Coraz więcej usług, coraz mniej przemysłu, budownictwa i handlu. Zmiany struktury polskiej gospodarki przyspieszają. To rzuca nowe światło na falę zwolnień w dużych firmach. Może też mieć poważne konsekwencje dla tempa wzrostu gospodarki i inflacji w przyszłości.
Hotelarstwo i gastronomia to najszybciej rosnąca w ostatnich latach część sektora usług w Polsce. Na zdjęciu pełna restauracji i butikowych hoteli ulica Długi Rynek w Gdańsku (East News, Eurostat, WP, Wojciech Stróżyk)
Od początku 2021 r. do kwietnia 2024 r. produkcja w sektorze usług biznesowych w Polsce (tak określa to Eurostat, w praktyce chodzi o aktywność ekonomiczną w tym sektorze) zwiększyła się realnie (tzn. po odjęciu inflacji) o 32 proc. W tym czasie produkcja w przemyśle przetwórczym, czyli z pominięciem np. górnictwa i energetyki, zwiększyła się o niespełna 15 proc. I to mimo tego, że sam 2021 r. był okresem eksplozji produkcji po jej załamaniu w pandemicznym 2020 r.
Sektor usług biznesowych, według definicji Eurostatu, obejmuje niemal wszystkie usługi z wyjątkiem edukacji, opieki zdrowotnej i finansów oraz ubezpieczeń. Nie uwzględnia też usług publicznych (np. ubezpieczenia społeczne). W minionych latach szczególnie mocno – o ponad 70 proc. – zwiększyła się aktywność w hotelarstwie i gastronomii. Na kolejnych miejscach, ze zwyżkami w okolicy 35-39 proc., znalazły się informacja i komunikacja, usługi związane z obsługą rynku nieruchomości oraz usługi profesjonalne, naukowe i techniczne.
Polska nie jest oczywiście wyjątkiem. Niemal wszędzie w Europie aktywność w sektorze usług rośnie szybciej niż produkcja w przemyśle. Wystarczy spojrzeć na PMI, popularny wskaźnik koniunktury, bazujący na ankietach wśród menedżerów przedsiębiorstw. W strefie euro PMI w przetwórstwie przemysłowym nieprzerwanie od lipca 2022 r. utrzymuje się poniżej 50 pkt – co oznacza, że aktywność maleje w ujęciu miesiąc do miesiąca. Tymczasem w sektorze usług przez większość tego okresu PMI jest powyżej tej bariery (dla Polski dostępny jest tylko przemysłowy PMI, który również od ponad dwóch lat jest stale poniżej 50 pkt).
Relatywnie słaba koniunktura w przemyśle w Europie to w dużej mierze zjawisko o charakterze cyklicznym. Popyt na towary przemysłowe jest słaby w związku z tym, że gospodarstwa nasyciły się nimi w trakcie pandemii COVID-19 – gdy utrudnione było korzystanie z wielu usług. Na to nałożył się wzrost cen frachtu, surowców i energii, który uderzył w producentów z opóźnieniem w momencie, gdy w związku ze spadkiem stracili możliwość przerzucania wyższych kosztów na ceny końcowe swoich produktów.
Ale w Polsce równolegle zachodzą zmiany o charakterze strukturalnym, które nabierają impetu. Tempo rozwoju sektora usługowego prawdopodobnie pozostanie więc wyższe niż tempo rozwoju sektora przemysłowego, nawet jeśli w tym ostatnim dojdzie do ożywienia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Kierunek nr 1 na urlop. "Pod każdym względem spełnia nasze oczekiwania"
Pod względem wielkości sektora usług, Polska jest w unijnym ogonie
W niektórych krajach UE, licząc od początku 2021 r., produkcja w sektorze usługowym podskoczyła wprawdzie o ponad 50 proc. Są to jednak wyłącznie kraje popularne wśród turystów: Chorwacja, Grecja, Hiszpania, Malta i Słowenia. Dalej w zestawieniu są właśnie państwa Europy Środkowo-Wschodniej: Rumunia, Estonia, Polska i Bułgaria.
Polska wyróżnia się w tym gronie tym, że ma relatywnie słabo rozwinięty sektor usługowy. Według danych Eurostatu jego udział w tworzeniu wartości dodanej w 2022 r. wynosił u nas niespełna 44 proc. przy unijnej średniej na poziomie 54 proc. To dane z uwzględnieniem edukacji i służby zdrowia. Po ich wyłączeniu udział usług w tworzeniu wartości dodanej w Polsce to 34 proc. (w UE średnio 42 proc.). Jakby jednak nie liczyć, to najniższy wynik w Unii Europejskiej.
To dane zaskakujące, bo Polska nie jest najsłabiej rozwiniętym krajem w UE (mierząc choćby PKB per capita), a udział sektora usług w tworzeniu wartości dodanej jest z poziomem rozwoju wyraźnie skorelowany. Proces konwergencji, czyli nadrabiania zaległości rozwojowych wobec zamożniejszych krajów, może się więc w Polsce wiązać z szybszym rozwojem sektora usług niż w innych państwach. I to przyspieszenie jest widoczne. Udział sektora usług w tworzeniu wartości dodanej w latach 2016-2022 wzrósł w Polsce dwukrotnie bardziej niż w poprzednich 15 latach.
Kolejna faza transformacji polskiej gospodarki
– Przejście od rolnictwa, do przemysłu, a potem do usług to naturalna droga transformacji w bogacących się krajach. W Polsce trwa właśnie druga faza tego procesu. Należy się więc spodziewać, że znaczenie usług w tworzeniu PKB (to suma wartości dodanej brutto powiększona o podatki – red.) będzie coraz większe, a znaczenie przemysłu będzie malało – przyznaje w rozmowie z money.pl prof. Beata Javorcik, główna ekonomistka Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.
Przesuwanie się środka ciężkości w polskiej gospodarce ku usługom jest więc zjawiskiem naturalnym, ale w ostatnich latach wyraźnie przyspieszyło. – Istnieje szereg czynników, które są niekorzystne z punktu widzenia rozwoju przemysłu w Polsce, a z drugiej strony widać czynniki, które sprzyjają rozwojowi sektora usług – dodaje prof. Javorcik.
– Te negatywne dla przemysłu czynniki to konkurencja z Azji, proces zielonej transformacji, który – poprzez ceny emisji Co2 – zniechęca do energochłonnej i wysokoemisyjnej produkcji w Europie, a także sytuacja demograficzna. Pracowników w Polsce będzie ubywało, a koszty pracy będą rosły relatywnie do krajów Azji. Wpływ tych czynników na polski przemysł w jakimś stopniu łagodziła będzie automatyzacja, która sprawi, że przy danym poziomie produkcji popyt na pracowników będzie mniejszy, a także geopolityka, czyli trwający wciąż proces przesuwania łańcuchów dostaw –tłumaczy ekonomistka.
– Rozwojowi sektora usług w Polsce sprzyjało będzie z kolei to, że są tu dobre warunki do ich eksportu. Jesteśmy w tej samej strefie czasowej co większość Europy, należymy do strefy Schengen i mamy wspólny dla całej UE system ochrony danych. To pomaga w przesyłaniu danych za granicę. O tym rzadko się mówi, ale dla usług znaczenie ma też dystans do głównych rynków eksportowych. Według OECD emisja Co2 na 1 mln dolarów eksportu usług informatycznych w krajach Europy Środkowo-Wschodniej jest o połowę mniejsza niż w Indiach. To wynika z innego miksu energetycznego, ale też z emisyjności środków transportu, bo eksport usług wymaga podróży. Ten czynnik będzie nabierał znaczenia ze względu na rosnącą wagę śladu węglowego w decyzjach firm – przekonuje główna ekonomistka EBOR-u.
Gospodarka cierpi na nieuleczalną chorobę
Jakie konsekwencje będą miały strukturalne zmiany w polskiej gospodarce? Jedną z nich widzimy już dzisiaj. W I kwartale 2024 r. w przetwórstwie przemysłowym pracowało w Polsce 3 mln 306 tys. osób, o około 60 tys. mniej niż rok wcześniej. W tym czasie zatrudnienie w sektorze usług zwiększyło się o około 130 tys. osób (bez usług publicznych, edukacji i służby zdrowia oraz transportu, handlu i zakwaterowania).
Nawet jeśli obecnie przepływ pracowników z sektora przemysłowego do sektora usługowego jest związany z zapaścią w tym pierwszym, to można oczekiwać, że będzie się utrzymywał także później, gdy produkcja w przemyśle wróci na ścieżkę wzrostu. Wspomniana przez prof. Javorcik automatyzacja będzie bowiem firmom pozwalać na zwiększanie produkcji przy mniejszym zatrudnieniu. A to oznacza, że zwolnienia w przemyśle nie muszą być oznaką słabej koniunktury w gospodarce. W obecnych warunkach to spadek zatrudnienia w usługach byłby niepokojący. Warto o tym pamiętać, gdy słyszy się o grupowych zwolnieniach w Polsce.
Skutków zachodzących w polskiej gospodarce zmian będzie jednak więcej. Firmy usługowe zwykle nie są w stanie zwiększać swojej wydajności tak szybko jak firmy produkcyjne (np. dlatego, że fryzjerowi trudno przyspieszyć strzyżenie, zachowując tę samą jakość, a muzyk nie może zagrać w danym czasie większej liczby utworów). Jednocześnie wzrost płac jest na dłuższą metę zbliżony w całej gospodarce i dyktowany jest przez sektor o najszybszym wzroście produktywności. To oznacza, że ceny usług muszą rosnąć szybciej niż ceny towarów. To zjawisko w ekonomii określa się mianem efektu Baumola albo też chorobą kosztów Baumola – od nazwiska amerykańskiego ekonomisty Williama J. Baumola, które opisał je w latach 60. XX w.
Efekt Baumola jest też jednym z wyjaśnień tego, że wzrost gospodarczy traci impet wraz z poziomem rozwoju gospodarek. Jeśli rozwój polega na wzroście znaczenia sektora usługowego, który charakteryzuje się wolniejszym wzrostem produktywności, to siłą rzeczy musi skutkować wolniejszym tempem wzrostu PKB. Dodatkowo, jeśli w strukturze konsumpcji rośnie udział drożejących szybciej usług, a maleje udział drożejących wolniej towarów, okres transformacji może skutkować podwyższoną presją inflacyjną. Choroba kosztów Baumola dotyka też sektora publicznego jako dostawcy wielu kluczowych usług (edukacja, ochrona zdrowia). Konsekwencją jest wzrost wydatków publicznych. W takiej sytuacji utrzymywanie inflacji w ryzach może wymagać od banku centralnego prowadzenia bardziej restrykcyjnej polityki pieniężnej.
Tym razem jest inaczej? AI zmienia prawidłowości w gospodarce
W Polsce chorobę kosztów Baumola zdaje się nasilać sytuacja demograficzna: starzenie się ludności i spadek liczby osób w wieku produkcyjnym, co sprzyja wzrostowi wynagrodzeń. Czy czeka nas wyhamowanie wzrostu gospodarczego i wyższa inflacja albo wyższy poziom stóp procentowych?
– Założenie, że produktywność w sektorze usług będzie rosła wolniej niż w przemyśle może być błędne. Historycznie tak rzeczywiście było, ale to się może zmienić za sprawą postępu technologicznego, w tym rozwoju sztucznej inteligencji (AI). W niektórych usługach to niewiele zmieni, ale w innych będzie to silny bodziec do wzrostu produktywności. Dotyczy to prac kreatywnych, ale też usług medycznych, a nawet edukacji – mówi money.pl Marcin Mazurek, główny ekonomista mBanku. – Poza tym nie wiemy, jak będzie w przyszłości wyglądał sektor usług. Jego struktura też się zmienia – dodaje.
– Nie jest oczywiste, że wzrost znaczenia sektora usług w Polsce będzie pociągał za sobą wolniejszy wzrost produktywności. Warto pamiętać, że sektor usług będzie się zmieniał tak, jak zmieniał się sektor przemysłowy. W latach 90. XX w. zachodnie firmy zlecały produkcję odzieży w Polsce, ale wraz ze wzrostem płac przeszliśmy do produkcji o większej wartości dodanej. To samo dzieje się w usługach. Ze względu na rosnące płace i sytuację demograficzną niektóre usługi będą znikały, a pracownicy będą się przesuwali do usług o wyższej wartości dodanej, np. B+R. Sprzyjał będzie temu rozwój AI, który pozwala automatyzować relatywnie proste usługi – przyznaje prof. Beata Javorcik.
Marcin Mazurek nie ma też przekonania, że sytuacja demograficzna skazuje Polskę na szybki wzrost płac, który napędza koszty świadczenia usług. – Jeśli bardziej produktywny sektor ma dyktować płace w całej gospodarce, także w sektorach mniej produktywnych, to przepływy pracowników muszą następować w obie strony. W Polsce bardziej prawdopodobny jest zaś przepływ w jedną stronę: z przemysłu do usług. Miejsc pracy w przemyśle będzie bowiem coraz mniej – mówi ekonomista. – Moim zdaniem wzrost płac nadal będzie pod wpływem cyklu koniunkturalnego. Na to wskazują najnowsze dane. Zarówno w tych krajach, które dzięki imigracji nie ma problemów z podażą pracy, jak i w tych, gdzie podaż pracy maleje, wzrost płac hamuje wraz z pogorszeniem koniunktury – tłumaczy.
Główna ekonomistka EBOR-u podkreśla zaś, że aby złagodzić ewentualne negatywne skutki zmiany struktury gospodarki, polskie władze muszą kłaść nacisk na edukację. To pozwoli rozwijać tę część sektora usług, która charakteryzuje się szybkim wzrostem produktywności. – Na niedawnej konferencji ABSL (związek liderów sektora usług biznesowych – red.) mówiło się o tym, że o konkurencyjności gospodarki świadczy dzisiaj nie tyle liczba osób z wykształceniem wyższym, ile liczba osób z doktoratami. Warto w tym kontekście wspomnieć, że Polska jest coraz ważniejszym eksporterem usług edukacyjnych. Mamy sporo studentów zza granicy, warto zadbać o to, żeby zostawali też na studia doktoranckie, a potem pracowali np. w B+R – przekonuje.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl