Opozycja wciąż nie znalazła odpowiedniego języka, by pokazać, że afera z wizami w MSZ wokół Piotra Wawrzyka to nie indywidualny przykład korupcji, lecz dowód na patologię systemu.
Jest w sprawie afery wizowej kilka oczywistych oczywistości. Przede wszystkim to afera, choćby prezes Jarosław Kaczyński przekonywał, że to nawet nie „aferka”. Jest to afera, bo pokazuje, że na szczytach władzy (Piotr Wawrzyk, zwany w MSZ „nielotem”, to jednak poseł, sekretarz stanu i do niedawna eksponowany kandydat na posła partii rządzącej) dość łatwo jest utworzyć system korupcyjny, a standardy i kontrola urzędnicza w resortach uległy degradacji. Jest to afera po stokroć również przez to, że obnaża hipokryzję rządzących. Mimo że populistyczna władza robi wszystko, by dla celów partyjnych zohydzić migrantów z Azji, faktycznie staje się liderem w procesie ich transferu do Unii Europejskiej. Gdzie w tym konsekwencja? Nigdzie, bo populistycznej władzy nie chodzi o fakty, tylko o przekaz wyborczy i władzę. Całkiem przy okazji – właśnie dlatego populistyczna władza tak nie lubi wolnych mediów, bo zakłócają ten przekaz i nie dają gwarancji jego skuteczności.
Tyle „oczywistych oczywistości” na temat afery wizowej. A teraz sprawa najważniejsza, która wymyślonej niegdyś osobiście przez prezesa kategorii „oczywistej oczywistości” się wyrywa. To pytanie, czy afera wizowa, która stała się w ostatnich dniach samym centrum komunikacji opozycji, może wpłynąć na wynik wyborów. I tu wychodzimy poza jasno sprecyzowane pole spraw oczywistych. Badania, które przeprowadził na zlecenie „Rzeczpospolitej” IBRiS, raczej takiej możliwości nie potwierdzają. Za tym, że afera zaszkodzi partii rządzącej, jest ledwie co trzeci Polak. Aż 40 procent z nas uważa, że tak się nie stanie. Zastanawia zadziwiająco wysoki odsetek tych, którzy o aferze nie słyszeli. To ponad 20 proc. (w grupie wyborców Konfederacji niemal 30 proc., a w kręgu najmłodszych wyborców prawie 60 proc.). Podczas gdy w grupie wyborców PiS ryzyko takie dostrzega tylko 20 proc. wyborców, to nawet wśród zwolenników demokratycznej opozycji (pomijając 13 proc. twardych zwolenników tezy, że afera uderzy w partię rządzącą) grupy respondentów odpowiadających „raczej tak” i „raczej nie” są niemal identyczne – po jednej i drugiej stronie jedna trzecia.
Szokują te wyniki, nieprawdaż? Trochę tak, trochę nie – odpowie jednak socjolog. Po pierwsze, sprawa jest wciąż zbyt świeża, by mogła realnie kształtować postawy. Po drugie, w przekazie lojalnych wobec władzy mediów publicznych sprawa jest lekceważona lub nie istnieje. Po trzecie, opozycja nie znalazła odpowiedniego języka, by pokazać, że to nie indywidualny przykład korupcji, lecz dowód na patologię systemu. Wszak dotąd przeciwnicy partii prezesa oskarżali PiS o antyimigranckość; fakt, że Polska okazała się liderem w transferze siły roboczej z Azji, nie może być w swojej istocie aż taki zły.
Totalne pomieszanie wartości – ktoś powie. I będzie miał rację. I jeszcze jedna sprawa, nad którą się głowią baczni obserwatorzy kampanii. Czy odezwą się Amerykanie, do których kraju wiodła nowa „wawrzykowa” ścieżka przerzutu ludzi z Azji? Odpowiadam – raczej nie. Administracja Stanów Zjednoczonych nie ma ani interesu, ani obyczaju ingerowania w demokratyczne wybory w kraju takim jak Polska. No, chyba że dzięki ministrowi Wawrzykowi trafiłby do Stanów Zjednoczonych jakiś wice bin Laden. Wtedy byłby alarm. Ale na to w przypadku udających filmowców rolników z Gudżaratu raczej liczyć nie można.