W Kanadzie Google zobowiązał się do płacenia wydawcom medialnym 100 mln dol. kanadyjskich rocznie, czyli ok. 294 mln zł. W Polsce branża też walczy o swoje prawa w starciu z tech-gigantami, ale – w przeciwieństwie do Kanady – nie dostaje wsparcia od rządzących. A sprawa rozbija się o kluczowe dla państwa sprawy.
Wydawcy mediów w Polsce walczą o uczciwe i równe zasady negocjacji z Google. Politycy w większości to ignorują (GETTY, Bloomberg, David Paul Morris)
Sejmowa komisja kultury i środków przekazu pracuje od niedawna nad ustawą o prawach autorskich. W środę 26 czerwca odbyło się drugie czytanie projektu ustawy. Posłowie pochylili się m.in. nad kwestiami tantiem dla branży filmowej, streamerów i wieloma innymi. Środowiska te od miesięcy protestowały, domagając się godziwej zapłaty m.in. od Netfliksa.
W tle tej debaty odbywała się też inna walka – wydawców mediów. Chcieli oni m.in. rozszerzenie przepisów o prawie autorskim tak, by obejmowało ono styk wydawców mediów z technologicznymi gigantami.
Chodzi głównie o Google, który korzysta z tych treści, ale wydawcom nie płaci.
– Obecnie, po wpisaniu szukanego hasła np. w Chrome, od razu pojawia się szukana treść i czytelnik nie przechodzi na stronę wydawcy, który tę informację przygotował. Nie generuje więc ruchu na stronie portalu. Teraz big-techy nadal korzystają z zasobów wydawców przygotowując odpowiedzi, nie dzieląc się z nimi korzyściami – zwracał w rozmowie z PAP uwagę Maciej Kossowski, prezes Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Polska na celowniku hakerów. Jak firmy powinny dbać o cyberbezpieczeństwo?
O co toczy się walka z Google?
Przypomnijmy, że rzeczona ustawa to skutek unijnej dyrektywy, którą Polska musi wdrożyć. Ta nakazuje, by wielkie platformy internetowe dzieliły się przychodami z reklam z twórcami treści. Haczyk jednak tkwi w tym, że wysokość wynagrodzenia obie strony – czyli media i platformy – mają ustalać we własnym zakresie, w ramach negocjacji między sobą.
Dlatego media postulują, by państwo narzuciło pewne zasady tych negocjacji. M.in. nieprzekraczalne terminy zarówno na odpowiedź ze strony platform, jak i same negocjacje. Dodatkowo, miałby zostać wprowadzony mechanizm arbitrażu w przypadku braku konsensusu – dokonywanego np. przez UOKiK.
Wydawcy apelowali, nagłaśniali problem, napisali też list otwarty w tej sprawie. Ostatecznie jednak posłowie rządzącej koalicji w większości zignorowali postulaty mediów. I to mimo, że w zasadzie każda strona polityczna deklaruje, iż popiera istnienie niezależnego dziennikarstwa w Polsce.
Zobacz także:
"Zagrożenie dla wartości demokratycznych". Wydawcy mediów apelują do polityków
Lewica popiera sprawę, rząd ją ignoruje
Nad problemem w ostatniej chwili pochyliła się tylko Lewica, a konkretnie posłanka Daria Gosek-Popiołek. To on podczas drugiego czytania zgłosiła poprawkę, która dotyczy mediów i tech-gigantów. Podkreślała przy tym, że chodzi o „zagwarantowanie prawa do uczciwych negocjacji” z platformami cyfrowymi.
W odpowiedzi na to wiceminister kultury Andrzej Wyrobiec stwierdził jednak, że „tych żądanych rozwiązań dyrektywa nie przewiduje”, a arbitraż wprowadziły nieliczne kraje w Europie.
Dodał, że nie widzi potrzeby wprowadzania kolejnych rozwiązań dla wydawców prasy.
Wydawcy mają swój OZZ, są przedsiębiorcami i mają możliwość negocjowania z przedsiębiorcami i mogą w nich uzyskać zatwierdzenie stawek wynagrodzeń – mówił Wyrobiec.
Zaapelował przy tym o przyjęcie ustawy bez uwzględniania nowych poprawek.
W efekcie politycy rządzącej koalicji, poza Lewicą, nawet nie próbują dyskutować o rozwiązaniach, które mają wspierać istnienie niezależnych mediów w Polsce. Przepisy bez zmian zostaną prawdopodobnie przyjęte przez Sejm do piątku.
Zobacz także:
Mija kluczowy termin dla mediów w Polsce. Co zrobi koalicja rządząca?
Uregulowanie relacji z tech-gigantami to być albo nie być mediów
A negocjacje z Google będą kluczowe dla funkcjonowania wszystkich niezależnych, czyli niepaństwowych mediów. Zarówno pod kątem biznesowym, jak i innych potencjalnych skutków. To algorytm Google decyduje dzisiaj, co dociera do wielu Czytelników. Jednym ruchem gigant może pozbawić nawet największe firmy możliwości dostarczania swoich treści całej rzeszy odbiorców.
Tymczasem wydawcy alarmują – zarówno mali, jak i duzi – że jeśli nie uda się tego uregulować na szczeblu państwa, to branżę czeka wiele lat walki w sądach. Boleśnie przekonała się o tym Francja, gdzie ostatecznie tamtejszy urząd ds. konkurencji musiał nałożyć na Google karę rzędu 250 mln euro, gdyż gigant zwyczajnie nie zastosował się do narzuconych zasad wynagradzania wydawców za ich treści.
Urząd uznał, że sumy przekazywane przez Google’a były nieproporcjonalne w stosunku do czerpanych przez ten koncern zysków pośrednich.
Podobnie jak wydawcy cyfrowi na całym świecie, chcemy otrzymywać od globalnych firm technologicznych opłaty za korzystanie z treści działających w Polsce wydawców cyfrowych – mówił Maciej Kossowski, prezes Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych.
I podkreślał, że wielu wydawców może mieć bez tego kłopoty finansowe. Łącznie chodzi nawet o kilkaset milionów złotych rocznie.
Google może jednym ruchem zmienić krajobraz medialny
Niestety, perspektyw na rozwiązanie sytuacji raczej nie ma, bo jak opisywał Bolesław Breczko z „Gazety Wyborczej”, powołując się na nieoficjalne źródła, „wśród rządzącej koalicji nie ma zwolenników rozszerzenia praw wydawców do dochodzenia wynagrodzenia od platform cyfrowych i że „ta sprawa jest już zamknięta””.
Bez odpowiednich regulacji i wsparcia państwa walka z gigantem będzie więc długa, trudna i męcząca. O ile dla największych w kraju – Wirtualnej Polski (do której należy Money.pl), Onetu, Agory czy Interii – jest to w zasięgu, to dla mniejszych – redakcji takich jak naTemat, Spidersweb, i wiele innych serwisów, np. branżowych, walka prawna byłaby zapewne zbyt kosztowna.
Przemysław Pająk ze Spidersweb mówił wprost, że Google „systematycznie zabija” media z „drugiej ligi zasięgowej”. „Odbiera nam ruch, wyciskając wcześniej z naszych treści wszystko, co było do wyciśnięcia” – pisał Pająk. I nie przesadzał.
Rzecz w tym, że istnienie zarówno dużych, jak i małych mediów jest kluczowe dla prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa. Na co dzień nie doceniamy faktu, że otrzymujemy informacje za darmo, choć praca dziennikarzy kosztuje i nie jest łatwa. Tak, media mają na sumieniu swoje grzeszki, ale to one – małe i duże, lokalne i ogólnopolskie, branżowe i mainstreamowe – ujawniają afery, korupcję, przestępstwa, wymuszają na politykach transparentność na tyle, ile się da. I większość mediów internetowych w Polsce ujawnia oraz dostarcza te informacje obywatelom za darmo.
– To, że jesteśmy wypychani z bezpłatnego modelu dostarczania treści w zamian za reklamę przez big-tech, niesie skutek społeczny. Jeżeli nie będzie bezpłatnych treści w internecie i np. Wirtualna Polska pójdzie drogą Onetu czy Agory, to duża część społeczeństwa nie będzie miała dostępu do informacji w ogóle – komentował podczas konferencji Impact prezes WP Holdingu Jacek Świderski.
W liście otwartym do polityków wydawcy zaś mówią wprost: odejście od tego bezpłatnego modelu to zagrożenie dla wartości demokratycznych.
W dobie AI obywatele mogą wpaść w informacyjną czarną dziurę
W Kanadzie wydawcy wywalczyli 100 mln dol. kanadyjskich rocznie. Google płaci też w Brazylii, Niemczech czy Australii. Wszędzie tam media dostały wsparcie – większe lub mniejsze – ze strony polityków. W Europie walczą kolejne kraje, również ze wsparciem swoich władz. Tylko władza w Polsce pozostaje na te postulaty głucha.
Dla wielu mediów uregulowanie tych spraw to kwestia „być albo nie być”. Zanik mniejszych redakcji, branżowych, lokalnych będzie szkodliwy dla rynku i społeczeństwa, bo konkurencja sprawia, że wszyscy musimy starać się bardziej.
Z czyhającą za rogiem sztuczną inteligencją może się okazać, że obywatele stracą dostęp do jakichkolwiek wiarygodnych informacji, pisanych przez ludzi, których można zweryfikować z imienia i nazwiska. W zamian zaś zostaną zalani kłamstwami i manipulacjami, generowanymi przez AI dla firm-krzaków rejestrowanych w rajach podatkowych. A w najgorszym przypadku – przez np. rosyjską propagandę.
W połączeniu z potencjalnym zanikiem lokalnych, branżowych i ogółem mniejszych mediów byłaby to obywatelska katastrofa. I przegrana całego społeczeństwa, bo walka toczy się tutaj o coś znacznie większego niż pieniądze: o informacyjną i cyfrową suwerenność.
Michał Wąsowski, zastępca szefa redakcji money.pl