Niemcy „chorym człowiekiem” Europy

Dekadę temu niemiecka gospodarka była wzorem do naśladowania. Teraz Niemcy są trapione przez cztery choroby, a ich model gospodarczy zdaje się wyczerpywać. Skończył się czas, gdy Berlin mógł pouczać resztę Europy.

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy. Oto cztery choroby trapiące naszych zachodnich sąsiadów

fot. Thorsten Frisch / / Shutterstock

Niemcy nadal są największą gospodarką Europy. Ale ich pozycja coraz bardziej słabnie i nieco zbrakło chętnych do naśladownictwa niemieckiego modelu gospodarczego. A to dlatego, że ten chyba już się wyczerpał. Niemcy osiągnęli ogromny sukces gospodarczy w latach 2010-18, notując ekspansję ekonomiczną pomimo kiepskiej koniunktury w krajach strefy euro. Pisząc w dużym skrócie: zawdzięczali go taniej energii z Rosji, tanich poddostawcach z Europy Środkowej, niskim stopom procentowym w EBC i (zbyt) słabym euro oraz przewadze technologicznej w motoryzacji. Te wszystkie przewagi konkurencyjne Niemiec w ostatnich kilku latach przestały istnieć, co dobitnie widać w statystykach ekonomicznych.

Ale kryzys widzą nawet zwykli obywatele. 57 proc. Niemców uważa, że wpływy ich państwa na świecie spadły w ciągu ostatnich dwóch lat – wynika z sondażu opublikowanego przez tygodnik "Spiegel". Chodziło tu głównie o kwestie geopolityczne, ale to samo widoczne jest w gospodarce.

Przeczytaj także

Niemcy bez wzrostu gospodarczego. Stagnacja zamieni się w recesję?

Po pierwsze, produkt krajowy brutto naszych zachodnich sąsiadów w ujęciu realnym (czyli skorygowany o inflację) w III kwartale 2023 roku skurczył się o 0,1% kdk. Może to i niewiele, ale taki stan rzeczy ciągnie się już czwarty kwartał z rzędu, kiedy to wyrównana sezonowo i o efekty kalendarzowe kwartalna dynamika PKB Niemiec była ujemna lub zbliżona do zera. Co więcej, problem nie zaczął się jesienią 2022 roku. Po roku 2017 niemiecka gospodarka w zasadzie stoi w miejscu.

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy - INFBusiness

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy - INFBusiness

destatis

W 2018 r. PKB największej gospodarki Europy wzrósł o zaledwie 1%. Rok później odnotowano wzrost o 1,1%. A w 2020 roku niemiecka gospodarka skurczyła się o 3,7%, by urosnąć o 2,6% rok później oraz o 1,8% w roku 2022. W rezultacie indeks realnego PKB (liczonego w cenach stałych z roku 2015) na koniec poprzedniego kwartału wynosił prawie tyle samo co w IV kwartale 2017 roku. Oznacza to, że przez niemal 6 lat niemiecki PKB wzrósł zaledwie o 1,22%. W praktyce jest to stagnacja.

Jeszcze gorzej prezentują się statystyki z przemysłu – głównego koła zamachowego gospodarki RFN. We wrześniu wartość produkcji przemysłowej w Niemczech była realnie (czyli po uwzględnieniu zmian cen) o 1,4% niższa niż w sierpniu oraz o 3,7% niższa niż rok wcześniej. Był to już ósmy z rzędu rozczarowujący rezultat niemieckiego przemysłu. Aktywność w sektorze wytwórczym największej gospodarki Europy spadła do poziomów z czasów koronawirusowych restrykcji z 2020 roku.

Bardzo słabe wyniki niemieckiego przemysłu są spójne ze wskazaniami indeksów PMI, które od wielu miesięcy znajdują się na głęboko recesyjnych poziomach. Co prawda przemysłowa recesja dotyczy nie tylko Niemiec i w znacznym stopniu jest pochodną „odchorowania” covidowego boomu z lat 2020-21, ale to u naszych zachodnich sąsiadów choroba ta przebiega zaskakująco gwałtownie. Nie trzeba patrzeć tylko przez pryzmat makro. Także w skali mikro widać problem, które jeszcze kilka lat temu byłyby trudne do pomyślenia. Bosch zamierza zmniejszyć zatrudnienie o 1,5 tys. osób. Redukcję 5,5 tys. etatów zapowiedział też Continental. Do kolejnych zwolnień grupowych dojdzie też w Volkswagenie.

Choroba pierwsza: wiatrakoza

Opisane powyżej problemy są jedynie objawami kilku chorób trapiących niemiecką gospodarkę od dobrych kilku, a czasami nawet kilkunastu lat. Pierwszą z nich jest absolutnie obłąkana polityka energetyczna, uzasadniana mocno wątpliwą ideologią klimatyczną. Niemcy umyślili sobie, że nowoczesna gospodarka przemysłowa i nastawiony na konsumpcję styl życia może być zasilany z wiatraków i solarów. Nastawiali od groma jednych i drugich, równocześnie zamykając relatywnie tanie elektrownie węglowe i przede wszystkim atomowe.

Absolutnym kuriozum było zwłaszcza wygaszenie elektrowni jądrowych, które zapewniają stabilne i tanie (tj. gdy już są zbudowane) dostawy energii elektrycznej dla przemysłu. Dodatkowo nie emitują przy tym ani grama dwutlenku węgla –gazu tak znienawidzonego przez klimatystów. Na dodatek, decyzję o wyłączeniu” atomówek” Niemcy podjęli już po wybuchu kryzysu energetycznego i wstrzymaniu dostaw gazu z Rosji. Było to szaleństwo godne tego, co niemieccy liderzy czynili zimą i wiosną 1945. Refleksja nad popełnionymi błędami znów przyszła stanowczo za późno.

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy - INFBusiness

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy - INFBusiness

Ember

Przez poprzednie kilkanaście lat nasi zachodni sąsiedzi utopili setki miliardów euro w nierentowne wiatraki, które dziś trzeba gdzieś zezłomować po dość krótkim okresie przydatności do użycia. Niemieckie gospodarstwa domowe płaciły za to zawyżonymi rachunkami za prąd, dotując branżę OZE. W efekcie Niemcy w 2022 roku wyprodukowali mniej energii elektrycznej niż 20 lat wcześniej, a udział (głównie rosyjskiego) gazu w miksie energetycznym wzrósł z 8,7% do 14,2%. Łączna produkcja z hojnie dotowanych solarów i turbin wiatrowych odpowiadała za 33% dostaw energii. Dla porównania, w roku 2000 elektrownie jądrowe  dostarczyły blisko 30% wyprodukowanego prądu. Konkluzja: w imię realizacji celów ideologicznych Niemcy zastąpiły tanie i stabilne źródła energii źródłami drogimi i niestabilnymi, które w dodatku wymagały stabilizowania wzmożonym importem surowców energetycznych z Rosji. Acha, w 2022 roku prawie 32% niemieckiej energii elektrycznej została wyprodukowana z tak zwalczanego przez Brukselę węgla.

Choroba druga: finansowa chachmęcioza

Finansowanie wiatrakozy wymagało olbrzymich subsydiów państwowych, na które zrzucał się niemiecki podatnik. Problem w tym, że rząd  kanclerza Scholza robił to nie do końca legalnie. To znaczy, stosowały ten sam trik co ekipa Mateusza Morawieckiego – wyprowadzając pieniądze publiczne spoza budżetu państwa do pozabudżetowych funduszy.

Skandal wybuchł w listopadzie, gdy niemiecki Trybunał Konstytucyjny orzekł, że rząd postąpił nielegalnie, przenosząc 60 mld euro z funduszu na walkę ze skutkami pandemii do funduszu na finansowanie polityki klimatyczne. Pieniądze te, miały trafić do Funduszu Klimatu i Transformacji (KTF) wspierając m.in. termomodernizację i ocieplenie budynków mieszkalnych, rozwój energetyki odnawialnej, wsparcie energochłonnych przedsiębiorstw i produkcję półprzewodników.

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy - INFBusiness

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy - INFBusiness

A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Nie chodzi bowiem o „skromne” 60 miliardów euro, lecz o blisko bilion euro, jakie rząd RFN „poukrywał” w rozmaitych funduszach pozabudżetowych. Z tego ok. 200 mld € było przeznaczonych na wspomniany powyżej fundusz klimatyczny (KTF) i mniej więcej drugie tyle na subsydia dla energetyki odnawialnej. Dla porównania, cały budżet federalny na rok 2023 zamykał się w kwocie niespełna pół biliona euro. Fundusze „będące poza kontrolą parlamentu” były więc dwukrotnie większe. No i gdzie tu jest ta słynna niemiecka praworządność?

Przeczytaj także

Niemiecka awantura o zadłużenie. Trybunał Konstytucyjny blokuje wydatki na klimat

W rezultacie Berlin musi teraz zasypać powstałą w ten sposób dziurę w przyszłorocznym budżecie państwa. Szacuje się ją na ok. 17 miliardów euro. Może nie jest to dużo w skali całego budżetu (450 mld €) czy wielkości gospodarki (ponad 4 biliony USD), ale afera budżetowa uderza w image Niemiec jako wzorcowy przykład zarządzania finansami publicznymi. Zresztą z tymi ostatnimi od kilku lat nie jest najlepiej. Przez poprzednie trzy lata RFN notowała permanentne i całkiem okazałe deficyty fiskalne w wysokości odpowiednio 4,3% PKB w 2020, 3,6% rok później oraz 2,5% PKB w 2021. Wcześniej, w latach 2014-19 Niemcy notowali same nadwyżki budżetowe (rzędu 0,6-1,8% PKB).

Ponadto relacja długu publicznego do PKB po 2020 roku ponownie przekracza limit 60%. Przy takich parametrach fiskalnych Niemiec nie wpuszczono by do strefy euro xD. Doszło do tego, że nawet Grecy żartują sobie z niemieckich finansów publicznych, nie bez złośliwej satysfakcji domagając się od Niemców sprzedaży wysp na Bałtyku. Upadek kompletny.

Dodajmy do tego słabość niemieckich banków, czego symbolem już kilka lat temu stała się saga problemów finansowych Deutsche Banku. Jeszcze zimą ’23 na rynku spekulowano nawet o upadku DB za sprawą kryzysu bankowego w Stanach Zjednoczonych.

Choroba trzecia : dieslofobia

Od mniej więcej stu lat wiadomo, że Niemcy robią najlepsze silniki Diesla na świecie. Te niezmordowane jednostki napędzały zarówno niesławne Uboty jak i pożądane mercedesy, dla których przejechanie miliona kilometrów bez awarii nie było większym problemem. Gdy pod koniec XX wieku do „mulące” diesle ożywiono bezpośrednim wtryskiem paliwa i turbosprężarkami, auta z silnikami wysokoprężnymi zdominowały europejskie drogi. Były dość dynamiczne, bardzo oszczędne i – co najważniejsze – spełniały coraz bardziej absurdalne normy emisji CO2 forsowane przez Komisję Europejską.

Wszystko, co dobre, jednak kiedyś się kończy. We wrześniu 2015 roku znani z zamiłowania do małych i oszczędnych aut Amerykanie (uwaga, sarkazm!) wykryli sprytny algorytm w silnikach Volkswagena, który pozwalał autom z Wolfsburga (a także wielu innym markom) zaliczać kuriozalne testy spalania. To wywołało w Europie nagonkę na auta z silnikami Diesla, które w ciągu ostatnich kilku lat praktycznie zniknęły z salonów.  A Niemcy stracili swoją główną przewagę konkurencyjną w motoryzacji – czyli branży będącą (nomen omen) główną siłą napędową ich gospodarki.

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy - INFBusiness

Niemcy „chorym człowiekiem” Europy - INFBusiness

Kwartalny wolumen eksportu samochodów. (Goldman Sachs)

Raz jeszcze okazało się, że rzeczywistość jest złośliwą bestią. Berlin usiłujący narzucić reszcie Europy wyeliminowanie paliw kopalnych i silników spalinowych okazał się całkowicie nieprzygotowany na produkcję samochodów z napędem elektrycznym. Na tym polu amerykańska Tesla oraz chińscy producenci zostawili Niemców daleko w tyle. Konkurencja dosłownie i w przenośni odjechała naszym zachodnim sąsiadom. Przez ostatnie trzy lata to Chiny zdominowały rynek „elektryków” i zdetronizowały Niemcy w roli czołowego eksportera samochodów. Raz jeszcze potwierdziła się stara zasada: uważaj, czego sobie życzysz.

Choroba czwarta: ahmedoza

Od stu lat Niemcy mają problem z demografią. Najpierw był to efekt wywołanych przez nich dwóch wojen światowych, które „prawie wygrali” tracą po kilka milionów poległych. A potem zaorała ich rewolucja obyczajowa. Od początku lat 70-tych nasi zachodni sąsiedzi notują współczynnik dzietności poniżej 2,00 – czyli poziomu pozwalającego na prostą zastępowalność pokoleń. I dlatego zmuszeni są importować siłę roboczą, aby utrzymać w ruchu swoją machinę przemysłowo-eksportową.

Polityka ta wychodziła im całkiem nieźle tak długo, jak RFN zasysał ludność zbliżoną kulturowo: Ślązaków, Polaków, mieszkańców Jugosławii czy nawet (w znacznie mniejszym stopniu) Turków. Ale po roku 2015 Niemcy postanowili popełnić demograficzne seppuku otwierając europejskie granice przed zalewem migrantów z Afryki, Bliskiego Wschodu i Afganistanu. Tzw. kryzys migracyjny jest de facto kolonizacją Europy i zastępowaniem wymierających autochtonów przez przybyszów z innych kontynentów.

Problem ten widoczny jest nie tylko w Niemczech, ale też w wielu innych krajach zachodniej Europy. Ale sytuacja naszych zachodnich sąsiadów jest tutaj specyficzna. Okazało się bowiem, że wykwalifikowaną i nadzwyczaj zdyscyplinowana niemiecką siłę roboczą pomimo tytanicznych wysiłków i ogromnych nakładów finansowych bardzo trudno jest zastąpić „lekarzami i inżynierami” z Afryki czy Bliskiego Wschodu. Po prostu nie są oni kompatybilni z niemieckim Wirtschaftem.

Zresztą spora część z nich przybywa do Niemiec nie po to, aby pracować, ale by pobierać zasiłki socjalne i żyć na koszt miejscowych społeczeństw. Według badań Instytut Badań Rynku Pracy w Norymberdze (IAB) w 2018 roku pracowało tylko 35% migrantów przybyłych do Niemiec po 2013 roku. Dwa lata później odsetek ten podniósł się do 49%. Badania z 2022 roku wskazały, że pracuje 62% migrantów, którzy przebywają w RFN od 7-8 lat. A przecież niemal wszyscy „uchodźcy” są w wieku produkcyjnym i dominują wśród nich w pełni sprawni mężczyźni. Dla porównania, w ogóle niemieckiej populacji w wieku 20-64 lat pracuje ok. 80% ludzi.

Taką politykę migracyjną trudno uznać za sukces. Abstrahując już od kosztów zwiększonej przestępczości i powolnej transformacji niemieckiej kultury. Upadek tej ostatniej widoczny jest nawet w tym, że bożonarodzeniowe jarmarki w Polsce są już wyżej oceniane od oryginalnych niemieckich. Niemcom nawet nie bardzo wolno krytykować nowe porządki. Zastraszanie opinii publicznej przyniosło oczekiwane efekty. Już tylko 40% obywateli RFN uważa, że może się swobodnie wypowiadać – wynika z najnowszego badania Instytut Allensbach. To najniższy odsetek w sięgającej roku 1953 historii tych badań.

Polskie schadenfreude

Teoretycznie w Polsce powinniśmy się cieszyć z niemieckiego samozaorania. Nic tak przecież nie raduje jak upadek odwiecznego wroga, z którym rywalizacja na polu gospodarczym i militarnym tak często szła nie po naszej myśli. Tymczasem zapowiada się, że za 50 lub 100 lat za Odrą i Nysą Łużycką nie będzie ani rdzennych Teutonów, ani niemieckiej gospodarki w obecnym kształcie. Czy jednak mamy się z czego cieszyć?

No chyba jednak nie do końca. Po roku 1990 Niemcy stały się najważniejszym partnerem handlowym Polski. Za zachodnią granicę trafia ok. 28% wartości polskiego eksportu, a w 2022 roku wartość obrotów handlowych między naszymi krajami sięgnęła 167,7 mld euro. Niemieckie koncerny zainwestowały miliardy euro w budowę fabryk w Polsce, włączając nas w sieć międzynarodowego handlu. Z Polski do Niemiec dostarczane są komponenty do maszyn, urządzeń i przede wszystkim samochodów. Niemiecka branża motoryzacyjna do jeden z głównych odbiorców pracy polskich robotników. Zatem z ekonomicznego punktu widzenia wizja upadku niemieckiej gospodarki powinna nas poważnie niepokoić. Tylko co można zrobić, skoro to sami Niemcy podcinają gałąź, na której wspólnie siedzimy?

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *