Wrócił temat dopłat do kredytów. Eksperci sceptyczni, mówią co lepiej zrobić

Analitycy rynku wyrażają wątpliwości co do sensowności wprowadzenia nowego programu dopłat do kredytów, ponieważ skorzysta z niego jedynie wąska grupa beneficjentów, a pozostali mogą ponieść straty w wyniku wzrostu cen. – Może lepiej skupić się na promocji istniejącego programu, który polega na państwowych gwarancjach dotyczących brakującego wkładu własnego oraz dopłatach w przypadku narodzin dzieci w rodzinie – sugerują eksperci z branży. Zdjęcie

W czwartek poznaliśmy główne założenia nowego programu dopłat /Leszek Szymański /PAP

W czwartek poznaliśmy główne założenia nowego programu dopłat /Leszek Szymański /PAP Reklama

O tym, że w początkowych ocenach program zaprezentowany przez ministra Paszyka nie uzyskał pozytywnych opinii, informowaliśmy tuż po jego czwartkowej prezentacji. Chociaż współkoalicjanci przyjęli go z większym spokojem niż jego poprzednika „kredyt na start”, analitycy wskazują na niezrozumiałe założenia, które mogą przynieść niepożądane konsekwencje.

– Z pewnością korzyści odniesie wąska grupa beneficjentów programu, która otrzyma dopłaty, ale z pewnością zyskają też właściciele starszych mieszkań, mających co najmniej 3 lata i nie nowszych niż 5-letnie, ponieważ wprowadzono takie kryteria z zagadkowych, choć łatwych do przewidzenia, powodów politycznych. To jest dziwne tym bardziej, że w ten sposób likwidujemy potencjalne wpływy podatkowe z transakcji. Program wpłynąłby więc na segment mieszkań, które obecnie najtrudniej się sprzedają, ale nie jestem pewien, czy powinniśmy wspierać osoby chcące sprzedać mieszkanie na rynku wtórnym, skoro problemem jest brak wystarczającej liczby mieszkań, ich słaba jakość techniczna oraz niska efektywność energetyczna. Pośrednio flipperzy i deweloperzy także mogą skorzystać, ponieważ sprzedający na rynku wtórnym prawdopodobnie wykorzystają pieniądze z tej transakcji na zakup innego mieszkania, w tym z rynku pierwotnego – komentuje Jan Dziekoński, analityk rynku mieszkaniowego.

Reklama

Jak dodaje, flipperzy raczej nie będą zarabiać bezpośrednio, ale mogą „przemienić się” na pośredników nieruchomości, a pośrednicy mogą zyskać na takim programie, ponieważ obecnie dużo mieszkań trafia do sprzedaży przez nich. – Dlatego może warto byłoby nazwać ten program „Pośrednik Plus?” – ironicznie zauważa Jan Dziekoński.

Pojawiają się również pytania, czy jest sens wprowadzać dopłaty do kredytów, które mogą znów zwiększyć ceny, w sytuacji gdy funkcjonuje już „rodzinny kredyt mieszkaniowy” z dopłatami na dzieci oraz gwarancją brakującego wkładu własnego.

– Wystarczy upowszechnić Rodzinny Kredyt Mieszkaniowy, aby uniknąć potrzeby dodatkowych dopłat. Po pierwsze, RKM umożliwia zakup bez wkładu własnego dzięki gwarancji BGK. Po drugie, działa pro-demograficznie dzięki spłacie rodzinnej (zwiększyłbym dopłatę za drugie dziecko). Po trzecie, nie wpływa na wzrost cen nieruchomości. Należy także zrównać opodatkowanie zysków z nieruchomości z innymi instrumentami finansowymi, aby skierować inwestycje w inne sektory – sugeruje Łukasz Sroczyński, pośrednik kredytowy.

O tym, że program działa, choć niewielu z niego korzysta, informowaliśmy kilka tygodni temu, a wspiera tych, którzy nie mają wystarczających środków na wkład własny oraz rodzin, w których rodzą się nowe dzieci.

– Nie można powiedzieć, że wszystkie dopłaty do kredytów są postrzegane jako coś negatywnego. Wiadomo, że większość negatywnych opinii dotyczy dopłat do zakupu nieruchomości, co może wpływać na wzrost cen. I to nie jest zaskakujące. Istnieją jednak inne dopłaty, takie jak Spłata Rodzinna, która obecnie jest częścią Rodzinnego Kredytu Mieszkaniowego. Umieszczanie wszystkich dopłat w jednym kontekście uważam za błąd – komentuje Krzysztof Bontal, pośrednik kredytowy Proferto.

Wciąż działa program mieszkaniowy, o którym wszyscy zapomnieli

Jak wyjaśnia, „spłata rodzinna” to nadpłata

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *