Samorządowcy już wiedzą – aktywnie słuchać mieszkańców to dla nich najlepsza strategia. Słuchać, czego chcą i na co narzekają, jakie mają faktycznie problemy. Ale jak słuchać?
/Arkadiusz Ziółek /East News
Okazuje się, że technologie cyfrowe podpowiadają znakomite narzędzia i do słuchania, i do zarządzania miastem. Miasto „na fejsie”? Miasto w jednej apce? Komu to potrzebne?
Zacznijmy od tego, co czeka miasta. Prognozy ONZ mówią, że do 2050 roku liczba ich mieszkańców się podwoi. Oczywiście, dotyczy to raczej metropolii niż miasteczek, ale taki Kraków może za ćwierć wieku liczyć 1,5 mln ludzi. Kto był choć raz w Krakowie, ten wie, jakie to będzie wyzwanie na najbliższe ćwierćwiecze.
– To wyzwania dla elektromobilności, transportu publicznego (…) pomaga nimi zarządzać cyfrowa transformacja – mówił podczas październikowego Kongresu Samorządowego Local Trends w Poznaniu Andrzej Dopierała, prezes Asseco Data Systems.
Pamiętamy te obrazy, które widzieliśmy przez dziesięciolecia. W szczerym polu wyrastają bloki (dziś – apartamentowce). Nie ma do nich nawet bitej drogi łączącej osiedle z resztą miasta, nie mówiąc już o autobusie czy tramwaju. Okolica tonie w błocie. To problem, który powinien był zostać rozwiązany na etapie planowania przestrzennego, ale – jak wiemy – to w Polsce należy wciąż do rzadkości. Pozostaje więc improwizacja.
Reklama
Ludzie chcą efektywnej komunikacji publicznej, infrastruktury publicznej takiej jak szkoły, przedszkola, żłobki, przychodnie zdrowia, sklepy, miejsce, gdzie można odpocząć, place zabaw dla dzieci itp. A teraz pojawiają się jeszcze auta elektryczne i dobrze byłoby ich baterie gdzieś ładować. O ile można przypuścić, że sklep powstanie tam, gdzie jest popyt na chipsy, reszta należy do władz miasta. Albo całkiem niewielkiej dotąd gminy, bo od lat w Polsce trwa trend suburbanizacji, czyli przeprowadzek mieszczuchów do obwarzanków. I trend ten, wraz z migracjami, prawdopodobnie będzie narastał.
Ale perspektywy szybkiej urbanizacji wynikające z prognoz ONZ i szoki związane z migracjami podpowiadają jasno – miasta muszą być gotowe na znacznie więcej niż zbudowane w szczerym polu nowe osiedle, z czego nawet nie za bardzo włodarze zdawali sobie sprawę. Słowem – potrzebne są dane. Po co?
– Dane mają nam pomóc odpowiedzieć na proste pytanie: co zrobić, żeby jednostka samorządu terytorialnego lepiej funkcjonowała – mówił podczas Kongresu Local Trends Marcin Wojdat, dyrektor ds. analiz i badań Unii Metropolii Polskich.
– Najważniejsze dane dotyczą mieszkańców. Ilu nas jest? Od wielu lat dane GUS są zaniżone w stosunku do tego, ilu mieszkańców mamy. Potrzebujemy tych danych do zarządzania miastem. Pojawia się kategoria „użytkowników miasta” – dodał Olaf Osica, dyrektor Biura Strategii i Analiz Miasta Stołecznego Warszawy.
Jak się policzyć?
Skąd wiemy, ilu mieszkańców liczy miasto, czy gmina? To nie jest oczywiste, a większa liczebność może władzom samorządowym spowodować prawdziwy kłopot. Np. GUS podaje, że Warszawa liczy ok. 1,8 mln mieszkańców. Ale ilu naprawdę ludzi „używa” miasta, jeździ po jego ulicach, tworzy korki, korzysta z komunikacji miejskiej, pracuje, uczy się, chodzi do kina, robi zakupy? Olaf Osica mówi, że to dodatkowo ok. 400 tys. osób każdego dnia. I dodaje, że w pierwszych tygodniach po napaści Rosji na Ukrainę, w stolicy pojawiło się jeszcze ok. 350 tys. uchodźców.
– Pozyskanie takich danych było kluczowe dla zarządzania miastem – dodaje.
Wiadomo, że szkoły w dużych miastach, zwłaszcza szkoły średnie postrzegane są jako „lepsze”, czy też „bardziej prestiżowe”, co przyciąga uczniów z okolicznych miejscowości. Ale za tym nie idzie subwencja oświatowa – zwraca uwagę prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak.
Z problemem dostosowania komunikacji miejskiej do potrzeb mieszkańców miasta radziły sobie dawniej tak: na przystankach stawiono ankieterów, którzy w określonych godzinach liczyli ludzi wysiadających i wsiadających do autobusu lub tramwaju. To było kosztowne, a dane zebrane „na piechotę” nie zawsze były rzetelne.
– Dane mogą powiedzieć o tym, jak wydolny jest transport. Chodzi o określenie strumieni komunikacyjnych, w danych godzinach, na danych odcinkach oraz o to, żeby dzięki nim zarządzać nawet na bieżąco komunikacją miejską – powiedział Marcin Wojdat.
– Dzięki danym możemy stwierdzić, czy założenia inwestycji się sprawdziły i mieć na to dowody. Np. chodzi o to, czy dzięki oddaniu nowych stacji metra mieszkańcy częściej korzystają z kultury, której instytucje są zgrupowane w centrum. To niesamowite narzędzie dla włodarzy miast – dodał.
Być może rozwiązanie znalazł Amsterdam, gdzie elektroniczny, plastikowy bilet trzeba przyłożyć do czytnika wsiadając do tramwaju, autobusu lub metra i przyłożyć wysiadając. Dzięki temu wiadomo, ilu ludzi na jakich odcinkach i w jakich godzinach się przemieszcza, a dane są w pełni anonimowe.
Skąd samorządy biorą dane
Władze samorządowe coraz lepiej radzą sobie z pozyskiwaniem danych. Kupują je – odpowiednio zanonimizowane – z reguły od operatorów telekomunikacyjnych, organizacji płatniczych, także dostawców energii, czy np. wody. Ale dochodzą powoli do wniosku, że trzeba bardziej zaangażować mieszkańców, by ci zgodzili się na udostępnianie swoich danych. Po co? Żeby lepiej było wszystkim żyć.
– Najważniejsze są dobrej jakości dane. Na ich podstawie można ułożyć puzzle i stworzyć cyfrowe modele problemów, z którymi zmagają się mieszkańcy – powiedział Andreu Francisco, prezes firmy Local Net.
Władze samorządowe przekonują, że zaangażowanie w dostarczanie danych mieszkańców może służyć im samym. Mogą dowiadywać się o wszystkich trwających i planowanych remontach, awariach czy też nowo otwieranych inwestycjach w infrastrukturę publiczną.
– Oprócz tworzenia baz danych konieczna jest szybka edukacja mieszkańców, jak z nich korzystać (…) Zaczęliśmy od infrastruktury informatycznej i gospodarki gruntami. Baza teraz się rozszerza, ważne jest, by z niej korzystać w sposób prosty i intuicyjny – powiedziała Beata Moskal-Słaniewska, prezydentka Świdnicy.
– Gdy wprowadzamy jakiś projekt, potrzebne jest uświadomienie mieszkańcom korzyści, jaki on może im przynieść, rezultatów, jakie zamierzamy osiągnąć – dodał Aleksander Orłowski, profesor Politechniki Gdańskiej.
Gdańsk udowodnił, że można. Jakość powietrza – to oczywiste – jest ważna dla wszystkich mieszkańców. Wielu z nich kupuje nawet samodzielnie stacje pomiarowe. Nie każdy może sobie na taką pozwolić, bo są dość drogie. Miasta też nie stać na zakupy stacji na dużą skalę. Władze Gdańska wpadły na pomysł, żeby zintegrować istniejące stacje – i publiczne, i te prywatne. Problem był, bo oczywiście każda stacja była inna. Ale największym problemem okazało się przekonanie firm dostarczających stacje do udostępniania danych, żeby służyły wszystkim. I to po mitrędze się także udało.
– W ten sposób uzyskaliśmy narzędzie dla miasta i mieszkańców, na które miasto nie mogłoby sobie pozwolić – mówił Aleksander Orłowski.
Miasto w jednej apce
Chorwackie spore miasto Split, licznie odwiedzane przez turystów, wpadło na pomysł, by zintegrować wszystkie posiadane dane w jednej aplikacji, tak, żeby służyły zarówno mieszkańcom, jak przyjezdnym. Słowem – cały Split ma się zmieścić w jednej apce.
– OneCityApp to platforma umożliwiająca dostęp do wszystkich rozwiązań cyfrowych dla mieszkańców i turystów (…) Wcześniej mieliśmy kilka aplikacji, każda usługa miejska miała swoją – mówił Ivica Puljak, burmistrz Splitu.
To jeszcze nie koniec ambitnego planu, bo aplikacja będzie rozbudowywana o kolejne warstwy.
– Chcielibyśmy, żeby z platformy mogli korzystać także dostawcy usług, restauracji itp. Myślimy o tym, żeby stworzyć cyfrową mapę, na której będzie widoczne wszystko, co dzieje się w mieście. Mamy bardzo dobrą aplikację dotyczącą ruchu drogowego w Splicie. Wpływa ona na bezpieczeństwo mieszkańców (…) Chcemy ją zintegrować z naszą platformą – dodał Ivica Puljak.
Zarządzający miastami oczekują od mieszkańców nie tylko zgody na dostarczanie przez nich danych ale także dzielenia się z nimi opiniami, potrzebami, uwagami. Czasy pisania petycji w sprawie dziury w jezdni już minęły. Władze miast zastanawiają się, jak dobrać technologie, żeby umożliwiały komunikację w obie strony, i żeby służyły rozwiązywaniu rzeczywistych problemów, dotkliwych dla ludzi.
– Tradycyjnie było tak, że dostarczamy technologię i oczekujemy, że ludzie będą jej używać. Potrzeba innego podejścia, tworzenia technologii razem z ludźmi – powiedziała Joanna Erdman, prezeska fundacji Polska Bezgotówkowa.
Katalonia rozpoczęła swój projekt „smart” już ok. 10 lat temu, a jej stolica Barcelona ma już wiele doświadczeń jak za pośrednictwem technologicznych narzędzi prowadzić dialog z mieszkańcami. Krystyna Schreiber, szefowa delegacji rządu Katalonii w Europie Środkowej radzi, żeby starać się lokalne problemy rozwiązywać na jak najniższych szczeblach zarządzania.
– Nasz projekt łączy administrację publiczną i biznes, żeby rozwiązywać lokalne problemy (…) Potrzebujemy bardzo silnego wzglądu w problemy lokalne, żeby je identyfikować i wiedzieć jak rozwiązywać przez technologie. Administracja całego tak dużego miasta jak Barcelona nie jest w stanie zająć się problemami, które mogą rozwiązywać mniejsze gminy – mówiła.
Dialog ze sztuczną inteligencją
Jedne miasta tworzą swoje apki i megaapki, a inne korzystają z „tradycyjnych” mediów społecznościowych, takich jak Meta, Instragram czy Tik-Tok. Jedno oczywiście nie wyklucza drugiego. „Tradycyjne” media społecznościowe to dobre narzędzie do komunikacji z mieszkańcami i budowania poczucia wspólnoty – przekonują specjaliści.
– Mieszkańcy korzystają masowo z mediów społecznościowych. Należy tam być, ale trzeba dostosowywać treści do rodzaju mediów i ich odbiorców – twierdzi Szymon Florczak, szef Social Media w agencji MaxROY.
– Prowadzący komunikację w samorządach powinni rozważyć reklamę płatną w mediach społecznościowych. Najtańsza reklama na platformie Meta kosztuje 5 zł dziennie. Dzięki niej można zbudować naprawdę duży zasięg. Obecnie Tik-Tok jest najdroższy, bo za reklamę płatną musimy zapłacić 80 zł (…) Zacząłbym od Mety i tam wydal 80 proc. budżetu. Za 1000 wyświetleń 3,55 zł byłoby dobrą ceną. Turboistotne jest dostosowywać komunikat do odbiorcy – radzi.
Obecność w mediach społecznościowych to dla gminy wielkie zobowiązanie. Gdy uda się zaangażować w dialog mieszkańców, nie można ich zostawić z pytaniami bez odpowiedzi.
– Prowadząc komunikację z mieszkańcami trzeba odpowiadać na pytania, na komentarze użytkowników (…) W sytuacji kryzysu trzeba reagować odważnie, a nie chować głowy w piasek. Jeśli popełniliśmy błąd, musimy to naprostować – przyznał Rafał Giedrojć, kierownik Biura Prasowego i Nowych Mediów w Poznaniu.
Wrocław – być może – posunął się w wykorzystaniu technologii najdalej. Zaangażował do komunikacji z mieszkańcami (i przyjezdnymi) sztuczną inteligencję. Każdy może zadzwonić do chatbota, który potrafi udzielić mnóstwa informacji o mieście i o tym, co się w nim dzieje. Pozwala mieszkańcom także zgłaszać potrzebę interwencji.
– Dzięki niemu użytkownik dostaje od razu informację, której oczekuje – powiedziała Marlena Mazur, specjalistka w Urzędzie Miasta Wrocławia.
W dawnych czasach, kiedy mieszkańcy składali do urzędu petycję, mogli czekać na odpowiedź miesiącami. Nowe technologie w komunikacji wymuszają natychmiastowe odpowiedzi na zadawane przez nich pytania. Władze samorządowe muszą sobie zdawać z tego sprawę.
Jacek Ramotowski
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Polsat News