Polityka klimatyczna, której celem jest zerowa emisyjność gospodarki UE w 2050 r., nie jest hamulcem rozwoju europejskiej gospodarki. Przeciwnie, uniezależni Europę od importu surowców energetycznych i korzystnie wpłynie na stan zdrowia jej mieszkańców – pisze w money.pl Jacek Tomkiewicz, prof. Akademii Leona Koźmińskiego.
Szefowa KE Ursula von der Leyen w Słowenii po powodzi w sierpniu 2023 r. (GETTY, Luka Dakskobler, Sopa Images)
Opinia dr hab. Jacka Tomkiewicza, profesora Akademii Leona Koźmińskiego, powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. W naukach społecznych, w tym w ekonomii, na jedno pytanie istnieje często wiele różnych odpowiedzi. O takich spornych kwestiach dyskutują zaproszeni do Ringu ekonomiści. Tematem przewodnim piątej edycji tego projektu jest polityka klimatyczna UE i jej wpływ na konkurencyjność europejskiej gospodarki. Prof. Tomkiewicz polemizuje z dr hab. Dorotą Niedziółką i dr hab. Waldemarem Rogowskim, profesorami SGH oraz z Piotrem Arakiem, główny ekonomistą VeloBanku, pracownikiem naukowym Wydziału Nauk Ekonomicznych UW.
Cieszę się, że dyskusja na temat wpływu polityki klimatycznej na konkurencyjność gospodarki UE się toczy, bo trudno dziś o ważniejszy temat dla ekonomistów i polityków. Marta Niedziółka i Waldemar Rogowski w tekście dla money.pl przytaczają wiele ciekawych argumentów wskazujących, że UE starając się być prymusem w ograniczaniu zależności środowiska naturalnego od gospodarki, ogranicza też konkurencyjność swojej produkcji. W rezultacie, jak twierdzą, europejskie firmy przegrywają w starciu z amerykańskimi czy chińskimi wytwórcami. Poniżej spróbuję pokazać, że wskazane przez nich wcale argumenty nie są takie oczywiste, a interpretacja danych i mechanizmów, które zachodzą w światowej gospodarce, wymaga więcej uwagi i wielostronnego spojrzenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: "Halo Polacy". Lodowce na Islandii topnieją. "Widać, że wszystko się zmienia"
Kto jest największym trucicielem planety?
Po pierwsze, faktycznie UE nie jest liderem w światowej emisji CO2, w 2023 r. większą notowały USA, Chiny i Indie. Nie można jednak zapominać, że emisja przeciętnego Europejczyka jest o ponad 20 proc. wyższa niż średnia dla mieszkańca świata. W UE emitujemy prawie np. trzy razy więcej CO2 na mieszkańca niż w Indiach. Warto także pamiętać, że stosunkowa niska emisja w UE jest możliwa m.in. dlatego, że sami skupiamy się na produkcji niskoemisyjnych usług, podczas gdy sporo dóbr przemysłowych importujemy. W tym sensie emisja w Chinach czy Indiach to w dużej mierze zasługa europejskich konsumentów.
Zobacz także:
"Cichy kryzys finansowy" kosztował świat 2 biliony dolarów
Badacze zmian klimatu nie mają także wątpliwości, że stoi za nimi nie tyle bieżąca emisja, ale przede wszystkim nagromadzone w atmosferze gazy cieplarniane, które nasze gospodarki wyemitowały w przeszłości. W takim rankingu, czyli w skumulowanej emisji CO2 od czasu, kiedy zaczęliśmy ją mierzyć, UE jest na drugim miejscu w świecie za USA. Nie można więc twierdzić, że za zmiany klimatyczne są bardziej odpowiedzialne Chiny czy Indie niż kraje UE, które przez dziesięciolecia przodowały w 'brudnej’ produkcji przemysłowej.
Po drugie, twierdzenie, że to tylko UE stara się prowadzić aktywną politykę proekologiczną, podczas gdy reszta świata patrzy na rachunek ekonomiczny i nie przejmuje się koniecznością ograniczania zmian klimatycznych, jest po prostu nieprawdziwe. W moim poprzednim tekście przytaczałem dane, według których USA zasadniczo ograniczyła emisję CO2 per capita w ostatnich latach, a Chinom udało osłabić relację między wzrostem produkcji a emisyjnością gospodarki – od lat PKB rośnie tam dużo szybciej niż emisja gazów cieplarnianych.
Zobacz także:
Polityka klimatyczna UE to nie jest naiwny idealizm. "Reszta świata powinna się dostosowywać" [OPINIA]
Wprawdzie Donald Trump w swojej pierwszej kadencji wycofał USA z porozumienia paryskiego, ale to za jego prezydentury emisja CO2 na mieszkańca w USA spadła z 16,5 ton w 2015 r. do 15,6 w 2019 r. W ostatnim roku rządów Trumpa, czyli w 2020 r., emisja spadła jeszcze bardziej, choć to głównie „zasługa” pandemii, a nie zmian w amerykańskim miksie energetycznym.
Chiny z kolei zadeklarowały neutralność klimatyczną do 2060 r., co oczywiście jest mniej ambitnym celem niż w UE, która zamierza osiągnąć zerową emisję netto do 2050 r., ale pamiętajmy, że chińskie PKB per capita to 1/3 europejskiego. Ich polityka klimatyczna musi uwzględniać w większym stopniu konieczność utrzymania wysokiego tempa wzrostu gospodarczego.
Zobacz także:
"Nie ma co owijać w bawełnę". Wielki cel się oddala, ale nie można zrzucać go na Chiny [OPINIA]
O sile Europy nie przesądza przemysł
Po trzecie, podtrzymuję swoje twierdzenie, że gospodarka UE to przede wszystkim wysokiej jakości usługi, a nie przemysł, więc to na nich powinniśmy budować konkurencyjność naszych gospodarek. Warto zauważyć, że w ostatnim roku wśród krajów strefy euro najlepiej radzi sobie Hiszpania, która właśnie została gospodarką roku 2024 według tygodnika „The Economist”. To nie tylko zasługa turystyki, która mocno odbiła po okresie pandemii, ale także dynamicznego rozwoju takich sektorów usługowych jak konsulting czy IT.
Portugalia z kolei przoduje w przyciąganiu tzw. nomadów IT, czyli specjalistów, którzy mogą pracować zdalnie w każdym miejscu na świecie, ale wybierają kraj UE, doceniając bezpieczeństwo, stabilność polityczną, infrastrukturę, ofertę kulturalną, dobre jedzenie i czystą przyrodę, czyli to wszystko, co ma do zaproponowania Europa. W tym samym czasie oparte na przemyśle Niemcy są pogrążone w recesji. To, co było siłą ich gospodarki, czyli wysoko wydajny przemysł, okazało się problemem.
Zobacz także:
Niemiecka gospodarka pogrąża się w recesji. Nowe dane z przemysłu
Po czwarte, nie bardzo rozumiem argument, że konieczność ponoszenia nakładów m.in. na termomodernizację budynków to swoista „kula u nogi” dla europejskiej gospodarki. Przecież są to wydatki inwestycyjne ograniczające koszty funkcjonowania przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Jednocześnie takie projekty mają najwyższe mnożniki inwestycyjne, bo gros dóbr i usług jest kupowanych od lokalnych dostawców. Ograniczamy więc koszty i jednocześnie nakręcamy koniunkturę.
Równie nietrafione jest twierdzenie, że technologie z zakresu tzw. zielonej gospodarki (panele fotowoltaiczne, turbiny wiatrowe, magazyny energii itd.) w dużej mierze pochodzą z importu, głównie z Chin, więc zielona transformacja w UE zwiększa wzrost gospodarczy w innych miejscach świata i uzależnia nas do importu. Przede wszystkim co w tym złego, że kupujemy produkty tam, gdzie one są najlepsze i najtańsze? Czy wobec tego Chiny powinny zabronić swoim obywatelom zwiedzać Europę, a chińskim studentom studiować na europejskich uczelniach?
Nie można też zapominać, że Europa ma bardzo niewiele własnych surowców energetycznych – musimy importować zarówno węgiel, jak i gaz oraz ropę. Przechodzenie na źródła odnawialne zmniejsza, a nie zwiększa naszą zależność od reszty świata, bo przecież słońca i wiatru nie trzeba importować.
Zanieczyszczone środowisko nie buduje konkurencyjności
I wreszcie trochę odniesień do polskiej gospodarki.
Nie można nie zauważyć, że mamy bardzo wysokie ceny energii, zarówno dla przemysłu, jak i gospodarstw domowych. To w dużej mierze wynik bardzo dużej energochłonności i emisyjności naszej gospodarki. We wskaźniku emisji gazów cieplarnianych na jednostkę PKB jesteśmy na przedostatnim miejscu w UE, za nami jest tylko Bułgaria. Musimy wyemitować trzy razy więcej niż Szwecja, żeby wytworzyć taką samą wartość produkcji.
Zobacz także:
Mamy prawie najdroższy prąd w Europie. Kto jest winny i czym to może grozić? [ANALIZA]
Fatalna struktura produkcji energii i ciepła ma też konsekwencje dla naszego zdrowia –33 z 50 miast o najgorszej jakości powietrza w UE znajduje się w Polsce. Konieczność radykalnych zmian w naszym systemie energetycznym to nie wymysł ekologów, ale podstawowy warunek ochrony zdrowia naszych mieszkańców i utrzymania konkurencyjności polskiej gospodarki.
Czy mamy pieniądze, żeby sfinansować ogromne inwestycje, które są niezbędne? Faktycznie kapitały naszych banków, a co za tym idzie zdolność do kredytowania inwestycji, są ograniczone, ale właśnie dlatego niezbędny jest montaż finansowy łączący środki prywatne i publiczne, co się dzieje m.in. za sprawą aktywnej działalności BGK w tym zakresie. Pamiętajmy też, że depozyty gospodarstw domowych i przedsiębiorstw to ponad 2 bln zł, a tego aż 60 proc. to środki na rachunkach bieżących. Dobra oferta tzw. zielonych instrumentów finansowych może więc służyć pozyskaniu pieniędzy na transformację energetyczną, bo zasobów wbrew pozorom nie mamy tak mało.
Powyższe uwagi oczywiście nie zmieniają faktu, że w UE jest bardzo dużo do zrobienia na polu zwiększania konkurencyjności gospodarki. Wymogi ekologiczne faktycznie są wskazywane przez przedsiębiorców jako wyjątkowo uciążliwe, ale to nie wynika ze słusznych celów, którym te wymogi służą, tylko z biurokracji i bałaganu regulacyjnego. To są czynniki utrudniające firmom bieżącą działalność i zwiększające ryzyko inwestowania.
Autorem opinii jest dr hab. Jacek Tomkiewicz, profesor Akademii Leona Koźmińskiego, dziekan tamtejszego Kolegium Finansów i Ekonomii oraz dyrektor ds. naukowych w Centrum Badawczym Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER.