Bogdanka LUK Lublin. Fenomen klubu PlusLigi z Wilfredo Leonem w składzie – Siatkówka

Wilfredo Leon Bogdanka LUK Lublin to obecnie jeden z najciekawiej rozwijających się klubów w PlusLidze. Historia reaktywacji dużej siatkówki w sercu Lubelszczyzny, to gotowy scenariusz na film. Wybraliśmy się do Lublina, żeby zobaczyć jej efekt na własne oczy.

14 grudnia 2024 roku. Właśnie rozpoczyna się runda rewanżowa fazy zasadniczej w PlusLidze. Hala Globus w Lublinie wypełniona do ostatniego miejsca. Nie jest to zresztą pierwszy sold-out tego sezonu. Wszyscy chcą zobaczyć żółto-czarnych w akcji.

– Kiedyś częściej przychodziłem na piłkę ręczną, zaglądałem też na mecze Motoru. Odkąd przyszedł Leon, wybieram siatkówkę. O Lublinie jest głośno i kto wie, może nawet skończy się na medalu? Dobrze, że pan przyjechał, sam pan zobaczy, super atmosfera. Całe rodziny na trybunach i widowisko. To się ogląda z przyjemnością – przekonuje mnie taksówkarz, dowożący właśnie kolejną grupę kibiców z szalikami pod Globus.

Spotykamy się zupełnie przypadkiem na dwie godziny przed startem hitu PlusLigi. W sobotnie, wczesne popołudnie, Bogdanka LUK Lublin podejmie Aluron CMC Wartę Zawiercie. W składzie gości m.in. Mateusz Bieniek, Bartosz Kwolek, Karol Butryn, wreszcie trener Michał Winiarski. A na mecz z plakatu spogląda w żółtej koszulce uśmiechnięty Wilfredo Leon. Największy magnes siatkówki w Lublinie.

To wszystko udało się zbudować w dekadę z lekkim hakiem. Dokładnie w sierpniu 2013 roku dwójka przyjaciół postanowiła, że warto postawić na siatkówkę w Lublinie. A skoro o przyjaźni mowa, nazwali się Lubelski Klub Przyjaciół Siatkówki.

Kiedyś Avia Świdnik, dzisiaj legenda Tomasza Wójtowicza

Krzysztof Skubiszewski i Maciej Krzaczek. To oni któregoś wieczora usiedli razem na kanapie w mieszkaniu tego drugiego, żeby pogadać o swoim planie. Ten zakładał dobrą zabawę związaną z graniem w siatkówkę. I to jeszcze w gronie sprawdzonych ludzi, którzy również kochali skutecznie odbijać piłkę na drugą stronę siatki.

– Rok 2013, pomyślałem sobie tak: Fajnie by było coś zrobić w Lublinie, jeśli chodzi o siatkówkę. Zadzwoniłem do Maćka. Zapytałem, czy wspólnie byśmy stworzyli projekt odbudowy siatkówki w mieście. Maciek odpowiedział: Jasne, nie ma sprawy! No to pytam, kiedy się spotkamy, a on na to: Wpadaj. Wsiadłem w samochód i przyjechałem. Usiedliśmy na tej słynnej kanapie i całą noc rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy, jakby to miało wyglądać. Później dołączyły kolejne osoby. Ogólnie założeniem klubu miało być to, że będziemy klubem przyjaciół. I w tym pierwszym sezonie istnienia w klubie byli sami nasi koledzy, nikogo spoza naszego kręgu znajomych – wspominał prezes Skubiszewski w 2020 roku, kiedy lubelski zespół kroczył w stronę historycznego awansu do PlusLigi.

Pod względem sukcesów w województwie lubelskim, siatkarsko prym wiedzie Avia Świdnik. Spoglądając na historię, to właśnie niecałe 15 km od Lublina grało się na poważnie. Dwa brązowe medale, najpierw mistrzostw Polski, a następnie Pucharu Polski, nie były przypadkowe. To jednak odległe czasy, bo mowa o latach 1975-76. Choć trudno przejść obojętnie wobec takich postaci, jak Lech Łasko czy Tomasz Wójtowicz – mistrzowie świata i złoci medaliści olimpijscy, którzy współtworzyli wspomniane, największe sukcesy siatkówki z lotniczego miasta. Avię w tych najlepszych czasach dotknęła również ogromna tragedia. Kto wie, czy gdyby Henryk Siennicki i Zdzisław Pyc nie zginęli w wypadku samochodowym, w Świdniku nie sięgnięto by po mistrzostwo…

To zresztą nie był koniec tragedii w dziejach Avii. W 2004 roku w drodze powrotnej z meczu zginęła trójka siatkarzy klubu ze Świdnika. Wojciech Trawczyński, Jakub Zagaja i Łukasz Jałoza. Kolejny, ogromny cios. Tak mocno poraniona historycznie, obecnie Avia występuje na poziomie pierwszoligowym.

Do początków LKPS Lublin i porównaniu do utytułowanej Avii, w cytowanej rozmowie dla klubowej telewizji, obrazowo odniósł się wiceprezes Krzaczek.

– Avia grała w pierwszej lidze, my w trzeciej. Co było dla Świdnika podłogą, dla nas nawet nie było sufitem. Na pewno nie chcieliśmy kopiować charakteru tego klubu. Uczyliśmy się na własnych działaniach, staraliśmy się kreować własną wizję klubowej codzienności. I wydaje mi się, że to było słuszne. Jesteśmy młodymi ludźmi, jak na działaczy, mamy w miarę świeże podejście do tematu tworzenia organizacji, co dzieje się dookoła z klubem. Staramy się też angażować do różnych prac związanych z działalnością klubu osoby pozytywne. Nawet niekoniecznie związane stricte ze światem siatkarskim, ale pozytywnie odbierane w naszym mieście. To też nam pomaga i pozytywnie wpływa na całokształt – słusznie wskazał jeden z ojców dzisiejszego sukcesu w Lublinie.

W pierwszym sezonie zarówno Skubiszewski jak i Krzaczek, grali dla LKPS. Klub ze względu na skromny budżet, oscylujący początkowo w okolicach… zera złotych, zdecydował się na rozgrywanie wszystkich meczów w roli gości. Do gry oficjalnie zgłoszona była hala (tzn. sala) w Lublinie, tzw. starego Cukrownika. Taniej wychodziło jednak jeżdżenie na wyjazdy, własnymi samochodami, niż koszta organizacji spotkań, przykładowo konieczność opłaty za sędziów.

Choć brzmi to wręcz niewiarygodnie, w takich realiach wiecznych przyjezdnych, siatkarze LKPS już w pierwszym sezonie dotarli do turniejów bezpośredniej walki o awans do II ligi.

Co pokazało, że faktycznie można.

– Budżet został ustalony na zero złotych. Natomiast w trakcie sezonu pojawił się jeden sponsor, z ogromną kwotą dwóch tysięcy złotych. To może brzmieć śmiesznie, ale dla nas ta kwota była bardzo duża. Wszystko robiliśmy własnym sumptem. Jeździliśmy swoimi samochodami, sami kupiliśmy stroje. Ale to też pokazuje, co zawsze nam przyświecało w klubie. Czyli małymi krokami ku wielkim celom – uzupełnia Skubiszewski.

Plan na drugi sezon? Sprawienie, żeby nikt z drużyny nie musiał dokładać do codzienności klubu. Udało się to osiągnąć. I tak sezon po sezonie, krok po kroku.

Za to historia na linii Świdnik – Lublin, zatoczyła kilka lat później koło, z dwóch istotnych względów. Po pierwsze, w 2019 roku właśnie w Świdniku zespół z Lublina zdobył przepustkę do turnieju finałowego o awans do I ligi – zakończonego ostatecznym sukcesem. Po drugie, dzisiejsza Bogdanka LUK swoje mecze rozgrywa w hali, która ma wyjątkowego patrona. Nieodżałowanego Tomasza Wójtowicza, który z pewnością z uśmiechem spogląda z góry na to, jak jego rodzinny Lublin dosiadł się do stołu z najlepszymi klubami w PlusLidze.

Bogdanka LUK Lublin, czyli nie tylko gwiazda Wilfredo Leona

Zaczynało się od dwóch tysięcy i jednego sponsora (nie wliczając samych twórców LKPS), a obecnie spot reklamowy firm wspierających lubelską siatkówkę – prezentowany w trakcie meczów – trwa półtorej minuty. Nazwy wyczytywane ciągiem, firmy w zdecydowanej większości wywodzące się z Lublina i mające chęć pomagać „swoim”.

Zdecydowanym uproszczeniem jest założenie, że klubem trzęsie tylko Bogdanka czy LUK. Lubelski producent węgla kamiennego oraz kluczowy gracz w branży nieruchomości, to nie wszystko. Choć bez ich obecności nie byłoby zapewne rozmów o ataku na czołówkę. Plus wsparcie ze strony miasta, które spoglądając na Lublin, sportowo ma przecież w czym wybierać. Dokładniej, ma na kogo wydawać.

Siatkówka pod względem dorobku medalowego wygląda najskromniej spośród kilku innych, istotnych sportów zespołowych w mieście. Można tu wymienić czołową drużynę piłkarek ręcznych (22 tytuły mistrzyń Polski!), ekstraklasowy, piłkarski Motor z właścicielem-miliarderem Zbigniewem Jakubasem, czy też żużlowy Motor – czyli aktualnego mistrza Polski – z Bartoszem Zmarzlikiem w składzie.

– Wywodzę się z Rzeszowa, ale w Lublinie funkcjonuje już od dłuższego czasu. Miasto ma naprawdę sporą ofertę sportową, ale spojrzenie na siatkówkę, tak prężnie się rozwijającą, jest ze strony miejskiej budujące. Widać na meczach, że jasne, ci najmocniejsi pokroju Jastrzębskiego Węgla, ZAKSY czy Zawiercia, wypełniają Globus do ostatniego miejsca. Ale i w meczach ze słabszymi, można liczyć na solidną frekwencję. Staramy się przyciągać swoim zdrowym podejściem. Siatkówka taka właśnie jest. Ma w sobie mnóstwo dobrej energii. I co dodatkowo motywujące, klub rozwija się właściwie w każdym elemencie, sportowo mając coraz większe aspiracje. Szkoda, że nasza hala nie jest troszeczkę większa, bo wydaje się, że frekwencja na poziomie 5 tysięcy a przy „tuzach” ligi i 8 tysiącach, byłaby do osiągnięcia. Dodatkowo, obecna jej budowa powoduje, że zdobycie autografu na koszulce, nie należy do prostych zadań. Ale i na to znalazł się sposób, o czym swego czasu mówił chociażby Tomek Fornal – uśmiecha się Paweł Janusz, człowiek z Klubu Kibica Siatkówki Lublin.

Co do hali, przed awansem do PlusLigi siatkarze LUK (wówczas jeszcze bez Bogdanki) grali w obiekcie przy Alejach Zygmuntowskich. Obiekt imienia Zdzisława Niedzieli, legendy lubelskiej koszykówki, położony vis a vis stadionu żużlowego, to było jednak za mało na zapotrzebowanie kibiców siatkówki w mieście. Globus ma już swoje lata (oddany w 2006 roku), swój nieco „lodowiskowy” charakter (czyt. charakterystyczne bandy i boisko na poziomie -1), ale wydaje się, że nieco ponad 4000 krzesełek i sam klimat panujący w hali, to wystarczający kapitał na teraz oraz nadchodzące lata.

A czy kibice przychodzą tylko „na Leona”? Niekoniecznie. Choć, co tu kryć, największy hit transferowy lata 2024 w PlusLidze rozruszał siatkarską machinę w Lublinie na dobre.

– Wilfredo Leon w drużynie, to zupełnie inna codzienności – przyznaje Anna Sobka, odpowiedzialna w Bogdance LUK m.in. za działkę medialną. – Zainteresowanie nim jest olbrzymie. Myślę, że nie ma porównania z tym, co działo się nawet we Włoszech w jego kontekście. Kolejki do zdjęć czy autografów są wszędzie, czy gramy u siebie, czy jedziemy na mecz wyjazdowy – kwituje z uśmiechem.

Sam Leon to jednak nie wszystko i w Lublinie dobrze o tym wiedzą. Kapitanem drużyny jest Marcin Komenda, przez wielu słusznie wskazywany do wąskiego grona rozgrywających reprezentacji Polski. Ciekawie jest też na środku, gdzie swoje robią Fynnian McCarthy i Bułgar Aleks Grozdanow. Na ataku Kewin Sasak, mający lepsze i gorsze dni, ale wydaje się, że z potencjałem na zdobywanie ważnych punktów. Jest też Thales Hoss, Brazylijczyk będący jednym z najlepszych libero w PlusLidze.

– Jestem bardzo zadowolony, że jesteśmy blisko czołówki. Czy się tego spodziewałem? Ciężko się spodziewać, bo sport jest naprawdę mocno nieprzewidywalny. Na pewno transfer Wilfredo Leona zmienił trochę oblicze naszej drużyny. Dał nam taki bodziec, który pozwala myśleć o walce z tymi największymi, bo jest to zawodnik światowej klasy i na pewno robi różnicę. Bardzo się cieszę, że jesteśmy w tym miejscu. Chcielibyśmy być jeszcze wyżej, natomiast musimy małą łyżeczką, pokornie robić swoje. Mam nadzieję, że przyszłość będzie pozytywna – przyznał po hicie z Zawierciem kapitan Komenda.

A przyszłościowe perspektywy personalne również wydają się być co najmniej interesujące. Jeśli dobrze przyłożyć ucho, w ciszy gabinetów szykowane są kolejne transfery, które mają wzmocnić drużynę. Stabilność finansowa i dobre słowo od Leona? To mocne karty przetargowe. Plotka o Vitalu Heynenie co prawda niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, ale kibice nie powinni być specjalnie zaskoczeni, jeśli do Lublina przyjedzie jeszcze, jak ćwierkają miejscowe wróbelki, kolejny reprezentant Polski.

Nauczka płynie z PlusLigi. Smutna lekcja prosto z Dolnego Śląska

Historia przyjaciół, którzy wspólnie postanowili założyć klub, a po latach znaleźli się w krajowej elicie siatkówki, przypomniała mi opowieść o Cuprum Lubin. Drużynie, która powstała w 2001 roku, a w 2014 trafiła do PlusLigi. Pamiętam dobrze ten wszechobecny entuzjazm powrotu na Dolny Śląsk grania najlepszych siatkarzy. Świeżo oddana hala lubińskiego Regionalnego Centrum Sportu, również przyciągała.

Przez klub przewinęło się sporo gwiazd. Może nie były to nazwiska pokroju Leona, ale już Marcin Możdżonek – wówczas reprezentant Polski – Grzegorz Łomacz, zaczynający swoje duże granie Łukasz Kaczmarek, a nawet jego imiennik – Kadziewicz – tylko na końcu swojej kariery, budziły szacunek. Na trybunach było pełno ludzi, a Cuprum potrafiło dotrzeć nawet do najlepszej piątki na koniec sezonu 2015/16.

Entuzjazm jednak z czasem zaczął opadać, a zespół w latach 2019-24 nie zdołał wdrapać się powyżej dziesiątego miejsca w PlusLidze. Od sezonu 2024/25 siatkarze Cuprum funkcjonują już poza Lubinem, po połączeniu z gorzowskim Stilonem, jako Cuprum Stilon Gorzów Wlkp. Na Dolny Śląsk powróciła pustynia męskiej siatkówki na wysokim poziomie. Choć był nawet moment, w którym pierwszoligowy LUK Lublin spotkał się w półfinale o awans do PlusLigi z Gwardią Wrocław. Ostatecznie tamta batalia w play-off zakończyła się sukcesem dla lubelskiej drużyny, w której do dzisiaj funkcjonują m.in. siatkarz Jakub Wachnik, czy drugi trener Maciej Kołodziejczyk. Co też istotne w szerszym kontekście klubowego spoiwa na przestrzeni lat. Dodajmy, wrocławianie są dzisiaj w drugiej lidze, wpisując się w smutny obraz męskiej siatkówki na zachodzie kraju.

W Lublinie nie wygląda na to, żeby historia miała zakończyć się tak drastycznie, jak w przypadku Cuprum. Skoro jednak swego czasu mecze obu drużyn przyprawiały o językowy zawrót głowy niektórych komentatorów – przez grzeczność pomińmy nazwiska – niech dużo dalej będzie do powtórki scenariusza niż nazw Lubina i Lublina.

Na koniec 2024 roku wygląda na to, że w sercu Lubelszczyzny siatkówka ma się dobrze, a może być tylko lepiej.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *