Prawdopodobnie w ostatnich miesiącach, po 18 latach istnienia, skasowano słynną stronę Redwatch, którą bezskutecznie próbowały zamknąć polskie służby. Jej celem było zbieranie informacji o „zdrajcach rasy”, głównie politykach i działaczach lewicowych.
Wiktor Ferfecki
„Pamiętaj miejsca, twarze zdrajców rasy, oni wszyscy zapłacą za swoje zbrodnie” – takie hasło przyświecało stronie internetowej Redwatch.info, której pojawienie się w 2006 roku wywołało lawinę komentarzy.
Na stronę trafiały zdjęcia, nazwiska, a nawet adresy osób uznanych za „zdrajców rasy”, najczęściej związanych z inicjatywami lewicowymi czy ruchem LGBT. „Poprzez Redwatch chcemy uświadomić środowiskom, które są nam przeciwne, że to, co wiedzą na nasz temat, jest niczym w stosunku do wiedzy, jaką posiadamy o nich” – można było przeczytać na stronie.
Celem Redwatch Polska jest zbieranie wszelkich możliwych informacji (zdjęcia, adresy, nr telefonów, nr tablic rejestracyjnych samochodów etc.) na temat osób trudniących się działalnością antyfaszystowską, antyrasistowską, kolorowych imigrantów, działaczy lewackich stowarzyszeń i wszelkiego rodzaju sympatyków i aktywistów szeroko rozumianego lobby homoseksualnego oraz pedofili. Poprzez Redwatch chcemy uświadomić środowiskom, które są nam przeciwne, że to, co wiedzą na nasz temat, jest niczym w stosunku do wiedzy, jaką posiadamy o nich.
O stronie Redwatch zrobiło się głośno w 2006 roku po brutalnym pobiciu w Warszawie
Politycy i media szybko zaczęli spekulować, że nie chodzi tu tylko o wiedzę, lecz raczej o zastraszanie. Szczególnie po wydarzeniu, do którego doszło w maju 2006 toku na warszawskiej ul. Tamka, gdy powiązany z ruchem skinheadowskim Marek B. brutalnie pobił działacza antyfaszystowskiego Macieja D. ps. Chirurg. Nazwisko „Chirurga” znajdowało się na liście Redwatch i choć Marek B. zeznał, że dokonał ataku z powodu porachunków osobistych, i tak temat strony internetowej trafił na czołówki mediów.
Jeszcze w maju 2006 roku organizacja Reporterzy bez Granic zwróciła się do ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry z PiS, wskazując na zagrożenia dla kilkunastu dziennikarzy prasy lewicowej, których dane trafiły na Redwatch. Kilka tygodni później doszło do pierwszych zatrzymań osób odpowiedzialnych za umieszczanie treści na stronie. W 2011 roku trzy z nich zostały skazane na kary bezwzględnego więzienia.
Nie oznacza to, że strona zniknęła z sieci. Była umieszczona na amerykańskim serwerze, a w 2006 roku po raz pierwszy zablokowano ją dzięki interwencji MSZ przy współpracy z FBI. Jednak wkrótce pojawiła się ponownie, a kolejne apele polskich służb do amerykańskiej administracji na niewiele się zdały, bo Amerykanie powoływali się na poprawkę do konstytucji, mówiącej o wolności słowa.
Od tamtego czasu o Redwatch co jakiś czas robiło się głośno, np. gdy w 2007 roku umieszczono na niej zdjęcia uczniów z Zabrza, którzy pomagali w uprzątaniu okolicznego kirkutu. W 2011 roku trafiły na nią dane m.in. posłów Anny Grodzkiej i Killiona Munyamy, a w 2016 roku polityków ówczesnej opozycji, w tym Adriana Zandberga, Wandy Nowickiej i Kamili Gasiuk-Pihowicz.
Strony Redwatch już nie ma. Domena wciąż jest zajęta, ale dostawca oferuje zainteresowanym pomoc w jej odkupieniu
To już jednak przeszłość, bo strona Redwatch nie jest już dostępna. Znikła prawdopodobnie w ostatnich miesiącach. Skasowano też powiązaną z nią stronę bhpoland.org, należącą do organizacji neofaszystowskiej Blood & Honour. Po wpisaniu pierwszego z adresów pojawia się pusta strona, drugiego – reklamy.
Strony tak jak w przeszłości znajdują się na serwerach firmy Wild West Domains z siedzibą w Arizonie. Obecnie jest ona częścią większego dostawcy usług internetowych GoDaddy.
Dlaczego strony zniknęły z sieci? Na nasze pytanie nie odpowiedział dział PR firmy GoDaddy. Za to z wyszukiwarki GoDaddy wynika, że obie domeny są co prawda wciąż zajęte, ale w pozyskaniu ich może pomóc broker. Koszt usługi to około 350 zł za każdą z nich. „Powodzenie nabycia domeny za pośrednictwem brokera zależy od różnych czynników, w tym od chęci sprzedaży aktualnego właściciela i złożonej oferty” – napisał nam dział obsługi klienta, gdy przedstawiliśmy się jako zainteresowani zakupem domen.
Wiele wskazuje na to, że Redwatch, która przed laty budziła tak duże kontrowersje, umarła śmiercią naturalną. Była coraz rzadziej aktualizowana, po raz ostatni prawdopodobnie w 2016 roku, więc po prostu ją skasowano.
– Z jednej strony cieszę się, że strony już nie ma i mam nadzieję, że nie wróci, ale z drugiej czuję niesmak z powodu zachowania Amerykanów, którzy nie chcieli pomóc w jej zamknięciu – mówi Anna Grodzka. – Wolność słowa polegająca na tym, że każdego można opluć, odbija się na całym systemie amerykańskim, co ostatnio doskonale widać – dodaje.