Glapiński przed Trybunał Stanu? Chodzi tylko o przejęcie władzy nad NBP

W mediach społecznościowych zaczął krążyć dokument rzekomo mający być wnioskiem o postawienie przed Trybunałem Stanu prezesa NBP Adama Glapińskiego. Zarzutów jest osiem, ale rynek wydaje się „nie kupować” tego projektu.

Glapiński przed Trybunał Stanu? Chodzi tylko o przejęcie władzy nad NBP

/ NBP

To, że wniosek jest już gotowy, politycy opcji rządzącej mówili już wielokrotnie. I chyba nikt im za bardzo nie wierzył ze względu na ich niską wiarygodność w „dostarczaniu” różnego rodzaju obietnic. Odstawiając złośliwości na bok, sprawa zrobiła się nieco poważniejsza, gdy w pierwszy dzień wiosny ów wniosek upublicznił Konrad Piasecki, dziennikarz zaprzyjaźnionej z władzą stacji TVN24.

Zarzutów dla prezesa NBP ma być osiem. Są one różnego kalibru: od ciężkich dział (pkt. 1, 3 i 4) po polityczne niewypały (pkt. 7 i 8). Nie jestem prawnikiem, więc nie będę zajmował się stroną formalną czy sposobem sformułowania tego „aktu oskarżenia”. Postaram skupić się na kwestiach ekonomicznych.

Pod Trybunał za QE i złamanie Konstytucji

Konstytucja RP zakazuje finansowania wydatków rządu przez Narodowy Bank Polski. Artykuł 220 ust. 2 stanowi: „Ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania w centralnym banku państwa.” Niestety sformułowanie to jest zbyt szczegółowe i nie odnosi się do współczesnych dylematów. Adresuje bowiem problem, z którym mieliśmy do czynienia w schyłkowym okresie PRL-u, gdy bank centralny po prostu drukował pieniądze na pokrycie deficytu budżetowego.

W XXI wieku sprawa jest bardziej złożona. Mamy w Polsce rynkowy system finansowy, w ramach którego rząd emituje obligacje Skarbu Państwa, pożyczając od inwestorów (banków, funduszy inwestycyjnych, zakładów ubezpieczeń itp.) pieniądze na sfinansowanie części wydatków państwa. Finansiści, ekonomiści i politycy „umówili się”, że bank centralny nie może nabywać tych obligacji bezpośrednio od Ministerstwa Finansów, wtedy byłby to ewidentny konstytucyjny delikt i złamanie artykułu 220.

Ale jeśli ten sam bank centralny kupi te same obligacji nie od MF, ale od – powiedzmy – PKO BP, to wtedy wszystko jest jak najbardziej „legitne” i zgodne z konstytucją. Nawet jeśli obie transakcje odbędą się tego samego dnia i będą dotyczyć dokładnie tych samych obligacji. Nazwano to „ilościowym poluzowaniem” polityki pieniężnej, czyli procederem, w ramach którego bank centralny pośrednio finansuje zobowiązania rządu, skupując na „rynku” obligacje skarbowe w zamian za nowo wykreowane pieniądze (a technicznie za zwiększenie rezerw banków komercyjnych).

Dokładnie to Narodowy Bank Polski zrobił w marcu 2020 roku. Niemal równo cztery lata temu pisaliśmy o tym, że NBP uruchamia skup obligacji i wtedy jakoś (prawie) nikogo to nie bulwersowało. W tamach polskiego QE bank pod przewodnictwem prezesa Adama Glapińskiego skupił obligacje skarbowe lub emitowane przez państwowe podmioty (BGK i PFR) za ok. 144 miliardy złotych. Za te pieniądze rząd finansował wszelkie tarcze antykryzysowe, dzięki którym władze mogły prowadzić politykę covidowych lockdownów. To tymi „dodrukowanymi” pieniędzmi płacono ludziom za niepracowanie (bo pracować im zabroniono) i rekompensowano przedsiębiorcom zakaz prowadzenia biznesu. Idę o zakład, że bez tej kasy ludzie wyszliby na ulice po kilku tygodniach lockdownu pozbawiającego ich dochodów niezbędnych do przeżycia.

Zarzut stawiany przez grupę posłów prezesowi NBP Adamowi Glapińskiemu brzmi:

„W latach 2020-2021 działając wspólnie i w porozumieniu z przedstawicielami Rady Ministrów, przedstawicielami Polskiego Funduszu Rozwoju SA, przedstawicielami Banku Gospodarstwa Krajowego oraz przedstawicielami niektórych banków komercyjnych, inicjował i uczestniczył w podejmowaniu przez zarząd Narodowego Banku Polskiego oraz w wykonaniu decyzji o skupie skarbowych papierów wartościowych (obligacji) Skarbu Państwa oraz nie skarbowych papierów wartościowych (obligacji) gwarantowanych przez Skarb Państwa i emitowanych przez Polski Fundusz Rozwoju SA i Bank Gospodarstwa Krajowego, przez co zapewniał pośrednie finansowanie przez Narodowy Bank Polski deficytu budżetowego w łącznej kwocie co najmniej 144 miliardów złotych, co stanowiło naruszenie art. 220 ust. 2 Konstytucji RP oraz art. 3 ust. 1 ustawy o Narodowym Banku Polskim” – czytamy w fotokopii wniosku upublicznionego na platformie X przez Konrada Piaseckiego.

Artykuł 3 ustawy o NBP stanowi, że „podstawowym celem działalności NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen przy jednoczesnym wspieraniu polityki gospodarczej rządu, o ile nie ogranicza to podstawowego celu NBP”. Skupowanie obligacji skarbowych z pewnością jest wspieraniem rządu i w zasadzie z definicji jest formą luzowania polityki pieniężnej, co z kolei z pewnością nie sprzyja „utrzymaniu stabilnego poziomu cen”. Oczywiście można by się spierać, czy w marcu 2020 nie groziła nam deflacyjna zapaść systemu finansowego, ale to już rozmowa na inny artykuł.

Czy karać za QE? A jeśli tak, to kogo?

W mojej ocenie prezes NBP inicjując skup obligacji skarbowych, w ewidentny sposób złamał ducha konstytucji zawartego w artykule 220. Bank centralny po prostu sfinansował wydatki państwa, co jest konstytucyjnie zabronione. Koniec i kropka. Nie ma tu w zasadzie miejsca na dalsze dywagacje. Można co najwyżej dodać, że w owym czasie sam rząd każdego dnia deptał konstytucję, bezprawnie pozbawiając nas podstawowych praw obywatelskich (np. prawa do swobodnego przemieszczania się, do pracy, do nauki, do zgromadzeń etc.).

W tym miejscu chciałbym poruszyć tylko dwie kwestie. Po pierwsze dlaczego przez poprzednie 4 lat nikogo nie obchodził „covidowy” skup obligacji w wykonaniu NBP?! Czas na składanie wniosków do TK był w kwietniu 2020 i przez wszystkie kolejne miesiące prowadzenia polskiego QE nikt z polityków obecnej władzy się nawet o tym nie zająknął. Dodajmy zresztą, że ówcześni posłowie PO wspólnie z PiS-em w pośpiechu przegłosowali ustawy, których skutki były finansowanie pieniędzmi z NBP. Jakoś wtedy niekonstytucyjność tego procederu im nie przeszkadzała.

Po drugie to wszystko, co w marcu 2020 zrobił NBP, zostało wymyślone kilka lat wcześniej w lokalu o nazwie „Sowa i Przyjaciele”. Ponad dekadę temu spotkali się tam ówczesny prezes NBP Marek Belka z ministrem Bartłomiejem Sienkiewiczem, ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Donalda Tuska. Dziś ten sam Sienkiewicz jest ministrem kultury w rządzie… Donalda Tuska.

Przeczytaj także

Czy zamach na konstytucję powinien ujść bezkarnie?

Istotą „spisku”, jaki wtedy knuli Belka z Sienkiewiczem, była możliwość skupu obligacji skarbowych przez NBP. Czyli „ilościowe poluzowanie” polityki pieniężnej przeprowadzone nie w celu realizacji „stabilności cen”, lecz jedynie w celu wsparcia rządu przed nadchodzącymi wyborami. A więc dokładnie to samo, co w marcu 2020 zrobił NBP pod wodzą prezesa Glapińskiego. Inny rząd, inni ludzie, ale proceder dokładnie taki sam. W tym układzie można by nawet spekulować, czy wniosku o TK dla prezesa Glapińskiego nie uzupełnić o kolejne nazwiska.

Pod Trybunał za interwencje i błędne stopy

Trzeci zarzut dotyczy przeprowadzenia interwencji walutowych „bez należytego upoważnienia od zarządu NBP” w grudniu 2020 oraz w marcu 2022. O ile czepienie się interwencji z marca ’22 uważam za kuriozalne (bo wtedy NBP bronił złotego w obliczu zmasowanego odpływu kapitału podczas kluczowych dni rosyjskiej inwazji na Ukrainę), o tyle zarzuty za grudzień ’20 są jak najbardziej na miejscu.

Wówczas polski bank centralny dążył do osłabienia złotego w warunkach podwyższonej inflacji. I tylko po to, aby na koniec roku w „księgowy” sposób podnieść wartość rezerw walutowych, co pozwoliłoby uzyskać wyższy „papierowy zysk”, a więc też w konsekwencji wyższą wypłatę do budżetu państwa. Ustawowo 95% zysku NBP trafia do budżetu państwa. Potwierdzeniem tych spekulacji była sylwestrowa hucpa, podczas której NBP podbił notowania euro i dolara na potrzeby południowego fixingu ostatniego dnia roku. Powiedzmy to jeszcze raz: chodziło tylko o to, aby bank centralny mógł wpłacić więcej pieniędzy do przyszłorocznego budżetu państwa.

Z mojego punktu widzenia najciekawszy jest jednak zarzut numer cztery. Dotyczy on luzowania polityki pieniężnej przy inflacji wyraźnie przekraczającej cel. Chodzi tu zarówno o prowadzenie QE w roku 2021, jak i „przedwyborcze” cięcie stóp procentowych we wrześniu i październiku 2023 roku. Obie te decyzje uważam za błędne i podyktowane względami partyjno-politycznymi, co nie stawia kierownictwa NBP w najlepszym świetle.

Ale na tej samej zasadzie Amerykanie powinni postawić przed jakimś trybunałem Jaya Powella, a Parlament Europejski powinien odwołać z funkcji szefową EBC Christine Lagarde. Ponieważ przez cały rok 2021 Rezerwa Federalna i EBC „drukowały pieniądze” oraz trzymały stopy procentowe w pobliżu zera w obliczu szybko przyspieszającej inflacji. Nie sposób jest jednak udowodnić, czy był to błąd (a raczej wielbłąd) bankierów centralnych, czy też ich celowe działanie podyktowane chęcią wsparcia sprawujących władzę polityków, czy też jedno i drugie.

Byłby to też pierwszy, jaki pamiętam, przypadek, aby sądzić bankierów centralnych za błędną politykę pieniężną. Na tej podstawie ze stanowiskami powinna się pożegnać spora część przedstawicieli tej profesji. I nie chodzi tu tylko o lata 2020-21. Nie zapominajmy też, że to nie sam prezes Glapiński decyduje o poziomie stóp procentowych. Decyzje podejmuje kolegialnie 10-osobowa Rada Polityki Pieniężnej, w której prezes ma tylko jeden (za to donośny z racji pełnienie swojej funkcji) głos. W tym kontekście przed TS widziałbym przede wszystkim tych członków RPP, którzy jeszcze na początku 2021 mówili o obniżce wówczas niemal zerowych stóp procentowych.

Przeczytaj także

„Należy przekonywać, że stopy procentowe przez długi czas będą na obecnym poziomie”

Rynek nie wierzy w deklaracje polityków

Czy zatem istnieją przesłanki pozwalające postawić przed Trybunałem Stanu nie tylko prezesa NBP, ale też całe ówczesne kierownictwo banku centralnego? Uważam, że tak – zwłaszcza za proceder skupu obligacji skarbowych oraz być może także za proinflacyjną politykę monetarną z lat 2018-21 (tak, daty są właściwe). Tyle tylko że na to był czas trzy albo i cztery lata temu. Teraz jest to musztarda po obiedzie służąca stricte politycznym celom obecnej ekipy rządzącej i przejęciu kontroli nad bankiem centralny.

Chodzi tutaj nie tylko o polityczną zemstę, ale też o grube pieniądze. Po październikowych wyborach parlamentarnych prezes Glapiński nagle przystroił się w „jastrzębie” piórka i zaprzestał obniżania stóp procentowych. W ten sposób pozbawił nowy rząd „podatku inflacyjnego” w tym i (zwłaszcza!) w przyszłym roku. Bo niższa inflacja oznacza (ceteris paribus) mniejsze nominalne wpływy podatkowe do budżetu państwa. Dlatego każdy minister finansów wolałby mieć inflację wyższą niż niższą. Dodajmy, że prezes NBP Adam Glapiński robił wiele, aby ten „podatek inflacyjny” w latach 2017-23 był jak najwyższy.

Racjonalnym byłoby przypuszczać, że wnioskodawcom postawienia prezesa NBP przed Trybunałem Stanu nie chodzi o wartość polskiego pieniądza, lecz o przejęcie władzy nad bankiem centralnym. A to groziłoby bardzo poważnymi konsekwencjami finansowymi nie tylko dla rządu, ale dla nas wszystkich. Za granicą taki ruch mógłby zostać odebrany jako zamach na niezależność banku centralnego. Tym bardziej że politykę QE prowadziły niemal wszystkie główne banki centralne Zachodu i żadnemu bankierowi z tego powodu włos z głowy nie spadł (o samej głowie nawet nie wspominając). Zatem zagraniczni inwestorzy i agencje ratingowe mogłyby zareagować bardzo negatywnie, wyprzedając polskie obligacje skarbowe, akcje na GPW oraz złotego. Nie byłby to miły scenariusz.

Z drugiej strony uczestnicy rynków finansowych nie są głupcami. Gdyby scenariusz postawienia szefa NBP przed Trybunałem był brany na poważnie, to przynajmniej od kilku dni obserwowalibyśmy wyprzedaż polskich aktywów i wydatne osłabienie złotego. Ale nic takiego nie miało miejsca. To by sugerowało, że inwestorzy traktują ów wniosek jako blef lub polityczny spektakl. Wydaje mi się, że uczestnicy rynków racjonalnie kalkulują, że otwarty konflikt parlamentarnej większości z Narodowym Bankiem Polskim nikomu się nie opłaca, tj. że jego potencjalne koszty przewyższają oczekiwane polityczne korzyści. I dlatego uważają, że żadnego Trybunału nie będzie. Oczywiście nie można wykluczyć, że inwestorzy się mylą. A jeśli tak jest, to mogą zareagować bardzo nerwowo.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *