Żeby leczyć się w pięciu miejscach w Polsce, trzeba być bardzo zaradnym, aktywnym, przebojowym. A najczęściej także mieć na to pieniądze, które przyspieszają czas od podejrzenia nowotworu do rozpoczęcia terapii.
Zbigniew Ziobro
„Jestem zaskoczony, słysząc o wystawionej opinii o stanie mojego zdrowia, bo żaden biegły mnie nie badał, ani nawet ze mną nie rozmawiał. Co więcej, ani biegły, ani prokuratura czy komisja śledcza nie wystąpili do mnie o aktualną dokumentację medyczną! A przecież leczę się w kilku ośrodkach, także za granicą” – napisał w mediach społecznościowych Zbigniew Ziobro, odnosząc się do informacji o tym, że stanie przed komisją śledczą ds. Pegasusa. Jest to możliwe dzięki opinii biegłego, który na podstawie dokumentacji medycznej orzekł, że zeznania pod pewnymi warunkami są możliwe.
Prokuratura w rozmowie z „Rzeczpospolitą” przyznała, że opinia została wydana na podstawie dokumentacji medycznej pozyskanej z pięciu ośrodków.
Oczywiście, istotną sprawą jest, by wydana opinia była rzetelna i oparta na prawidłowo pozyskanej dokumentacji medycznej. Ale mnie zastanowiło to, w jaki sposób politykowi Suwerennej Polski udaje się korzystać ze wsparcia aż tylu placówek medycznych. Bo faktem jest, że wielu chorym trudno jest dostać się choćby do jednej.
Nie ma w tym niczego dziwnego, że Ziobro chciał ratować swoje zdrowie wszelkimi sposobami
Czy dziwię się Zbigniewowi Ziobrze, że w momencie choroby szuka pomocy, gdzie tylko się da? Absolutnie nie. Choroby nowotworowe są jedną z najczęstszych przyczyn śmierci. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) z rakiem zmaga się jedna na pięć osób. Z powodu tej choroby umiera ok. 1 na 9 mężczyzn i 1 na 12 kobiet.
Oczywiste jest też, że gdy ktoś otrzymuje taką diagnozę lub zostaje ona postawiona bliskiej mu osobie, robi się wszystko, by sobie lub jemu pomóc. Nie dziwi też to, że na głowie stanął Zbigniew Ziobro, by znaleźć dla siebie jak najlepsze leczenie. To jasne i zupełnie zrozumiałe. Wszystkie ręce na pokład.
Ale martwi coś innego – minister z racji swojej działalności publicznej, aktywności, wykształcenia i zaradności życiowej wiedział, miał kogo się doradzić, miał znajomości, potrafił szukać informacji i dostać się do lekarza, szpitala, najlepszego ośrodka specjalizującego się w leczeniu jego choroby. I bardzo dobrze, bo dzięki temu zyskuje szanse na zdrowie i życie. Ale co ma zrobić ktoś, kto nie ma takich możliwości, pieniędzy, wsparcia czy pomysłu, jak sobie poradzić z chorobą? Nie każdy jest przebojowy.
Przez kilka lat prowadziłam w „Rzeczpospolitej” akcję społeczną #Oddychaj, skoncentrowaną na chorobach dróg oddechowych – zwłaszcza raku płuca. Podczas wielu debat i wywiadów lekarze onkolodzy, ale też pacjenci opowiadali, że w leczeniu raka (nie tylko płuca, ale każdego) ważny jest czas i doświadczenie ośrodka, który przeprowadza zabieg chirurgiczny. Im więcej jest ich w ciągu roku, im większe doświadczenie ma ośrodek, tym szanse na powodzenie leczenia radykalnego większe.
Potrzebna jest szybka diagnoza i szybkie leczenie
A najważniejsza jest to, by w ogóle doszło do leczenia. By lekarz pierwszego kontaktu nie zbagatelizował objawów, by szybko postawiono diagnozę i wdrożono terapię. W przypadku chorób nowotworowych powinno to mieć miejsce w ciągu miesiąca od diagnozy.
Diagnoza jest wtedy, gdy są badania. A badania – gdy ktoś na nie skieruje. Na tomografię komputerową czy rezonans można dostać się w miarę szybko (zwłaszcza gdy chcemy zapłacić z własnej kieszeni około 1500–2500 zł), ale już na opis trzeba czekać dwa–trzy tygodnie. Podobnie jak z badaniem pobranego wycinka określającego rodzaj raka i potrzebnego do ustalenia terapii. Powód? Brakuje radiologów i patomorfologów, którzy się tym zajmują. Szybciej jest w dużych ośrodkach, stąd popularna w Polsce „turystyka onkologiczna” – ludzie jeżdżą na badania, chemioterapię czy naświetlania czasem przez pół kraju. I tu znów – muszą wiedzieć, że mogą tak zrobić. Ale też muszą wiedzieć, dokąd się udać, jak to załatwić i mieć pieniądze na dojazdy.
By to wszystko przyspieszyć, trzeba dobrze poszukać, pogłówkować, podzwonić, zapłacić z własnej kieszeni. Ale by tak walczyć o swoje zdrowie, trzeba być zaradnym i mieć pieniądze. Kto nie umie radzić sobie z systemem ochrony zdrowia, nie umie w nim pływać, ten niestety może chorować ciężej, a rokowania będą gorsze.