Prezydent Andrzej Duda i premier Donald Tusk prócz złożenia noworocznych życzeń dużo opowiadali o wyborach prezydenckich 2025 roku. Obaj przedstawili je jako moment kulminacyjny dotychczasowego konfliktu politycznego. Czy przetrwamy rok dalszego pogłębiania podziałów?
Michał Szułdrzyński
Noworoczne życzenia składane przez polityków pokazały, że jest w tej chwili dwóch liderów, którzy mają ambicje stać na czele politycznych obozów. W konstytucyjnym rankingu to pierwsza i czwarta osoba w państwie, czyli prezydent Andrzej Duda i premier Donald Tusk.
Premier swoje życzenia skroił pod kątem wszystkich problemów i rozczarowań wyborców koalicji 15 października. Do każdego z tych problemów podszedł inaczej. Tym, którzy zarzucają rządowi, że nic nie robi, przedstawił opowieść o gabinecie, który spotyka się tak w Wigilię, jak i w sylwestra, by pracować dla Polaków. Niby drobiazg, ale mający rozminować zarzuty nieróbstwa, które niekiedy się pojawiają. Podobny ruch premier zrobił, układając listę priorytetów. Zaczął od chaosu w wymiarze sprawiedliwości, potem odwołał się do prezydencji, bezpieczeństwa i zbrojeń, a na koniec powiedział o gospodarce.
Dlaczego Donald Tusk najpierw mówi bezpieczeństwie, a dopiero potem o problemach gospodarczych
– Polska będzie w 2025 roku silna jak nigdy w swojej nowoczesnej historii. Będziemy silni ze względu na bezpieczeństwo nas wszystkich, także naszych dzieci i wnuków. Jestem dumny, że Polska staje się dziś symbolem państwa zdolnego do budowania takiego bezpieczeństwa. Będziemy w 2025 roku liderem w zakresie polityki bezpieczeństwa na całym kontynencie – mówił premier, odwołując się do wojny na Wschodzie, wzmacniania polskiej armii, ale też ostatnich incydentów z niszczeniem podwodnej infrastruktury na Bałtyku, do pilnowania której Tusk chce zaangażować NATO.
Dlatego tuż po zbrojeniach premier przeszedł do kwestii gospodarczych. Bo doskonale wie, że chaos w sądownictwie może i jest spektakularny, ale nie wpływa na jakość życia przeciętnego wyborcy, tak jak obawy dotyczące sytuacji ekonomicznej. Wzrost cen, pogłoski o kryzysie, czarne prognozy ekonomistów – te wszystkie niepokoje chciał na raz zneutralizować, obiecując, że w drugiej połowie roku sytuacja będzie odczuwalnie lepsza dla wszystkich obywateli. W każdym mieście i w każdym domu.
Ale w tej obietnicy krył się warunek. Wszystko będzie się układać dobrze, jeśli Polacy wybiorą prezydenta z obozu obecnie rządzącego. Wtedy skończy się chaos prawny, wtedy bogactwo i rozwój wrócą do Polski. Zresztą te słowa, że przez pierwsze pół roku Polska będzie trwała w systemie prawa i bezprawia równocześnie, brzmiały dość złowróżbnie. Jakby premier zapowiadał, że to, z czym mamy dziś do czynienia – chaos prawny, zarzuty opozycji, że premier zawiesił praworządność itp. – to dopiero pierwsze salwy totalnej wojny, z którą będziemy mieli do czynienia do czasu wyborów prezydenckich.
Prezydent Andrzej Duda przestrzega przed zmarnowaniem owoców rozwoju 10 lat jego prezydentury
Jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, to prysły podczas orędzia noworocznego Andrzeja Dudy. Prezydent wystąpił nie jako głowa państwa, nie jako przywódca kraju i wszystkich Polaków, ale jako samozwańczy przedstawiciel opozycji. To co mówił to jasny sygnał, że nie zamierza przespać ostatniego półrocza swej prezydentury, ale że wykorzysta wszystkie narzędzia do tego, by pomóc obozowi prawicy. Widać to było w każdej niemal części jego orędzia, gdy krytykował rząd za to, że zakwestionował szanse rozwoju naszego kraju, który w czasie 10 lat jego prezydentury – jak opisywał Duda – kwitł.
Wymienił tu dziurę budżetową, problemy służby zdrowia, rezygnację z ambicji rozwojowych poprzez opóźnienia w budowie CPK i elektrowni atomowej. Akurat za te trzy ostatnie sprawy Duda mógłby i powinien mieć pretensje do rządów PiS. Problem z dostępem do służby zdrowia nie pojawiły się nagle po wyborach 15 października 2023 roku, ale były konsekwencją braku odwagi poprzedniego rządu przy reformowaniu systemu. I to PiS przespał swoje osiem lat rządów, jeśli idzie o budowę elektrowni atomowej, przygotowania przyspieszyły dopiero w ostatnim roku rządów, po wybuchu wojny w Ukrainie. Znacznie więcej w ciągu ośmiu lat rządów PiS mógł też zrobić, by CPK stało się rzeczywistością. Pod tym względem tempo prac obecnego rządu nad oboma tymi projektami wcale nie odbiega od tego, co było wcześniej.
To tylko mały wycinek, ale dobrze pokazuje, że postrzeganie rzeczywistości przez Andrzeja Dudę jest czysto polityczne. Tak samo jak wówczas, gdy stwierdził, że za chaos w sądownictwie odpowiadają obecnie rządzący. Biorąc pod uwagę, że dzisiejszy kształt instytucjonalny Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego czy Krajowej Rady Sądownictwa, które są przedmiotem największego sporu, wynika z ustaw, które Duda podpisał, to twierdzenie, że wina za obecny chaos leży po stronie ekipy Tuska jest wręcz skrajnie pisowską narracją.
Prezydent podczas noworocznego orędzia również wysłał sygnał, że wybory prezydenckie w 2025 roku będą miały bardzo wysoką stawkę. Zdecydują one, czy będzie kontynuowany wzrost i rozwój, które Duda przypisuje swojej prezydenturze, czy też wygrają kłopoty gospodarcze i deficyt budżetowy, które dopisał wyłącznie do rachunku rządu Donalda Tuska.
Noworoczne życzenia czy zapowiedź jeszcze głębszej wojny polsko-polskiej?
Tak więc te życzenia noworoczne to tylko przedsmak tego, co czeka nas w 2025 roku. Będzie to czas jeszcze większej polaryzacji. Nikt tu nie chce się z nikim dogadywać, szukać kompromisów. Obie strony pragną, by wybory prezydenckie stały się chwilą, w której ma się wszystko rozstrzygnąć.
Szkoda już nawet powtarzać, że wiara w to, że będzie się dało nagle zakopać topory wojenne po tym, jak się w kampanii doprowadzi do totalnej polaryzacji, wydaje się naiwna. Ale warto powtórzyć, że im mocniej będziemy podzieleni, tym łatwiejszym celem staniemy się dla operacji informacyjnych czy też dezinformacyjnych ze strony naszych przeciwników. Ale liderzy obu tych obozów kontynuujących wyniszczającą wojnę polsko-polską wcale nie zamierzają się tym przejmować…