Maciej Kot wrócił do Pucharu Świata po dłuższej przerwie. Niestety pierwszego konkursu w Klingenthal nie będzie dobrze wspominał. Skoczek na gorąco przeanalizował swój skok i wskazał, co zawiodło. Wspomniał o tybetańskim mnichu.
Maciej Kot wrócił po długiej przerwie do Pucharu Świata, a wraz z nim do kadry dołączył Andrzej Stękała. Zawodnicy zastąpili Kamila Stocha i Aleksandra Zniszczoła na zawody w Klingenthal. Niestety konkurs nie poszedł po ich myśli, bo nie zakwalifikowali się do drugiej serii. Pierwszy z nich skoczył 109 metrów, a drugi 113,5 m, co dało im kolejno 42. i 46. miejsce.
Miłe złego początki Macieja Kota
W przypadku Macieja Kota nic nie wskazywało, że te zawody będą tak nieudane. Co prawda w kwalifikacjach uzyskał zaledwie 117 m, które dało mu 37. lokatę, ale w serii próbnej przed konkursem uzyskał 24 wynik, skacząc 131 metrów.
Po pierwszej serii konkursu w Klingenthal dziennikarze Interii porozmawiali z zawodnikiem. Ten otwarcie odparł, gdzie należy szukać problemów. – Problemów trzeba chyba szukać w strefie mentalnej, bo akurat w skokach punktowanych pojawiły się błędy – powiedział.
Maciej Kot: Tylko tybetański mnich mógłby się tak wyluzować
W przypadku błędów Maciej Kot już dopatrzył się tego, co zrobił źle. – Głównie chodzi o pozycję dojazdową. W Klingenthal jest specyficzny rozbieg. Nie jest łatwy. Wtedy, kiedy pojawia się trochę spięcia startowego, to nie mam tak dobrego czucia w pozycji. Taka jest przynajmniej moja analiza. Mocno spóźniłem ten skok przez te problemy – dodał.
– Emocje były, ale czułem się dobrze przed skokiem. Tylko tybetańskim mnich mógłby się tak wyluzować, że nie widziałby tego, co dzieje się dookoła i medytował przy tętnie 90. Wydaje mi się, że po piątkowych kwalifikacjach pojawiła się większą chęć kontrolowania tego, co się robię. Jakby było za mało zaufania do tych skoków, a to wprowadza trochę więcej napięcia. Byłem zbyt agresywny w pozycji – zakończył.