Najgłośniejszy transfer w rodzinie Szczęsnych, odkąd Maciej, ojciec Wojtka, w połowie lat 90. zamienił Legię Warszawa na Widzew Łódź, stał się faktem. Wojciech Szczęsny na emeryturze wytrzymał nieco ponad miesiąc. W czerwcu wygasł jego kontrakt z włoskim Juventusem Turyn, a oferty, które otrzymywał, uznawał za z różnych względów niesatysfakcjonujące. Pod koniec sierpnia ogłosił, że zawiesza buty (i rękawice) na kołku.
We wrześniu, gdy poważnej kontuzji doznał podstawowy bramkarz Barcelony Marc-Andre ter Stegen, polscy dziennikarze od razu wywołali Wojtka do tablicy. Namawiali go na zmianę planów i „last dance” u boku Roberta Lewandowskiego, dobrego kolegi z reprezentacji. Kataloński klub potrzebował klasowego golkipera. Pojawiły się pierwsze plotki łączące Polaka z Barcą. Szczęsny początkowo z nich kpił. „Marzyć nikt Wam nie zabroni” – puścił oczko w stronę „grzejących” temat dziennikarzy za pośrednictwem Instagrama. Ale kolejne doniesienia wskazywały, że coś faktycznie jest na rzeczy. Do kumpla z kadry zadzwonił sam „Lewy”. Za angażem Wojtka opowiedział się trener Hansi Flick. Wreszcie, na samym początku października, Szczęsny przyleciał do stolicy Katalonii. Kilka dni później podpisał z FC Barcelona kontrakt.
Po raz pierwszy w historii klub o takiej renomie ma w kadrze dwóch Polaków. Co prawda „polska” Borussia – z Lewandowskim, Błaszczykowskim i Piszczkiem – grała w finale Ligi Mistrzów, ale jej dotarcie tam traktowano jako dużą niespodziankę. Dortmund to jednak nie ta sama półka co Barcelona.
Szczęsny, Lewandowski i… Janusz Gol
– To oni są z tego samego kraju? – dziwi się pierwszy hiszpański kibic, którego zagaduję w temacie dwuosobowej polskiej kolonii w stolicy Katalonii.