Po artykule dotyczącym zatrudnienia w sieciach handlowych przed świętami Bożego Narodzenia do naszej redakcji odezwał się pracownik Biedronki, według którego praca tam wcale nie wygląda tak różowo, jak przedstawia to firma.
– Przyznam, że mi skoczyło ciśnienie – napisał do Bankier.pl anonimowy pracownik sieci Biedronka. – Jako kasjer-sprzedawca po 5 latach pracy mam na rękę około 3800 zł. Wliczają się w to również premie za budżet, obecność, audyt cenowy oraz za tajemniczego klienta. Jeszcze niedawno była premia dla pracowników na stanowisku fresh expert, czyli osób zajmujących się wypiekami oraz wykładaniem warzyw i owoców. Jednak po ostatniej podwyżce płacy minimalnej ją zabrano. Zmieniły się też zasady naliczania premii tak, aby były mniejsze. Przed ich zmianą na rękę można było zarobić około 3900-4000 zł.
Aby mieć premię, nie można chorować
Pracownik Biedronki dokładnie opisał też, za co są premie i jak są obliczane. Za pełną frekwencję można otrzymać ok. 550 zł. Jednak za trzy nieobecności, bez względu na to, czy jest to L4, czy urlop na żądanie, przepada cała premia. Jeśli nieobecność trwa do dwóch dni, to traci się część dodatku. Stąd też w okresie, gdy jeszcze działały obostrzenia związane z pandemią, pracownicy nie badali się.
– Jednych śmieszy te 500 zł, ale dla innych to jednak duża część pensji – tłumaczy pracownik Biedronki. – Tymczasem dłuższy czas na L4 mógł wtedy skutkować otrzymaniem jedynie 80 proc. podstawowej pensji bez premii.
Gdy sklep sprzeda za mało, załoga zarobi mniej
Z informacji od pracownika Biedronki wynika również, że każdy sklep ma wyznaczoną miesięczną wysokość sprzedaży, która zwykle jest dość wysoka. Jednak od osiągnięcia tego wyniku zależą premie dla załogi.
– W moim sklepie jest to ponad 3 mln zł na miesiąc. Jest to zdecydowanie za wysoka suma do osiągnięcia – opisuje pracownik. – Obecnie mamy ponad 70 tys. zł za mało, w zeszłym było prawie 100 tys. To oznacza, że tracimy około 300 zł z wypłaty. I tak kolejny miesiąc. Więc już pierwszego dnia miesiąca, widząc jaki budżet zaplanowano, wiemy, że wypłata będzie mniejsza. Tymczasem nie mamy żadnego wpływu na to, czy uda się osiągnąć zakładaną sprzedaż.
Za nieuzasadnione pretensje klientów obrywają pracownicy
Kolejna premia jest przyznawana pracownikom za odpowiedzi klientów w ankiecie, która znajduje się w aplikacji sklepu.
– Niestety nie zawsze klient jest merytoryczny – twierdzi pracownik Biedronki. – Zdarzają się tacy, którzy mają do nas pretensje, że nie sprzedajemy produktu X w cenie Y. Jeden kłócił się z tego powodu, że chce kupić kotlet mielony w cenie kotleta z kurczaka. Byli też tacy, którzy robili awantury o to, że Biedronka zmieniła wygląd cenówek na nieczytelne albo że z promocji można skorzystać tylko z aplikacją, a z kartą stałego klienta już nie. Te osoby w aplikacji oceniają nas źle i to ma wpływ na naszą wypłatę.
Nawet z covidem przychodzą do pracy?
Jak się okazuje, pracownicy otrzymują też premię od „audytu cenowego”.
– Jest to comiesięczne sprawdzanie cen oraz kartonów na stanowisku owoce i warzywa – opisuje pracownik Biedronki. – Każde pudło z produktami na wagę ma mieć etykietę obróconą w stronę klienta. Jeżeli nie ma, spadają punkty. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy klienci sami przekładają kartony w poprzek. Co miesiąc się od tego odwołujemy. Zwykle nam to uznają, ale czasem dopiero po wypłacie.
Jest jeszcze premia za ubranie, która wynosi jedynie około 20 zł.
– W moim przypadku, gdy nie wyrobiliśmy znowu budżetu, odwołania od pretensji klientów nie uznano na czas oraz 3 dni byłem na L4, to straciłem 800 zł z wypłaty – żali się pracownik. – Dlatego też zdarzają się sytuacje, gdy pracownicy przychodzą ciężko chorzy do pracy, nawet z covidem, bo 800 zł mniej to jednak dużo.
Praca nawet w niedziele?
Jak twierdzi pracownik Biedronki, w sklepach tej sieci jest za mało pracowników w stosunku do ilości obowiązków.
– Jako pracownicy na etacie w sklepie są uznawani także pracownicy na macierzyńskim czy L4. W moim markecie mamy dwie takie osoby. Jedna jest od dwóch lat na L4 w związku z sytuacją zdrowotną dziecka, a druga pierwszego dnia po pracy przyniosła zwolnienie i ponad rok jej nie widzieliśmy. Niestety te osoby są liczone jako aktywny etat – opowiada pracownik Biedronki.
Uzupełnieniem brakujących rąk do pracy są jedynie pracownicy na umowie zlecenie lub z agencji pracy tymczasowej.
– Do pracy chętnych brak, bo o ile Biedronka chwali się umową o pracę na pełny etat, to kierownicy mogą zatrudniać na początek maksymalnie na 3/4 etatu, więc ludzie rezygnują. Tymczasem dochodzą nowe obowiązki jak obsługa Glovo czy praca w godzinach nocnych. Mimo niehandlowych niedziel, mamy przychodzić do pracy, składać zamówienia Glovo oraz wykładać towar – opisuje pracownik Biedronki. – W moim sklepie na zmianie często są tylko cztery osoby: kierownik, osoba od wypieku i warzyw oraz dwóch kasjerów. Jeżeli trzeba obsługiwać również Glovo, to w godzinach szczytu czynna jest tylko jedna kasa. Wiadomo więc, jakie oceny wystawią nam wtedy klienci w ankiecie, jeśli muszą stać w kolejce do jednej kasy, a inny pracownik biega i robi "sobie" zakupy.
Praca ciężka i coraz bardziej stresująca
Według zatrudnionego w Biedronce jest coraz więcej obowiązków, wyższe budżety do wyrobienia, premia, która zależy tylko od szczęścia i „widzimisię” oraz rozczarowani pracownicy, których jest za mało, żeby sklep mógł być czysty, bez palet zastawiających alejki oraz z pomocną osobą przy kasie samoobsługowej, która jest źle zaprojektowana.
– Jeżeli ktoś z różnych powodów nie może poszukać innego zajęcia, to tu zostaje. Jednak praca jest ciężka i niestety coraz bardziej stresująca ze względu na nowe wymagania. Brakuje też pracowników na spełnienie nowych pomysłów kadry zarządzającej – dodaje.
Nierealne wymagania, nieadekwatne wynagrodzenie
Zapytaliśmy też innych pracowników Biedronki o warunki ich pracy.
– Najbardziej doskwiera nam to, że jest nas za mało w stosunku do tego, ile mamy obowiązków – mówi Bankier.pl Łukasz, pracownik jednej z Biedronek we Wrocławiu. – Choć braki te są uzupełniane przez osoby z agencji pracy tymczasowej, to najczęściej przychodzą one na dwa, trzy dni i zanim czegoś się nauczą, to już ich nie ma. Poza tym często są to ludzie zza naszej wschodniej granicy i nie mówią po polsku, co dodatkowo utrudnia sprawę.
– Na pewno wynagrodzenie nie jest adekwatne do pracy, którą wykonujemy – twierdzi w rozmowie z Bankier.pl Katarzyna, pracująca w innej wrocławskiej Biedronce. – Poza tym, mamy szkolenia BHP, których założeń nie jesteśmy w stanie wdrożyć w życie. Jednak jak coś się stanie, to i tak jesteśmy obarczani winą, pomimo iż kierownicy widzą, co się dzieje.
Również ona narzeka na zbyt mało osób na poszczególnych zmianach.
– Zamiast robić to, co należy do nas należy, jesteśmy obarczani nadprogramowymi obowiązkami właśnie ze względu na braki w załodze – opowiada Katarzyna. – Mamy też ustalane targety, za które powinniśmy mieć premie, jednak są one wręcz nierealne do osiągnięcia. Niestety są też klienci, którzy nas obrażają, a my w zasadzie nic nie możemy z tym zrobić. Natomiast do plusów mogę zaliczyć fajne zaplecze socjalne, naprawdę bogate paczki na święta i na Dzień Dziecka oraz karty przedpłacone dwa razy w roku, a na święta dodatkowo kody na zakupy oraz różne dofinansowania.
O komentarz do tych opinii poprosiliśmy biuro prasowe Biedronki, jednak dotychczas nie otrzymaliśmy odpowiedzi.