Zjadliwa parodia współczesnej Polski w kostiumie historycznym, a może raczej noc kabaretowa w stylu Adamczyszek? Podłoże powodzenia produkcji platformy Netflix jest wielorakie. Ale z tych samych przyczyn „1670” może okazać się łatwy do odgadnięcia.
Jędrzej Hycnar, Andrzej Kłak, Michał Sikorski, Martyna Byczkowska, Kirył Pietruczuk, Katarzyna Herman, Bartłomiej Topa, Dobromir Dymecki przed premierą drugiego sezonu „1670” w Muzeum Historii Polski w Warszawie
Estera Flieger
Reklama
„`html
Z niniejszego tekstu dowiesz się:
- Co stanowi podstawę sukcesu serialu „1670”?
- Czemu Polacy wykazują obecnie zainteresowanie przeszłością?
- W jaki sposób „1670” prowokuje do refleksji nad polskimi stereotypami i słabościami?
- Jakie potencjalne kontrowersje wiążą się z prezentacją zagadnień historycznych i religijnych w serialu?
Minął 9 dzień marca 1652 roku, gdy poseł Władysław Siciński z Upity (miejscowość w Wielkim Księstwie Litewskim; jedno z miejsc akcji w „Potopie” Henryka Sienkiewicza) oponował przeciwko kontynuacji obrad Sejmu, używając słów „nie pozwalam” – „liberum veto” (choć częściej używano sformułowania „sisto activitatem” – „wstrzymuję działanie”). Niemal czterysta lat później liberum veto zyskuje oszałamiającą popularność w mediach, kiedy Karol Nawrocki wetuje ustawę po ustawie. „Prezydent ożywia najgorszy symbol naszej przeszłości” – zapisał w serwisie X Cezary Tomczyk. Zdolność do interpretacji symboli historycznych nie zawiodła wiceministra obrony narodowej, gorzej z wiedzą historyczną. Prawdą jest, że liberum veto stało się jednym z symboli upadku Rzeczypospolitej, ale oznaczało coś zupełnie innego i na pewno nie można tego porównywać z odrzuceniem ustaw przez obecną głowę państwa.
Reklama Reklama
Upiory z dziejowej garderoby
Padlina Sicińskiego miała straszyć w szynkach. Ostatecznie poseł został „zjawą” – dwa stulecia później jego szczątki oglądał w upickim kościele m.in. Adam Mickiewicz. W 1860 r. poświęcono im artykuł w „Tygodniku Ilustrowanym”. Wszystko to opisuje w książce „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku” (Znak, 2025) Artur Wójcik, historyk, autor bloga „Sigillum authenticum” i prowadzący podcast „Historie arturiańskie”. Legenda jest rzeczywiście czarna, gdyż jak argumentuje autor publikacji, liberum veto miało również konstruktywny aspekt, który porównuje do „przycisku alarmowego”: zdarzało się, że zamiast sporu następowało porozumienie. Liberum veto dołącza tym samym do średniowiecza, niesłusznie postrzeganego przez choćby polityków jako synonim wstecznictwa. Podobnie nieświadomie w dyskursie publicznym używane jest wyrażenie „Ciszej nad tą trumną”. O „Kończ waść, wstydu oszczędź” nie wspominając. Rozdzierać szaty czy zlekceważyć? – Staram się w tym dostrzegać szansę. To dobra sposobność do popularyzacji wiedzy historycznej w mediach społecznościowych – odpowiada Artur Wójcik.
Niejeden Polak dostrzega w swoim miejscu zatrudnienia stosunki żywo przypominające folwark. Ponadto serial jest dobrze zrealizowany
Reklama Reklama Reklama
– W dydaktyce coraz większą wagę przykładam do popularyzacji, przekonując studentów, że zadaniem historyków jest tłumaczenie – w sposób rzetelny – przeszłości na język współczesny. Wierzę w oparty na rozsądku i zrozumiały transfer wiedzy historycznej – z archiwum do ludzi, aby uwzględnić to, co jest dla nich ważne. Bowiem mają obecnie konkretne pytania dotyczące historii. I byłoby dobrze, aby historyk otworzył się na ich potrzeby i czuł puls kultury współczesnej. Bo nawet jeśli to mity albo pojęcia, które odbiegają od pierwotnych znaczeń, budzą ciekawość. W następnym kroku zawodowi historycy i historyczki podejmują temat. Najpierw zachęta, potem coś poważniejszego, na końcu „twarda” historia – mówi dr hab. Mateusz Wyżga, Instytut Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Za miesiąc ukaże się nowa książka historyka – „Polska sarmacka. Historia zwykłych ludzi” (Znak). Tytułowi Sarmaci – wyjawia nam w rozmowie autor – będą w tej opowieści ówczesną klasą średnią.
A jeśli połączymy elementy pomiędzy klasą średnią a pytaniami o historię, otrzymamy serial „1670”?
Serial „1670”, czyli korporacja niczym folwark w Adamczysze
W telegraficznym skrócie dla tych, którzy nie obejrzeli ani jednego epizodu: szlachcic (w tej roli Bartłomiej Ropa) z Adamczychy (wioska autentycznie istnieje, ale nie tam kręcono serial) pragnie zostać najsłynniejszym Janem Pawłem w dziejach Polski. Reżyserują Maciej Buchwald i Kordian Kądziela, pod scenariuszem podpisuje się Jakub Rużyłło, a produkuje – wiadomo już, że powstanie trzeci sezon – Netflix.
IT „1670" trafił w gusta Polaków? Serial bije rekordy popularności, a widzowie pytają o „traktat 42"
Serial „1670" zyskał ogromną popularność w Polsce. W ostatnich dniach znów zrobiło się o nim głoś…
– Gdybym został zapytany trzy lata temu, czy serial zyska dużą widownię, byłbym niepewny. Bowiem wydawało mi się, że wiek XVII nie interesuje Polaków. Ale byłem w błędzie. Fakt, że powstał kolejny sezon, potwierdza, że produkcja jest opłacalna, a zatem ma swoją publiczność – mówi prof. Piotr Tadeusz Kwiatkowski, Instytut Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Co zatem zdaniem naszego rozmówcy – socjologa, który analizuje pamięć zbiorową – przesądziło o sukcesie produkcji platformy Netflix? – Po pierwsze, fabuła umiejscowiona jest w czasach zmitologizowanych, przedstawionych przez Henryka Sienkiewicza w „Trylogii” i ukazanych w powszechnie znanych filmach. Po drugie, serial zaspokoił potrzebę przekłucia balonika – o Sarmatach dotychczas mówiono albo z lekceważeniem, albo z patosem. A postacie serialu są ludźmi takimi jak my – mają swoje atuty, ale też bywają komiczni. Po trzecie, „1670” trafnie rozpoznaje narodowe słabości i dostarcza nam wiedzy o sposobach myślenia, które przetrwały następne epoki – w krzywym zwierciadle widzimy nas samych. Ci, którzy to potrafią, będą śmiać się z samych siebie. Niejeden Polak widzi w swoim miejscu zatrudnienia relacje wiernie przypominające folwark. Dodatkowo serial jest dobrze wykonany – wymienia prof. Kwiatkowski.
Reklama Reklama Reklama
A może jesteśmy szczególnie „rozhistoryzowanym” społeczeństwem? W 1987 r. duże i bardzo duże zainteresowanie historią deklarowało 15 proc. Polaków (CBOS), w 1996 – 21 proc. (OBOP), a w 2016 – 20 proc. (TNS Polska dla NCK). Swoją historyczną ciekawość opisuje jako średnią odpowiednio 44 proc., 43 proc. i znowu 43 proc. Polaków. Dlaczego interesujemy się historią? W 2018 r. dla Narodowego Centrum Kultury, analizując m.in. przywołane wcześniej sondaże, badał to właśnie prof. Kwiatkowski: dla Polaków to przeważnie kapitał kulturowy i źródło tożsamości, a rzadziej powinność i „nauczycielka życia”. Socjolog pytany przez „Rzeczpospolitą” podkreśla, że nasze potrzeby są zróżnicowane. Tzw. zwrot ludowy „nie jest zjawiskiem powszechnym” i „dotyczy wąskiego grona osób szczególnie zaangażowanych i zainteresowanych historią, historyków, publicystów, socjologów, antropologów”. Zaś zrealizowany na wysokim poziomie wojenny film historyczny nadal znajdzie sporą grupę widzów. Jednocześnie istnieje grupa odbiorców treści historycznych podążających swoimi drogami, czyli zainteresowanych wydarzeniami i postaciami, o których się nie mówi. – Ilustruje to przykład gdańskiej wystawy „Nasi chłopcy” czy filmu „Biała odwaga” z 2024 r. w reżyserii Marcina Koszałki – dodaje prof. Kwiatkowski. – Z kolei „1670” przyciągnął tych widzów, którzy zadają sobie pytanie: „Dlaczego jesteśmy tacy, jacy jesteśmy?. I mają poczucie humoru, potrafią rozmawiać o polskich sprawach z dystansem.
Opinie polityczno – społeczne Estera Flieger: „Nasi chłopcy”, nasza prowokacja, nasza histeria
Mogła być dyskusja. Jest konkurs na najgłupszy komentarz. Wygrywa Jarosław Kaczyński. Drugie miej…
Na potrzebę autoidentyfikacji zwraca uwagę również dr hab. Mateusz Wyżga: – „1670” dotknął wrażliwych strun: okazało się, że jest w nas „iskra historyczności” – chcemy się przenieść o cztery wieki, towarzyszy nam silne przeświadczenie, że przecież skądś pochodzimy, mamy określoną tożsamość. I nareszcie zobaczyłem to, co znałem ze źródeł, choćby w księgach chrztów odkrywałem dziedzica, który trzymał do chrztu dziecko chłopa – w serialu wszyscy ze sobą konwersują, nie jest tak, że poszczególne stany tylko się nienawidziły.
A skoro już mówimy o realiach historycznych, ile prawdy jest w prawdzie? – To satyra na współczesność, a nie serial historyczny. Odbieram go jako komentarz do otaczającej nas rzeczywistości. Jeśli ktoś zamierza uczyć się z niego historii, to nie tędy droga. Ale w tym humorze jest sens. To prawda, że opowieść o przeszłości zdominowana jest przez elity, podczas gdy większość z nas ma korzenie chłopskie, więc „1670” jest ważnym głosem w debacie o zróżnicowanym społeczeństwie, którego poszczególne warstwy nie żyły w izolacji, bo ich światy się krzyżowały. Może to kompas, który pokaże historykom, co intryguje Polaków – uważa Artur Wójcik.
„1670” ma potencjał do podziałów – nie tylko na tych widzów, których bawi lub nie
Reklama Reklama Reklama
Historia bez wątpienia opuściła uniwersytet, choć w swojej popwersji wkrada się do innych budynków – Muzeum Historii Polski zaprezentowało we wrześniu wystawę poświęconą serialowi: „Wszyscy jesteśmy z Adamczychy”. Poszczególne wątki i elementy scenografii opatrzył komentarzami prof. Marek Kopczyński. Czy szkoła nadąża za tymi zjawiskami? – Nasze dzieje są polityczne, ale z drugiej strony jest to historia społeczna i gospodarcza. Polacy nie przepadają za takim podejściem – opuszczają szkołę bez zrozumienia, że historia jest również procesem społecznym i ekonomicznym. I w tym obszarze zwrot ludowy szczególnie mnie interesuje, bo dopełnia obraz dziejów Polski utrwalony w świadomości społecznej – mówi prof. Kwiatkowski, zaznaczając, że z takimi zaletami tzw. zwrotu ludowego niekoniecznie zgodzi się osoba, która określa swoje poglądy jako prawicowe. – Inny powinien być model nauczania historii: ważniejsza od znajomości dat jest refleksja, a przede wszystkim zdolność weryfikacji informacji – to z kolei postulat Artura Wójcika.
Noc kabaretowa w Adamczysze. Czemu „1670” nie musi bawić, może za to dzielić
Żeby nie było tak radośnie, jak na dożynkach w Adamczysze: czy takiej opowieści o współczesnej Polsce w kostiumie historycznym można po prostu nie zaakceptować? „1670” ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników. To prawica? Też. Ale jest to mniej oczywiste niż humor w serialu: „Przez większą część produkcji przelatują więc kolejne gagi niczym z nocy kabaretowej dla milenialsów z dużych miast. Mamy korowód inteligenckich odpowiedników chłopów przebranych za baby; »1670« to »Szkło kontaktowe« dla trzydziestolatków” – publicysta ekonomiczny Kamil Fejfer nie przebierał w słowach w „Krytyce Politycznej” po pierwszym sezonie.
– Serial jest jednocześnie udany, ale czy zabawny? Opiera się na schemacie: komizm polega na tym, że współczesne dialogi, dotyczące trzeciej dekady XXI w., są wypowiadane przez ludzi z XVII w. i przez to wydają się absurdalne – ocenia dr Marek Troszyński, socjolog, Obserwatorium Cywilizacji Cyfrowej na Uniwersytecie Civitas w Warszawie.
Obraz jest nie tylko schematyczny, ale i skrajny. – „1670” ma potencjał dzielenia – nie tylko na tych widzów, którym się podoba lub nie. Jego kluczowe motywy – krytyka katolicyzmu, ośmieszanie Jana Pawła II czy chwały oręża polskiego (XVII wiek, husaria, od Jana Karola Chodkiewicza po Jana Sobieskiego) – są celowo kontrowersyjne. Atakuje mity, toposy, ważne elementy polskiej tożsamości – wręcz oczekiwano, kto zareaguje na to oburzeniem – argumentuje dr Troszyński.
Opinie polityczno – społeczne Estera Flieger: Nowy wielkomiejski fetysz. Jak „Chłopki” stały się modnym gadżetem
Z książką o historii ludowej dobrze wygląda się dziś na Instagramie. Ale to też wyraz lęku przed…
Reklama Reklama Reklama
I puenta na zakończenie: bańka czy masy? – Istotne jest to, gdzie serial jest dostępny. Wyprodukował go Netflix, którym straszą prawicowe media. Jednocześnie to sektor mediów skierowany do liberalnej publiczności i nie jest to przypadkowy wybór, ponieważ platforma jest płatna. To odbiorcy oglądający w tym miejscu seriale amerykańskie, europejskie i polskie – w tym samym nurcie reprezentujące zbiór wartości liberalnych, postępowych, charakterystycznych dla Europy Zachodniej i lewicowej części społeczeństwa USA – podsumowuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą” dr Troszyński.
Może i wszyscy pochodzą z Adamczychy, ale nie każdy musi się w niej identyfikować.