Dyrektorzy generalni w służbie cywilnej są postawieni w sytuacji, gdzie muszą obniżać wymagania przy rekrutacji na stanowiska specjalistyczne. Aby przyciągnąć kandydatów, oferują elastyczny czas rozpoczynania pracy i miejsca na rowery. Do tego zapewniają, że w urzędzie panuje „rodzinna atmosfera”.
W urzedach dramatycznie brakuje rąk do pracy. W ofertach pojawiły się nietypowe zachęty (East News, ANDRZEJ ZBRANIECKI)
Z raportu Najwyższej Izby Kontroli z ubiegłego roku wynika, że liczba kandydatów ubiegających się o pracę w stosunku do liczby miejsc spada – z 36 kandydatów na jedno miejsce w 2013 r. do zaledwie 5 w 2022 r. W tym samym czasie średnia wieku członków korpusu rośnie. Mianowań jest coraz mniej, co spowalnia proces profesjonalizacji służby cywilnej – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Sprzedaje auta za miliony! "Tesli mi nie szkoda, traktuję ją jak lodówkę" – Robert Michalski #18
Jak informuje gazeta, członkowie korpusu odchodzą z powodu zbyt niskiego wynagrodzenia zasadniczego, przeciążenia pracą, nadmiaru obowiązków, pracy pod stałą presją. Eksperci zauważają, że młodzi ludzie nie chcieli pracować dla poprzedniej ekipy rządzącej. W rezultacie wiele konkursów pozostawało bez rozstrzygnięć.
Zgodnie przepisami o służbie cywilnej, każdy ma prawo do informacji o wolnych stanowiskach pracy w służbie cywilnej, a nabór jest otwarty oraz konkurencyjny. Jednak od stycznia 2016 r. dyrektorzy generalni nie korzystają z możliwości organizowania naborów na stanowiska dyrektorów i zastępców – czytamy w „DGP”.
Po przejęciu władzy liczba ofert spadła do nieco ponad 200 tygodniowo, podczas gdy w poprzednich miesiącach było ich nawet czterokrotnie więcej. Po zmianach organizacyjnych zdecydowano o opublikowaniu nowych ofert pracy.
Zobacz także:
Nie ma komu pracować. Właścicielka od pół roku szuka sprzedawcy do swojego sklepu
Jak informuje „Dziennik Gazeta Prawna” braki kadrowe i niechęć młodych osób do pracy w tych instytucjach zmusiły działy kadr do uatrakcyjnienia propozycji zatrudnienia. Prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zauważa, że 10 lub 15 lat temu oferty pracy sprowadzały się do suchych informacji przewidzianych przez prawo, czyli podania niezbędnych wymagań, bez wchodzenia w szczegóły. Obecnie brak chętnych do pracy i niskie płace zmuszają urzędy do szukania innych, pozapłacowych zachęt.
Kandydaci są kuszeni ruchomym i indywidualnym rozkładem czasu pracy. Mogą częściowo wykonywać swoje obowiązki w trybie pracy zdalnej. Młode osoby próbuje się też zachęcać poprzez oferowanie zadaszonych pomieszczeń na rowery, karnetów na siłownię, dofinansowania do zakupu okularów, a nawet zakładową stołówką – czytamy w w „DGP”.
Zobacz także:
Zapracowany jak silvers. Pokolenie 50+ chce być aktywne zawodowo
Wymagania? Wystarczy znajomość programu Word
Gazeta przytacza przykład Urzędu do Spraw Cudzoziemców w Warszawie, który swoją ofertę dla specjalisty reklamuje m.in. tym, że panuje tam miła i rodzinna atmosfera pracy. Wymagania? Wystarczy, aby kandydat m.in. dobrze znał program Word i sytuację polityczno-społeczną na świecie.
Zobacz także:
Z urzędów odchodzą najlepsi ludzie. "Ten, kto podpadł, żył z gołej pensji"
Eksperci, z którymi rozmawiał dziennik, przypominają, że wymagania jeszcze przed dekadą były często wyższe nawet wobec najniższych stanowisk. Mają nadzieję, że 20 proc. tegorocznej podwyżki i zmiana podejścia do służby cywilnej poprzez gwarancję neutralności politycznej dla specjalistów sprawią, że sytuacja z poszukiwaniem specjalistów się polepszy – czytamy w „DGP”.