W minionym kwartale po raz pierwszy od dwóch lat zwiększyła się liczba wolnych miejsc pracy. W przeszłości był to często zwiastun wzrostu zatrudnienia. Dzisiaj, z powodów demograficznych, taki efekt nie jest przesądzony. Ale narastający strach przed bezrobociem wydaje się coraz mniej uzasadniony.
Utrzymujący się spadek zatrudnienia w przemyśle nie jest dobrym odzwierciedleniem tendencji na całym rynku pracy (GETTY, Artur Widak, NurPhoto)
Poczucie stabilności zatrudnienia w Polsce pogarsza się systematycznie od początku roku. W listopadzie wzrostu poziomu bezrobocia w perspektywie roku spodziewało się niemal 40 proc. ankietowanych przez GUS konsumentów. Najwięcej od marca 2023 r.
Obawy o utratę pracy podsycają liczne w tym roku doniesienia o bankructwach firm lub wycofywaniu się przedsiębiorstw z Polski. Choć w tym czasie nad Wisłą pojawiali się nowi inwestorzy, to w niektórych branżach – w szczególności w przetwórstwie przemysłowym, a w mniejszym stopniu w transporcie – spadek zatrudnienia był zauważalny.
Wtorkowe dane GUS sugerują jednak, że w III kwartale zapotrzebowanie na pracowników zaczęło się zwiększać. Na koniec tego okresu w Polsce pracodawcy mieli nieco ponad 114 tys. wolnych miejsc pracy, najwięcej od I kwartału 2023 r. Co więcej, liczba wakatów zwiększyła się w ujęciu rok do roku po raz pierwszy od IV kwartału 2022 r. – o niemal 3 proc. Wskaźnik wolnych miejsc pracy – czyli udział wakatów w ogólnej liczbie miejsc pracy, zarówno zajętych, jak i wolnych – zwiększył się do najwyższego od dwóch lat poziomu 0,93 proc. z 0,89 proc. rok wcześniej. Po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych wskaźnik ten wzrósł z 0,87 proc. w II kwartale do 0,89 proc. w III kwartale.
Budownictwo w zapaści? Szuka rąk do pracy
Odbicie zapotrzebowania na pracowników widoczne jest też w innych danych. Przykładowo, wskaźnik publikowany przez Komisję Europejską (EEI), który wyraża oczekiwania co do zmiany zatrudnienia w przedsiębiorstwach, w październiku znalazł się na poziomie 104,1 pkt (100 to długoterminowa średnia). Poprzednio tak wysoko był w marcu, a wcześniej w październiku 2021 r. W listopadzie ten wskaźnik popytu na pracę nieco wprawdzie zmalał, ale i tak utrzymał się na wysokim poziomie 103,9 pkt.
Największy popyt na pracowników GUS odnotował w budownictwie, gdzie wskaźnik wolnych miejsc pracy wyniósł 1,8 proc. Na kolejnych miejscach pod tym względem znalazły się sekcje „działalność profesjonalna, naukowa i techniczna” (1,6 proc.) oraz „informacja i komunikacja” (1,5 proc.). Jednocześnie ta ostatnia sekcja wyróżnia się pod względem spadku liczby wakatów. Rok temu wskaźnik wolnych miejsc pracy wynosił tam niemal 1,9 proc. Największy wzrost tego wskaźnika wystąpił w działalności profesjonalnej (o 0,5 pkt proc.) oraz w handlu (o 0,2 pkt proc., do 0,9 proc.).
Te ostatnie dane zdają się potwierdzać zjawisko, o którym w money.pl już pisaliśmy: struktura polskiej gospodarki stopniowo się zmienia. Coraz większą rolę odgrywają w niej usługi, a mniejszą przemysł. Przesunięcia następują też na rynku pracy, co częściowo tłumaczy spadek zatrudnienia w przetwórstwie przemysłowym. To oznacza, że nawet gdy koniunktura w tym sektorze się poprawi, nie musi to przekładać się na istotny wzrost liczby zatrudnionych.
Zobacz także:
Polska gospodarka zmienia się na naszych oczach. Usługi kwitną, przemysł się zwija
Dane o popycie na pracę mogą natomiast zwiastować odbicie zatrudnienia w całej gospodarce. W przeszłości wzrost liczby wakatów po pewnym czasie przekładał się na wzrost liczby pracujących. W ostatnich kwartałach tę zależność też było widać. Silny spadek liczby wakatów w 2023 r. (średnio o niemal 22 proc. rok do roku) znalazł odzwierciedlenie w spadku zatrudnienia w polskiej gospodarce w I połowie 2024 r. Ale już w III kwartale, jak wynika z Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności, liczba pracujących w Polsce pozostała praktycznie bez zmian w stosunku do tego samego okresu 2023 r. (na wykresie poniżej pokazaliśmy zatrudnienie w gospodarce narodowej; całkowita liczba osób pracujących w Polsce jest o około 5 mln wyższa).
Demografia zamazuje obraz sytuacji na rynku pracy
Zależność między popytem na pracę a zatrudnieniem osłabiać mogą trendy demograficzne. Starzenie się ludności ogranicza bowiem potencjalną podaż pracy, tzn. liczbę osób aktywnych zawodowo (pracujących lub bezrobotnych, czyli szukających pracy). Sam wzrost popytu na pracę działa wprawdzie aktywizująco, tzn. zachęca do wejścia na rynek pracy osoby wcześniej bierne. Było to widać już w III kwartale, gdy liczba osób aktywnych zawodowo zwiększyła się o 30 tys. rok do roku po dwóch kwartałach (znacznie głębszych) spadków.
Ale dużych zmian trudno tu w obecnej sytuacji demograficznej oczekiwać. W samym 2023 r., jak wynika z Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności, liczba osób w wieku 25-64 lata w Polsce zmalała o ponad 200 tys., a od 2020 r. – o ponad 1,2 mln, czyli 5 proc.
Ograniczona dostępność pracowników może zniechęcać przedsiębiorstwa do tworzenia nowych miejsc pracy, więc ożywienie popytu na prace może mieć łagodniejszy przebieg niż w przeszłości. Jeśli jednak wakatów będzie nadal przybywało, a liczba osób aktywnych zawodowo nie będzie dotrzymywała im kroku, skutkiem będzie dalszy spadek bezrobocia.
W listopadzie, jak wstępnie oszacowało Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła 5 proc., tyle samo, co rok wcześniej. Nigdy wcześniej w listopadzie nie była tak niska. Ale w odniesieniu do października szacunek MRPiPS okazał się nieco zbyt ostrożny. Stopa bezrobocia rejestrowanego w rzeczywistości okazała się niższa: wyniosła 4,9 proc., najmniej od początku lat 90. XX w., zamiast 5 proc.
Dalszy spadek tego wskaźnika wraz z ożywieniem popytu na pracę jest wpisany w niektóre scenariusze ekonomistów na 2025 r. Przykładowo, analitycy z banku Pekao spodziewają się, że na koniec przyszłego roku stopa bezrobocia rejestrowanego zmaleje do 4,6 proc. z 5,1 proc. w grudniu 2024 r. Inni ekonomiści uważają jednak, że akurat ten miernik bezrobocia – nawet w warunkach odbicia popytu na pracę – pozostanie stabilny. Jego wzrost, którego obawiają się konsumenci, uchodzi jednak za scenariusz mało prawdopodobny.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl