Od początku wakacji na Mazurach utonęło 25 osób, w tym rodzice czteroletniej dziewczynki. W całym ubiegłym roku utonięć w mazurskich jeziorach było tylko 10.
Utonięcie było przyczyną śmierci młodego małżeństwa spod Warszawy, które w ubiegły wtorek pływało rekreacyjnie motorówką po Jeziorze Mikołajskim – ujawnia olsztyńska prokuratura. Rodzice wskoczyli do wody, by uratować czteroletnią córeczkę – nie mieli na sobie kapoków, choć te, jak ustaliła policja, były na wyposażeniu wynajętej przez nich łodzi.
Utonięcie było przyczyną śmierci młodego małżeństwa spod Warszawy, które w ubiegły wtorek pływało rekreacyjnie motorówką po Jeziorze Mikołajskim – ujawnia olsztyńska prokuratura. Rodzice wskoczyli do wody, by uratować czteroletnią córeczkę – nie mieli na sobie kapoków, choć te, jak ustaliła policja, były na wyposażeniu wynajętej przez nich łodzi. Dziewczynkę wyłowiono całą i zdrową – unosiła się na wodzie dzięki pomarańczowej kamizelce ratunkowej, w którą była ubrana.
– Odnaleźli ją żeglarze, myśląc, że w wodzie pływa kapok. Kiedy podpłynęli, okazało się, że to dziecko – mówi mł. asp. Paulina Karo, rzeczniczka mrągowskiej policji. Ciała rodziców wydobyli płetwonurkowie następnego dnia – zostały odnalezione na głębokości 11 metrów.
Tragedia wydarzyła się 31 lipca na rozlewisku jezior Mikołajskiego, Śniardw i Bełdan. – To bardzo uczęszczane miejsce, gdzie potrafi pojawić się w jednej chwili nawet kilkadziesiąt łodzi, żaglówek, jachtów. Dlatego jest to miejsce niebezpieczne, gdzie niewielka fala, mocny, podwodny prąd czy podmuch wiatru potrafi spowodować tragiczne w skutkach zdarzenie – mówi nam Michał Warchoł, kierownik stacji ratownictwa WOPR w Mikołajkach. Rozlewisko w najwęższym miejscu ma ok. 100 metrów, w najszerszym – około kilometra.
Przyczyny tragicznego zdarzenia wyjaśnia policja i prokuratura. – Czekamy na wyniki badań toksykologicznych osób zmarłych. Powołany zostanie także biegły, który oceni stan techniczny łodzi, jej wyposażenie. Ustalamy, czy osoby te pływały zgodnie z przepisami. Wstępne ustalenia wskazują, że był to nieszczęśliwy wypadek. Z pośrednich relacji świadków wynika, że rodzice wskoczyli do wody, by ratować córkę – przyznaje Daniel Brodowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie.
W sobotę na jeziorze Tałty mrągowska policja, przy pomocy drona, kontrolowała ruch. – Przeprowadziliśmy 22 kontrole obiektów pływających. Nałożyliśmy 16 mandatów karnych, jedną sprawę skierowaliśmy do sądu. Powodem było niestosowanie się do znaków zakazujących wytwarzanie fali – mówi mł. asp. Paulina Karo.
Ratownicy ostrzegają: Jezioro to nie basen
Według tabloidów najpierw do wody wskoczył ojciec dziewczynki, a później matka. „Prawdopodobnie kobieta, która nie potrafiła dobrze pływać, uczepiła się swojego męża i oboje utonęli” – napisał „Fakt”. – Nie ujawniamy zeznań świadków ani tego, co wiemy o tym zdarzeniu. Wyjaśni to dopiero śledztwo – ucina pytania prok. Brodowski.
Taki przebieg zdarzenia jest zdaniem ratowników wodnych bardzo prawdopodobny. – Nawet osoby, które dobrze pływają w basenach, mogą sobie nie poradzić w otwartych akwenach wodnych. Pływanie w jeziorze czy morzu paraliżuje nas. W basenie widzimy brzeg, pasek na dnie, woda jest czysta. Jezioro to ciemna toń, nie widzimy brzegu, coś nas dotyka, np. rośliny. Nawet dobrzy pływacy, sportowcy wpadają w panikę, to może wydawać się irracjonalne, ale tak działa nasz organizm – wyjaśnia dr Joanna Michniewicz, biegła w zakresie ratownictwa wodnego, ratownik i wykładowca. – Rodzice powinni pozostać na łodzi i rzucić dziecku np. koło. W chwili paniki nie myślimy jednak racjonalnie – wyjaśnia.
Tegoroczna fala utonięć. Statystyki są tragiczne
W te wakacje statystyki utonięć na mazurskich jeziorach są tragiczne. Od 21 czerwca do 4 sierpnia na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich utonęło już 25 osób. – Ośmiu miejscowych i 17 turystów, w tym m.in. cudzoziemka, która poszła popływać. W tym samym okresie w całym ubiegłym roku utonęło zaledwie 10 osób – wylicza asp. Karo.
Dlaczego w tym roku liczba utonięć jest tak duża? – Powody są różne. Po pierwsze ludzie lekceważą zasady bezpieczeństwa, nie wiedzą, jak ratować tonącego. Rzucają mu się na ratunek, a powinni rzucić koło ratunkowe, bojkę, kapok. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że nasze jeziora mają duże, nagłe spadki, w efekcie których momentalnie traci się grunt pod nogami – podkreśla rzeczniczka mrągowskiej policji.
WOPR po raz kolejny apeluje, by wszyscy pływający po jeziorach wkładali kamizelki ratunkowe. – Wielu z nas myśli, że umie pływać, ale to zgubne myślenie. Pływak basenowy nie potrafi sobie poradzić w jeziorze, bo jest ono nieprzewidywalne. Do tego jest zimno, ciemno. Podczas szkoleń uczę, że trzeba robić wszystko, by nie wpadać w panikę. Kiedy nie mamy nic pod ręką, trzeba pamiętać, że nasze płuca są naszą kamizelką ratunkową. Wystarczy położyć się na plecach i zrobić dwa, trzy oddechy. To może uratować nam życie – podkreśla Michał Warchoł z WOPR.
Dr Joanna Michniewicz przypomina historię grupy sportowców, którzy wiele lat temu przyjechali na zgrupowanie i mieli przepłynąć na drugi brzeg jeziora Bełdany. – Po 50 metrach większość zawróciła mimo umiejętności, które posiadali – podkreśla ratowniczka. – Stres w ciemnej toni powoduje napięcie mięśni, szybszą akcję serca, plus panika w głowie, co często działa jak efekt kuli śnieżnej.
Dlatego od 2012 r. egzamin na ratownika medycznego w części odbywa się na otwartych akwenach wodnych, a nie tylko na basenach.
Zdaniem Michniewicz powinno się zabronić w Polsce pływać wpław bez środków ochrony osobistej jak bojki, koła, pas. – Powinno się także karać za ich brak. To wprowadziłoby świadomość zagrożenia w społeczeństwie i ograniczyłoby liczbę utonięć. Jeśli chcemy popływać w jeziorze, przywiążmy sobie do ręki chociażby na sznurku kółko za pięć złotych lub pustą butelkę – apeluje ekspertka.