W ważnym starciu grupy G w eliminacjach do piłkarskiego czempionatu globu 2026 Polska podzieliła się punktami z Niderlandami, remisując 1:1. Nie zabrakło kontrowersji na trybunach PGE Narodowego w Warszawie.
Co interesujące, jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji, stało się oczywiste, że ekipa Polski ma zagwarantowany udział przynajmniej w play-offach o turniej mistrzowski 2026. To wynik katastrofalnego występu Finlandii, która uległa na własnym obiekcie Malcie 0:1.
Wspomniani goście w ten sposób zanotowali premierowe zwycięstwo w grupie G, przekreślając tym samym wszelkie nadzieje na wyprzedzenie Polaków przez drużynę Finlandii. Notabene, skoro Finowie przegrali z Maltą, to również obrazuje, jak słaby rezultat reprezentacja Polski – wówczas jeszcze pod wodzą trenera Michała Probierza – osiągnęła w czerwcu w Helsinkach. Polacy ponieśli porażkę 1:2.
Polska – Holandia. Dobre spotkanie Polaków i afera na PGE Narodowym
Zgoła odmienne oblicze kadry reprezentacyjnej entuzjaści polskiej piłki nożnej mogą obserwować od momentu, w którym pieczę nad selekcją przejął Jan Urban. Szkoleniowiec od kiedy objął rządy nad najistotniejszą sportową posadą w PZPN, nie zaznał smaku porażki. Pokonał m.in. wspomnianych Finów (3:1), oprócz tego Litwę na terenie rywala (2:0), zremisował także – jak się okazało w piątkowy wieczór – dwukrotnie z Holandią. Dwa razy przy identycznym rezultacie, solidnym 1:1.
Należy przyznać, że Oranje, pomimo że w Warszawie zapewnili sobie kwalifikację na przyszłoroczny mundial, wcale nie mogli być przekonani o dobrym wyniku na PGE Narodowym. Co więcej, Polska zaprezentowała jedne z lepszych 45 minut w ostatnich latach, posiadając swój zamysł na mecz i realizując założenia, które zostały trafnie opracowane przez sztab trenerski.
Bramkę dla Polaków zdobył Jakub Kamiński, pod sam koniec pierwszej połowy, wykorzystując znakomite zagranie Roberta Lewandowskiego. To stanowiło idealne zwieńczenie udanego występu gospodarzy na PGE Narodowym. Fani byli niezwykle uradowani, zresztą w pełni zasłużenie. Tym bardziej żal tego, co się wydarzyło w drugiej odsłonie spotkania.
Najpierw błyskawiczną ripostę ze strony Holandii zapewnił Memphis Depay. Najskuteczniejszy po stronie Oranje, niejednokrotnie kwestionowany w roli wysuniętego atakującego, po raz kolejny dowiódł, że posiada w sobie dryg strzelecki.
Na domiar złego, w drugiej części spotkanie zostało przerwane na kilka minut z powodu… ogni bengalskich, które pojawiły się nie tylko na trybunach, ale zostały rzucone na boisko. Sektor, z którego rozlegał się doping na PGE Narodowym, stał się w pewnym momencie kluczowym punktem – a zawodnicy musieli opuścić plac gry.
Te sceny z pewnością pozostaną w pamięci, ponadto, będą się także powtarzać w komunikatach międzynarodowych.
Rzeczona grupa miała spore trudności przed meczem, aby wnieść na teren PGE Narodowego oprawę na najbardziej rozentuzjazmowany sektor. Rzucenie rac na murawę i późniejsze, demonstracyjne opuszczenie trybun w trakcie pojedynku, miało być przejawem niezadowolenia wobec negatywnej decyzji ze strony formacji porządkowych. Te miały nie przyznać zgody m.in. na tzw. stanowisko dyrygenta dopingu na trybunie oraz wspomnianą, patriotyczną dekorację.
Należy dodać, że „młyn” w pierwszej odsłonie, nie po raz pierwszy w tonie politycznym, wyraził poparcie prezydentowi Karolowi Nawrockiemu – obecnemu na trybunach. Całkowicie odmienne były natomiast okrzyki skierowane do premiera Donalda Tuska. Szef polskiego rządu jest krytykowany niezależnie od tego, czy jest obecny na meczu (przykład z Kowna), czy też nie (przypadek z Polska – Holandia).
Powracając jednak do kwestii ściśle sportowych, Polakom do samego końca nie udało się zdobyć bramki na 2:1, która bez wątpienia postawiłaby pozytywny akcent na pracy wykonanej na boisku. Można dojść do wniosku, że wymuszona chwila przerwy w grze, a do tego gol stracony tuż po upływie kwadransa odpoczynku, to wszystko wytrąciło z tempa gospodarzy. Polacy zaprezentowali tego dnia naprawdę porządną grę. Zespół pod egidą Urbana zmierza w odpowiednim kierunku.
I tym bardziej szkoda, że w tym wszystkim pojawiło się to kompletnie zbędne, z perspektywy neutralnego widza, kibicowskie zajście. Początkowo gdzieś w tle, a z biegiem czasu też, jak się okazało – na pierwszym planie.



