W Sejmie ktoś musi kontrolować rządzących – mówi Paweł Kasprzak, lider Obywateli RP, startujący do Sejmu z list Nowej Lewicy
Co oznacza określenie „kandydat niepartyjny”, skoro i tak listy należą do partii?
Jestem kandydatem niepartyjnym, to znaczy tyle, że zapowiedziałem Nowej Lewicy, że nie wstąpię do ich klubu parlamentarnego. Jestem obywatelskim aktywistą i staram się o obywatelską, ponadpartyjną reprezentację w Sejmie, która wydaje się ważna dla zbudowania autorytetu Sejmu i jego wiarygodności jako miejsca, w którym ktoś kontroluje rządzących w imieniu rządzonych.
Chcesz pan wejść do Sejmu z list opozycji, żeby kontrolować opozycję, jak zdobędzie władzę?
Tak, a gdybyśmy nie wygrali tych wyborów, to moja biografia z ostatnich paru lat świadczy o tym, że wiedziałbym, do czego wykorzystać immunitet poselski chyba lepiej niż większość obecnych tam parlamentarzystów.
Jaką rolę ma do odegrania tzw. opozycja uliczna podczas tej kampanii?
Nie wygląda na to, aby jakąkolwiek pełniła. Aktywność obywatelskich aktywistów zmalała decydowanie. Zawsze tak bywa w kampaniach wyborczych. Mam wrażenie, że kampanie niszczą cały dorobek obywatelskiego społeczeństwa, który jest niemały. Autentyczni obywatelscy aktywiści są przez polityków odsuwani na dalszy plan.
Może to sami aktywiści uliczni – na czas kampanii – oddają inicjatywę w ręce polityków?
Tak, w kampanii wyborczej robimy głównie za ściankę do zdjęć dla polityków. Z dużą przykrością obserwuję, że wiele moich kolegów i koleżanek akceptuje tę funkcję. Dziś jest oczywiste, że Tusk jest pierwszą lokomotywą wyborczą, w związki z czym bez jego błogosławieństwa nic się w Polsce nie odbywa.
„Zielona granica” Agnieszki Holland wpływa na kampanię?
Byłem na premierze tego filmu i do tej pory nie mogę złapać oddechu. Powinniśmy bojkotować ludzi, którzy są autorami mowy nienawiści w stosunku do aktorów i reżyserki. Powinniśmy też stać przed prawackimi mediami w proteście, ale nic takiego się nie dzieje. Nikt nie ma na to ochoty, co jest dla mnie przerażające, choć zrozumiałe. To jest przecież brunatna fala. Mamy z nią do czynienia na całym świecie. Pytanie, czym ją zatrzymać. Babciowym? Czy aby na pewno? Może potrzebujemy idei demokracji i liberalizmu w politycznym sensie.
Może trzeba pojechać do Końskich i zapytać, czy ludzie wolą babciowe czy ideę demokracji?
80 proc. polskich obywatelek i obywateli nie wierzy i nigdy nie wierzyło, że polityczna zmiana, nawet jeśli nastąpi, przyniesie zmiany w tych kwestiach, które ich najbardziej bolą: ochrona zdrowia, bezpieczeństwo emerytur. Bardzo słusznie zresztą w to nie wierzą. Gdyby zapytać wyborców PiS i wyborców partii opozycyjnych, czy chcą, aby parlamentarzyści głosowali zgodnie z dyscypliną partyjną i rozkazami wodzów, czy też powinni pytać wyborców, jak mają głosować, i jedni i drudzy, o dziwo, bez różnic opowiedzieliby się za tym rozwiązaniem, które wydaje im się demokratyczne. Cały czas jest mowa o tym, żeby do wyborów nie stawał tylko aparat polityczny, ale również ruch społeczny, który idzie po prawdziwą demokrację. To budzi entuzjazm, ale zaraz potem jest on gaszony przez atmosferę pojedynku między dwoma liderami. W debacie publicznej nie ma żadnej refleksji nad tym, że zwycięstwo jednego czy drugiego niewiele zmieni.
współpraca Karol Ikonowicz