Polski rynek pracy w 2025 roku stanie przed poważnym wyzwaniem związanym z niedoborem rąk do pracy. – Kiedy środki z KPO zaczną oddziaływać realnie na nowe procesy inwestycyjne w Polsce, pociągnie to za sobą realne potrzeby w firmach – mówi Interii ekspert. Pracodawcy zderzą się jednak ze ścianą, bo podaż pracy będzie coraz mniejsza. Ubędzie Polaków aktywnych zawodowo. Może nas też czekać odpływ imigrantów, w tym z Ukrainy, bez których trudno będzie sobie poradzić. Tymczasem niekorzystne trendy demograficzne raczej nie ulegną odwróceniu. Za to dalej będzie rosła płaca minimalna, choć już w nieco wolniejszym tempie.
/Arkadiusz Ziółek /Reporter
- Przyszły rok pogłębi problemy polskiego rynku pracy związane z niekorzystnymi tendencjami demograficznymi i niedoborem pracowników;
- Polska musi kreować mądrą politykę migracyjną, by choć częściowo zaradzić tym problemom, ale też aktywizować własnych obywateli niepodejmujących zatrudnienia;
- Rok 2025 na rynku pracy to także spowolnienie dynamiki wzrostu wynagrodzeń w gospodarce narodowej. A czy będziemy pracować krócej?
Polska ma coraz większy problem z nierównowagą w zakresie popytu na pracę i jej podaży. Oznacza to, że potrzebujemy więcej rąk do pracy niż może nam zaoferować rynek – taką diagnozę w rozmowie z Interią Biznes stawia Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE), ekspert rynku pracy. Problem ten będzie się zresztą pogłębiać w miarę, jak coraz silniej na naszą gospodarkę będą oddziaływać niekorzystne tendencje demograficzne. Te ponownie dadzą o sobie znać w nadchodzącym roku.
Reklama
Kurczą się nam zasoby ludzi zdolnych do pracy. Czy załatamy tę lukę cudzoziemcami?
Główny Urząd Statystyczny prognozuje, że w 2025 r. liczba ludności w wieku produkcyjnym w Polsce wyniesie 21,7 mln. Jeszcze na koniec 2023 r. w wieku produkcyjnym w naszym kraju było 22 mln osób. Liczebność tej populacji będzie stale spadać, aż osiągnie poziom ok. 15,0 mln w roku 2060 (wiek produkcyjny według definicji GUS to wiek zdolności do pracy – dla mężczyzn wynosi on 18-64 lata, dla kobiet – 18-59 lat).
Czy załatamy tę lukę cudzoziemcami? Może być ciężko, jeśli Polska nie zmieni swoich polityk wobec obcokrajowców chcących pracować w naszym kraju. – W 2025 r. czekają nas duże zmiany, jeśli chodzi o obecność cudzoziemców na polskim rynku pracy – mówi Andrzej Kubisiak.
– Niedawna dyskusja o wyłączeniu umów cywilnoprawnych z form zatrudniania cudzoziemców wzbudziła duże emocje – zauważa ekspert. – Mógłby to być faktycznie postulat trudny do realizacji, ale propozycja rządu miała związek z istotną diagnozą: w Polsce proporcje zatrudnienia na umowach cywilnoprawnych są odwrócone, jeśli chodzi o Polaków i cudzoziemców. O ile znacząca większość obywateli naszego kraju pracuje w oparciu o umowę o pracę, to w przypadku obcokrajowców ta proporcja się odwraca na rzecz umów cywilnoprawnych. Niepokojące jest zatem to, że tak liczną grupę cudzoziemską w Polsce osadzamy w trwałej niepewności zatrudnienia. Długoterminowo nie są to rozwiązania korzystne, zwłaszcza teraz, kiedy np. obywatele Ukrainy przyjeżdżają do nas na podstawie zezwoleń na pracę, a nie do pracy dorywczej, jak przed wojną.
– Nie jest to korzystne również dla polskiej gospodarki. Cudzoziemcy, którzy u nas pracują, mają wprawdzie jeden z najwyższych poziomów aktywizacji, ale gros osób pracuje poniżej swoich kwalifikacji (według Eurostatu, dotyczy to 48 proc. cudzoziemców w Polsce; średnia unijna to 39 proc.). Tutaj jest więc praca do wykonania i rzeczywiście cała nowa strategia migracyjna idzie w kierunku myślenia o potrzebie zmiany dotychczasowego modelu. Kwestią dyskusji jest wypracowanie takich rozwiązań, które będą odpowiednie i skuteczne. Polska bowiem potrzebuje migrantów – a ich będzie rok do roku ubywać.
Nasz rozmówca przywołuje w tym kontekście raport PIE, który wskazuje, że do 2035 r. podaż pracy w Polsce zmniejszy się o 2 mln osób. – Nie zapełnimy tej luki tylko migrantami, ale też nie możemy ich dodatkowo zniechęcać, biorąc pod uwagę te spodziewane niedobory pracy. Dlatego powinien mieć miejsce dialog na linii rząd-pracodawcy-związkowcy; każda ze stron ma swoje racje i warto się w nie wsłuchać – mówi Kubisiak.
Napięcia na rynku pracy narastają. Pomóc mogą nowe technologie
Walka o migrantów na polskim rynku pracy to jednak nie wszystko. – Żeby zaradzić niekorzystnym tendencjom demograficznym, konieczne jest nie tylko przyciąganie i zatrzymywanie migrantów, ale też aktywizacja krajowych zasobów – zauważa ekspert PIE. – Mamy ok. 780 tys. zarejestrowanych bezrobotnych i około milion osób biernych zawodowo, które dają potencjał do tej aktywizacji. To młode osoby niełączące nauki z pracą, osoby z niepełnosprawnościami, kobiety w wieku przedemerytalnym czy tuż po urodzeniu dziecka, niepracujące z uwagi na opiekę nad małoletnimi, starszymi osobami czy innymi osobami wymagającymi opieki.
– Ta sytuacja to także test dla polskiego rynku pracy – musimy wdrażać rozwiązania technologiczne, mocniej stawiać na AI i automatyzację pracy, bo luka między krajami UE a Polską w tym obszarze jest bardzo duża. Tymczasem są to rozwiązania, które mogą realnie złagodzić napięcia na polu popytowo-podażowym – dodaje.
Rok 2025, zdaniem Andrzeja Kubisiaka, dobitnie ukaże nam skalę problemów polskiego rynku pracy.
– Napięcia te w 2025 r. mogą się jeszcze uwydatnić. Kiedy środki z KPO zaczną oddziaływać realnie na nowe procesy inwestycyjne w Polsce, pociągnie to za sobą realne potrzeby w firmach – a te potrzeby napotkają nie na rosnącą, a na malejącą podaż pracy. Polaków aktywnych zawodowo w przyszłym roku znów będzie mniej, a napływ cudzoziemców od dwóch lat też mamy mocno ograniczony. Gdy rosną koszty pracy, brakuje pracowników, a popyt na pracę jest duży, to jest to podręcznikowy przykład impulsu do wdrażania nowych technologii. Do tego jednak trzeba też pobudzenia inwestycji także od strony prywatnej.
Koniec wojny w Ukrainie, kiedy nastąpi, zmieni reguły gry
Reguły gry na rynku pracy w 2025 roku może zmienić też zakończenie wojny w Ukrainie, na co wzrosły ostatnio nadzieje w związku ze zmianą politycznej warty w Białym Domu. Nowa amerykańska administracja z prezydentem Donaldem Trumpem na czele będzie chciała zrealizować obietnicę szybkiego położenia kresu trwającej od lutego 2022 r. pełnoskalowej inwazji Rosji na wschodniego sąsiada Polski. Powtórzył to podczas wystąpienia w Phoenix 22 grudnia prezydent elekt Trump. „Jedną z rzeczy, które chcę zrobić, i to szybko, jest zakończenie tej wojny” – mówił w kontekście swoich priorytetów na początek prezydentury.
Trwałe i pomyślne dla Ukrainy rozwiązania mogą skutkować odpływem obywateli tego kraju z Polski. – Badania NBP dotyczące migrantów „przedwojennych” i uchodźców pokazują, że to właśnie migranci wojenni są najbardziej skłonni wrócić do kraju, gdyby w Ukrainie zrobiło się bezpiecznie. Zaś ci, którzy przyjechali do nas przed wybuchem wojny, chcieliby na stałe związać się z Polską – mówi Andrzej Kubisiak.
– Rozejm czy pokój w Ukrainie może jednak zadziałać w dwie strony – mężczyźni, którzy teraz nie mogą opuszczać kraju z uwagi na mobilizację, mogą chcieć dołączyć do swoich rodzin w Polsce. Będzie więc także działał silny czynnik „wypychający” ich z kraju. Pytanie, jaki będzie bilans tego – zastanawia się ekspert.
Jak będą rosły wynagrodzenia w 2025 roku? Pożegnamy dwucyfrową dynamikę
Na to pytanie odpowiedź dopiero poznamy. Wiemy już za to, jak będzie rosła w 2025 r. płaca minimalna w Polsce. Od 1 stycznia miesięczne wynagrodzenie za pracę w pełnym wymiarze czasu pracy nie może być niższe niż 4666 zł brutto. Wzrośnie też minimalna stawka godzinowa ze zleceń – z 28,10 zł do 30,50 zł brutto. Jednocześnie będzie to ostatni rok przed rewolucyjną zmianą, która ma wejść w życie w 2026 r. – do corocznej oceny wysokości minimalnego wynagrodzenia służyć będzie wartość referencyjna w wysokości prognozowanej kwoty przeciętnego wynagrodzenia. Tak wynika z projektu ustawy autorstwa Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, wdrażającego dyrektywę unijną do polskiego prawa.
– W Polsce od dawna toczy się dyskusja na temat stworzenia bezpośredniej relacji między średnim wynagrodzeniem a płacą minimalną, tak, żeby odpolitycznić ten proces i żeby nie był on corocznym „festiwalem życzeń” stron spotykających się na forum Rady Dialogu Społecznego (rząd, pracodawcy, pracownicy – red.) – mówi Andrzej Kubisiak. Przypomina jednocześnie, że zalecenia KE dotyczące zasad określania płacy minimalnej mają raczej charakter kierunkowy, niewiążący. – Część krajów UE mocno się im sprzeciwiała, ponieważ nie stosują one płacy minimalnej – przykładem kraje skandynawskie, które w tej kwestii mocno „stawały okoniem”.
Tak czy inaczej, płaca minimalna w naszym kraju znów będzie wyższa. W tym kontekście często podnoszony jest wpływ na zdolność polskich firm do konkurowania niskimi kosztami pracy na międzynarodowej arenie. W ciągu ostatniej dekady płaca minimalna wzrosła bowiem o 2620 zł, a więc o 156 proc. (do poziomu 4300 zł obowiązującego od 1 lipca br.).
– Jeśli chodzi o ponowny wzrost płacy minimalnej w 2025 roku i jego wpływ na konkurencyjność, to zauważmy najpierw, że w przyszłym roku minimalne wynagrodzenie będzie rosło w nieco wolniejszym tempie niż w poprzednich latach z uwagi na słabnące otoczenie inflacyjne – mówi Andrzej Kubisiak.
– Sam wpływ poziomu płacy minimalnej na konkurencyjność polskich firm można rozpatrywać na płaszczyźnie międzynarodowej i krajowej – zwraca uwagę ekspert PIE. – Zacznijmy od tej pierwszej – na tle UE wciąż jesteśmy krajem o dość niskich kosztach pracy; dane Eurostatu dotyczące jednostkowych kosztów pracy plasują nas na 6. miejscu od końca wśród państw członkowskich. Nasz wynik jest jednocześnie dwukrotnie niższy od średniej unijnej i trzykrotnie niższy niż wynik Niemiec. Trudno więc byłoby stwierdzić, że nie zachowujemy konkurencyjności na jednolitym rynku – oczywiście kraje takie, jak Bułgaria czy Rumunia wciąż są tańsze. Tu pojawia się jednak pytanie, czy chcemy konkurować z innymi na zasadzie „race to the bottom”, schodzenia w dół, czy też chcemy dążyć do krajów, które mają wyższe stawki wynagrodzeń. Ja byłbym zwolennikiem raczej gonienia tych drugich.
Andrzej Kubisiak, Polski Instytut Ekonomiczny
– Na poziomie krajowym ostatnie dwa lata to czas najszybszego wzrostu płac od wejścia Polski do UE. Wzrost płacy minimalnej napędzany był m.in. dwucyfrową dynamiką wzrostu wynagrodzeń w gospodarce. Przedsiębiorcy czują to w swoich budżetach kadrowych – według Szybkiego Monitoringu NBP, udział kosztów pracy w ogólnych kosztach pracowniczych pod koniec tego roku może sięgnąć najwyższego poziomu w historii – wskazuje zarazem Kubisiak.
Wspomniana dwucyfrowa dynamika wzrostu wynagrodzeń w gospodarce może jednak już w przyszłym roku odejść do przeszłości. Jak prognozują ekonomiści Banku Millennium, w 2025 r. dynamika płac w gospodarce narodowej „nadal powinna przewyższać średnią wieloletnią” – ale spodziewana niższa inflacja oraz mniejsze podwyżki płacy minimalnej i w budżetówce będą sprzyjać spowolnieniu tego wzrostu (do 8,0 proc. w tempie rocznym z szacowanego na ten rok tempa wzrostu 13,7 proc.).
Płaca minimalna, a może minimum egzystencjalne?
– Poziom płacy minimalnej można różnie odbierać – dodaje Andrzej Kubisiak. – Nowe dane GUS o medianie wynagrodzeń pokazują coś, na co ja osobiście patrzę ze smutkiem – w najmniejszych firmach, liczących do 10 pracowników, mediana płac równa jest płacy minimalnej, co oznacza, że przynajmniej połowa osób zatrudnionych w tej grupie zarabia płacę minimalną bądź mniej niż ona wynosi, a zatem ta płaca minimalna przekłada się na minimum egzystencjalne dla bardzo dużej grupy pracowników.
– Niepokojące jest też wciąż obecne „płacenie pod stołem” – według badań PIE z 2021 r., ok. 1,4 mln osób w Polsce otrzymywało do ręki legalnie wynagrodzenie równe płacy minimalnej, a resztę wynagrodzenia właśnie „pod stołem”. Wskazywaliśmy wówczas, że dotyczy to w wielkim stopniu właśnie najmniejszych firm i zwracaliśmy uwagę, że podnoszenie płacy minimalnej trochę legalizuje to zjawisko. Długoterminowo jest ono niekorzystne dla pracownika (brak składek od części wynagrodzenia), cierpi też na tym budżet państwa w aspekcie dochodów z PIT.
Będziemy pracować krócej? To raczej nieuchronne, ale Polska nie będzie heroldem zmian
W mijającym roku wśród tematów dotyczących rynku pracy jak bumerang powracała też kwestia czterodniowego tygodnia pracy – lub skrócenia tygodniowego wymiaru czasu pracy w inny sposób, np. poprzez zmniejszenie liczby godzin składających się na pracowniczą „dniówkę” do siedmiu. O tym, że Polska powinna iść w tym kierunku, jest przekonany resort pracy. Czy w przyszłym roku obierzemy kurs na realizację tego planu?
– Nie spodziewałbym się, że w 2025 r. w Polsce nastanie czterodniowy tydzień pracy – uważa Andrzej Kubisiak. – Liczę raczej na rozbudowaną i ciekawą debatę w tym zakresie. Osobiście jestem zwolennikiem tezy, że będziemy pracować krócej – taki makrotrend panuje na świecie od lat 70. ubiegłego wieku. My jednak raczej nie będziemy w awangardzie tych zmian, ponieważ nie sprzyja temu struktura naszej gospodarki – mamy firmy bardzo chłonne w kapitał ludzki i potrzebowalibyśmy dużego wzrostu produktywności.
– Pandemia Covid-19 była jednak momentem, kiedy spadły pierwsze kamyczki w lawinie zmian – eksperymenty zmierzające do skrócenia wymiaru czasu pracy na świecie dzieją się już na poziomie ogólnokrajowym, nie tylko na poziomie branż – wskazuje. – W Polsce taki eksperyment też powinien mieć miejsce. Jeszcze do późnych lat 80. w naszym kraju pracowano 6 dni w tygodniu. Mam świadomość, że w wolność gospodarczą wchodziliśmy w modelu 5-dniowym i uważamy go za oczywisty paradygmat, ale to nie znaczy, że pewnego status quo nie da się zmienić. Żeby był to jednak proces efektywny, wymagać on będzie wielu lat dostosowania – co najmniej dekady od momentu podjęcia decyzji do optymalizacji. Zacząć można od jednego wolnego piątku w miesiącu, potem dołożyć drugi, potem trzeci wolny piątek – tak, by nie wprowadzać szoku gospodarczego, a stopniowo przyzwyczaić rynek pracy i społeczeństwo do nowego modelu.
Rozmawiała Katarzyna Dybińska
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Polsat News