia.
– Generalnie każdy produkt inwestycyjny, także akcje, dla inwestorów są atrakcyjne bądź nie, jeśli dają szansę pomnożenia kapitału w postaci wzrostu kursu akcji lub/i wypłaty dywidendy, a to nierozerwalnie jest powiązane z perspektywami gospodarczymi i finansowymi spółek. Im są one lepsze, tym większa szansa, że będą one płacić dywidendę lub reinwestować zyski w dalszy rozwój organiczny bądź też przez przejęcia. Perspektywy biznesowe w istotny sposób przekładają się na wskaźniki wyceny, które są istotne dla inwestorów. Jeśli na danej giełdzie jest dużo firm, które prezentują dobre perspektywy i dobre wyniki, a dodatkowo są nisko wyceniane, to przekłada się to na większe zainteresowanie inwestorów produktem inwestycyjnym, jakim są akcje. Jak na każdym rynku, także i na giełdzie o zachowaniu cen decyduje popyt i podaż. Jeśli liczba inwestorów zainteresowanych zakupem akcji jest większa niż dostępna podaż tych akcji w danym momencie, to jest szansa, że ich kursy zaczną rosnąć. I na odwrót.
Geopolityka i makro ciążą warszawskiej giełdzie
– Kolejnym obok makro istotnym czynnikiem, który biorą pod uwagę inwestorzy, decydując się na lokowanie swoich środków na rynku finansowym w danym kraju, jest ryzyko geopolityczne czy też regulacyjne – tłumaczy dalej Konrad Księżopolski.
Konrad Księżopolski, Haitong Bank
– Niepewność związana z geopolityką ciąży nam od pewnego czasu. Jest to oczywiście konflikt za naszą wschodnią granicą, istotny element w oczach inwestora zagranicznego – potwierdza Maciej Bobrowski, dyrektor wydziału analiz w DM BDM. – To, jak ten konflikt się zakończy, zdecyduje o tym, czy będziemy postrzegani jako kraj o wysokim czy podwyższonym ryzyku potencjalnej destabilizacji. Drugim ryzykiem są wybory prezydenckie w USA i związane z nimi pytania: jak przyszła administracja będzie wspierać władze Ukrainy? Jakie będą relacje nowej administracji Białego Domu z administracją UE? To wcale nie jest oczywiste, tym bardziej, że jeden z kandydatów na prezydenta USA wskazał niedawno, że jest zadowolony z mechanizmu ceł, jakie nakładał na unijne państwa, i dał do zrozumienia, że chętnie by go kontynuował. W obliczu tych ryzyk i wobec faktu, że Polska jest relatywnie małym rynkiem, inwestorzy nierzadko rezygnują z aktywności na naszym rynku kapitałowym lub wymagają dodatkowej premii inwestycyjnej z tytułu ponoszonego ryzyka.
– Naszej giełdzie nie sprzyja też obecnie makro – nadzieje części uczestników rynku co do odbicia inwestycji były duże, ale ono wciąż się opóźnia – dodaje ekspert DM BDM. – Zapewne zadziałała tutaj obserwowana od kilku kadencji parlamentarnych prawidłowość, że szczyt inwestycji w polskiej gospodarce przypada na ogół na półrocze poprzedzające wybory. Na to nakładają się opóźnienia w transferach unijnych i KPO. Co do konsumpcji – znamy wrześniowy odczyt GUS i mamy nadzieję, że to efekt jednorazowy, w którym dużą rolę odegrały m.in. czynniki bazy. Tak więc pod względem makro Polska też nie bryluje, chociaż jest nadzieja na to, że w średnim horyzoncie zobaczymy wreszcie oczekiwane ożywienie.
Prowizje i opłaty na polskim rynku wyższe niż za granicą
Jednak, jak już wskazaliśmy wyżej i jak mówi Konrad Księżopolski z Haitong Banku, „zarówno czynniki makro, jak i geopolityczne, dzieją się niejako poza GPW jako operatorem warszawskiego parkietu”. – Co natomiast może zrobić sama giełda, żeby przyciągnąć inwestorów? Wszystko zależy od tego, o jakich inwestorów chcemy walczyć. Na GPW mamy kilka grup inwestorów: krajowego inwestora indywidualnego, czyli przysłowiowego Kowalskiego; krajowych inwestorów instytucjonalnych aktywnego zarządzania – OFE i TFI; zagraniczne fundusze aktywnego zarządzania, inwestycyjne i emerytalne; wreszcie fundusze pasywnego zarządzania, które mniej przyglądają się spółkom i dokonują ich selekcji, a inwestują, odwzorowując skład ważnych indeksów.
– W przypadku tej ostatniej grupy nie trzeba podejmować żadnych działań. Z kolei w przypadku funduszy aktywnego zarządzania, zarówno polskich, jak i zagranicznych, to kwestią, która jest podnoszona od wielu lat, jest kwestia prowizji i opłat na polskim rynku. Są one wyższe w porównaniu z rynkami zagranicznymi, co zwiększa koszty inwestowania funduszy (ale też inwestorów indywidualnych). Obniżenie tych opłat jest na pewno tym, co giełda może zrobić w ramach swoich możliwości. Jednak należy też pamiętać o tym, że inwestor instytucjonalny będzie kierował się głównie atrakcyjnością rynku, jego fundamentów i perspektyw. Zatem, chociaż w obliczu miliardowych aktywów opłaty i prowizje tworzą już konkretną kwotę, to jeśli inwestor instytucjonalny w długim terminie nie będzie widział w polskim rynku potencjału kilkudziesięcioprocentowego wzrostu, te kwoty prowizji – stanowiące ułamek procenta aktywów które inwestuje – raczej nie powinny być dla niego decydującym czynnikiem – uważa Księżopolski.
Co lubi zagraniczny kapitał?
– Inwestor zagraniczny przed podejmowaniem decyzji, oprócz czynników natury geopolitycznej i makro, bierze też pod uwagę kursy walutowe. Jeśli to wszystko będzie się zgadzało, to dla takiego inwestora będą to główne czynniki decydujące o inwestowaniu na rynku kapitałowym w danym kraju – dodaje. – Przy okazji można zauważyć, że w ostatnim roku, po zmianie władzy, mieliśmy dość duży napływ kapitału zagranicznego na giełdę, bo w ocenie tego kapitału otoczenie regulacyjne, legislacyjne i klimat inwestycyjny się poprawiły, przy czym nie miało to bezpośredniego związku z poprawą wskaźników makro – co także pokazuje, jak ważne w wyborze danego rynku kapitałowego przez zagraniczny kapitał są czynniki „miękkie”, mniej powiązane z twardymi danymi.
Księżopolski zauważa, że w optyce zagranicznych inwestorów większość spółek z WIG20 i mWIG40 dobrze radzi sobie z wypełnianiem wymogów ładu korporacyjnego. – W mojej ocenie, większość największych spółek będących w zainteresowaniu międzynarodowego kapitału dość dobrze podchodzi do kwestii informacyjnych.
– Natomiast to, co GPW mogłaby zrobić, to spróbować podziałać w kwestii zaangażowania przysłowiowego Kowalskiego, bo udział inwestorów indywidualnych w obrotach na GPW jest mniejszy niż w innych krajach, na poziomie kilkunastu procent, i nasza giełda cierpi na tym od lat. Polacy wolą kupować mieszkania, zakładać depozyty bankowe czy inwestować w obligacje. Tutaj upatruję więc sporo kapitału inkrementalnego, który mógłby napłynąć na GPW.
Pogląd ten podziela Michał Żuławiński z SII.
Michał Żuławiński, Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych
– Podstawową kwestią jest też to, że gdyby giełda przez dłuższy czas dawała zarobić, to informacje o tym rozeszłyby się ostatecznie w społeczeństwie i zaprocentowały wzmożonym zainteresowaniem giełdą, tak, jak to było w ostatnich latach, chociażby w przypadku hossy gamingowej czy tuż po wybuchu pandemii – zauważa Żuławiński.
Inwestycyjne mity. „Można mieć mało czasu i mało pieniędzy”
– Na pewno jednak warto podkreślić, że w dłuższym horyzoncie wszystkim powinno zależeć na tym, by Polacy inwestowali na giełdzie z myślą także o swojej przyszłej emeryturze i podchodzili do rynku kapitałowego jako do sfery życia, na której po prostu warto się znać – tym bardziej, że dziś już nie trzeba mieć w tym celu dużo czasu na analizowanie wykresów i dużo pieniędzy; można mieć mało czasu i mało pieniędzy, a i tak z powodzeniem inwestować, biorąc pod uwagę dostępne narzędzia – dodaje.
Okazje do zarobku na GPW się zdarzają i należy o tym pamiętać, przekonuje Maciej Bobrowski z DM BDM.
Maciej Bobrowski, DM BDM
On także jest zdania, że „zwiększenie zainteresowania rynkiem akcji wśród inwestorów indywidualnych to proces długoterminowy”. – Tym bardziej, że rynek ten na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat nie był łatwy, a inwestor widzi, że np. stopy zwrotu na nieruchomościach czy instrumentach dłużnych były relatywnie wysokie i towarzyszyło im niższe ryzyko zmienności. Na pewno warto tłumaczyć, że o ile inwestycja na rynku akcji jest obarczona dużym czy podwyższonym ryzykiem, to dywersyfikacja portfela inwestycji ma dużo zalet w procesie długoterminowych inwestycji.
– Niestety, w ostatnich kwartałach, mimo hossy, napływy do funduszy akcyjnych nie wykazały, według nas, takiego ożywienia jak na funduszach dłużnych – dodaje Bobrowski. – Być może częściowo odpowiadają za to zmiany w podejściu dystrybutorów, którzy w sposób bardziej całościowy patrzą na portfel klienta – niemniej widać, że chęć do lokowania środków w akcje nawet przy dobrym rynku jest nadal względnie niska.
– Obecnie trzymamy kciuki za to, żeby odbudował się krajowy rynek IPO i żeby koniunktura sprzyjała kolejnym debiutom. Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, aby na rynku IPO mógł nastąpić kolejny okres posuchy na miarę tej, która miała miejsce w ostatnich latach – zauważa.
Na odbudowę rynku IPO (pierwotnych ofert publicznych) ma nadzieję także zarząd Giełdy. Nadzieje na ożywienie rozbudził debiut Żabki na stołecznym parkiecie, który miał miejsce w połowie października.
„Warszawa może wygrać z Amsterdamem”
– Giełdzie był potrzebny taki debiut, jak niedawne IPO Żabki, które pokazało, że można debiutować na rodzimym rynku, że Warszawa może wygrać np. z Amsterdamem – wskazuje Michał Żuławinśki. – Może nie mamy do czynienia z boomem w kwestii IPO, ale kilka spółek już ustawia się w kolejce – i to dobrze, bo ostatni okres posuchy był dołujący. Giełdzie są potrzebne debiuty – i to nie tylko takie, które są wyjściem z inwestycji, ale też wiążą się z pozyskiwaniem przez spółkę kapitału. Jeśli chodzi o przyciąganie spółek na rynek, na pewno można tutaj też zrobić więcej za pomocą działań na wysokim szczeblu ministerialnym i legislacyjnym. Ulgi podatkowe, których temat już się pojawiał, pozwoliłyby na pewno przekonać spółki do debiutu na GPW, bo bycie spółką notowaną wiąże się z szeregiem regulacji, na które właściciele nie zawsze mają ochotę. Trzeba mieć też nadzieję, że normą stanie się, iż na pewnym poziomie rozwoju biznesu spółki będą dochodzić do wniosku, że nie wypada im nie być spółkami giełdowymi. Być może potrzeba jeszcze nieco więcej przysłowiowej „marchewki”.
/ Wojciech Olkuśnik /Reporter
– Niedawne IPO Żabki zaostrzyło wszystkim apetyty – często w mediach pojawiała się teza, że stanie się ono kołem zamachowym dla naszej giełdy, bo przyciągnie wielu inwestujących (tak zresztą się stało, o czym świadczy bardzo duża redukcja w zapisach, także w detalu) – zauważa Konrad Księżopolski. – To, co stało się z kursem akcji po tym debiucie jest pewnie rozczarowujące dla wielu indywidualnych inwestorów, którzy pojawili się z okazji debiutu Żabki na rynku, lawinowo zapisując się na akcje.
Giełda zamiast kolejnej lokaty, czyli jak przekonać Kowalskiego
Tutaj wracamy do tego, co statystyczny Polak wie o giełdzie. – Aby przysłowiowy Kowalski trwale zainteresował się giełdą, to musi mieć przekonanie, że warto inwestować przynajmniej część oszczędności na rynku kapitałowym, zamiast kupować kolejne mieszkanie czy zakładać kolejną lokatę – mówi Księżopolski. – Najlepszym czynnikiem, który go do tego zachęci, jest oczekiwanie, że jego zainwestowane oszczędności będą rosły co najmniej w takim samym tempie jak te ulokowane w nieruchomościach czy obligacjach. Inwestowanie na giełdzie, z racji faktu, że jest to bardziej złożony i ryzykowny produkt inwestycyjny niż nieruchomości czy obligacje, wymaga edukacji.
– Tymczasem w Polsce nie ma powszechnej edukacji finansowej, promowania rynku kapitałowego. Trzeba pochwalić GPW za działania z przeszłości. Mam na myśli uruchomiony kilka lat temu program wsparcia pokrycia analitycznego spółek giełdowych który dał dostęp do profesjonalnych, merytorycznych materiałów analitycznych dla kilkudziesięciu spółek – i to był bardzo dobry ruch. Natomiast, póki co, nie spowodowało to zwiększenia zaangażowania inwestora indywidualnego na giełdzie.
Zdaniem dyrektora wykonawczego w Haitong Banku, dużą rolę w kontekście edukacji mają do odegrania media. – Nasz rynek kapitałowy jest największy w rejonie Europy Środkowo-Wschodniej. Wydaję mi się, że warto byłoby w ciągu dwudziestogodzinnej ramówki stacji informacyjnych wygospodarować przysłowiową jedną godzinę na rozmowę o giełdzie, o gospodarce, na wywiad z prezesem notowanej na GPW spółki, a przez budowanie wiedzy zachęcać ludzi do inwestowania na giełdzie. O ile większość osób – nawet nieposiadających dużej orientacji w sprawach gospodarczych – rozumie, że na inwestycji w nieruchomości trudno jest stracić, to rynek kapitałowy ma swoją specyfikę, która wymaga wytłumaczenia. Dzięki temu część kapitału obecnie lokowanego gdzie indziej mogłaby popłynąć na giełdę.
Czy GPW pod nowym zarządem zechce być łącznikiem między rynkiem kapitałowym a przynajmniej publicznymi mediami? To na razie jest niewiadomą, podobnie jak to, co ostatecznie znajdzie się w strategii operatora stołecznego parkietu.
– Myślę, że nowy zarząd giełdy wie, co robi i dobrze wyczuwa oczekiwania rynku. Należy jednak pamiętać, że nie wszystko zależy od zarządu – jest też szereg czynników zewnętrznych, np. aspekt polityki, która nieraz bardzo inwazyjne oddziaływała na spółki notowane na warszawskiej giełdzie – konkluduje Maciej Bobrowski z DM BDM.
Rozmawiała Katarzyna Dybińska
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Polsat News