Czemu Polsce jest potrzebna strategia pamięci? Może ją zbudować skuteczniej niż Niemcy

Celem strategii pamięci jest przyszłość. Zatem, należy ją realizować nie w kontrze do Niemiec, lecz w duchu konwersacji. Po roku 1989 byliśmy przekonywani, że skupiając się na przeszłości, Polska nie zyska nic w stosunkach z ościennymi państwami. Tymczasem, osiem dekad po rozpoczęciu II wojny światowej, sytuacja jest odwrotna: bez przeszłości nie dojdziemy do konsensusu.

Foto: Shutterstock

Estera Flieger

Reklama

„Stój, podróżny! Powiedz Lacedemonowi, że tu spoczywamy, wierni jego prawom do ostatniej chwili” – tak Symonides uczcił Spartan, którzy w roku 480 p.n.e. ponieśli śmierć z rąk Persów w bitwie pod Termopilami. Tak więc polityka historyczna jest równie wiekowa jak świat. Pamięć o bohaterach, wzmacniająca poczucie wspólnoty, to jeden z jej motywów. Ich implementacja (obejmująca m.in. pochówek zmarłych, zwłaszcza w kontekście zbrodni wołyńskiej) łagodzi napięcie związane z tym terminem. 

Reklama Reklama

W jakim celu państwo potrzebuje strategii pamięci? Pamięć to zasób o znaczeniu strategicznym

Polityka historyczna to efektywne i ukierunkowane zarządzanie wiedzą o przeszłości. Podobnie jak np. polityka energetyczna – zgodnie z odpowiednią ustawą – ma gwarantować bezpieczeństwo energetyczne państwa, podnosić konkurencyjność gospodarki i wspierać ochronę środowiska, tak strategia pamięci – analogicznie – ma zapewniać bezpieczeństwo narracyjne państwa, przyczyniać się do wzrostu konkurencyjności, tworząc jego korzystny wizerunek i służyć ochronie społeczeństwa. Ponieważ polityka historyczna nie jest wymierzona przeciw historii, lecz ma na celu znalezienie dla niej właściwego miejsca, aby nie było jej ani za dużo, ani za mało. Ma ona także pomagać w radzeniu sobie z wyzwaniami teraźniejszości, choćby przez uświadamianie, czego bronimy.

Kiedy zatem dr Ernest Wyciszkiewicz, dyrektor Centrum Mieroszewskiego, stwierdza w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że „w Polsce jesteśmy dość odporni na ewidentny prorosyjski przekaz historyczny”, można wysnuć wniosek, że to efekt polityki historycznej, w której skład wchodzą edukacja i upamiętnianie. Według eksperta „Rosjanom trudniej jest wpływać na polskie społeczeństwo, by pozytywnie nastawić je do Rosji, niż w Niemczech czy Francji”. Wcześniej polskie społeczeństwo zdobyło wiedzę o 17 września 1939 r. i zbrodni katyńskiej. Wiedza ta nie jest natomiast powszechna w Niemczech czy Francji. 23 sierpnia „Deutsche Welle” doniosła o sporze w Niemczech wokół rocznicy podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow: komisja ekspertów Fundacji Brandenburskich Muzeów uważa, że obchody „zestawiają ofiary stalinizmu i nazizmu na równi, zacierając różnice między obiema dyktaturami”, a ich „antyreżimowy charakter” może skutkować włączeniem się w nie skrajnej prawicy. Claudia Weber, historyczka z Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, odparła na to, wyjaśniając, że umowa „umożliwiła Hitlerowi rozpoczęcie wojny i wkroczenie do Polski bez obawy walki na dwóch frontach”, a „szczegóły kooperacji niemiecko-sowieckiej do 1941 r. nie są powszechnie znane”. Wykładowczyni zwróciła uwagę na jeszcze jeden aspekt: w 2022 r. Putin użył argumentów, których Stalin używał 83 lata wcześniej, usprawiedliwiając agresję na Polskę (nie jest agresorem, lecz obrońcą). Zatem, 80 lat po wybuchu II wojny światowej celem polityki historycznej jest kształtowanie świadomości przyczyn, a to służy rozpoznaniu agresora i ofiary konfliktu, który rozpoczął się 24 lutego 2022 r., szczególnie gdy przywódcy tacy jak Donald Trump czy Viktor Orbán podważają, kto kogo zaatakował. 

Opinie polityczno – społeczne Estera Flieger: Niemcy nie rozliczyli się z historią. W Berlinie musi stanąć pomnik polskich ofiar

Pragnę podkreślić, że istnieje bezpośrednie powiązanie między polityką historyczną a polityką w…

Według dr. Łukasza Kamińskiego, byłego prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, a obecnie dyrektora Ossolineum, „z perspektywy naszego przygotowania na sytuacje kryzysowe, w tym wojnę”, pamięć powinna stanowić zasób o znaczeniu strategicznym, gdyż „nie wolno zapominać, że postawa społeczna, poczucie tożsamości, siła z tego płynąca, duma, są elementem bezpieczeństwa wewnętrznego”. W jego mniemaniu  „konieczne są działania długofalowe, polegające m.in. na budowaniu środkowoeuropejskiej narracji o II wojnie światowej. Powinno to być nie tylko reagowanie na działania Rosji, ale ukazywanie prawdy w dłuższej perspektywie oraz gotowość do dyskusji o złożonych kwestiach”. 

Reklama Reklama Reklama

Ostatecznie, polityka historyczna to test generalny lub laboratorium: jeśli potrafimy opowiedzieć o własnej historii, będziemy zdolni przekonać innych do naszych argumentów, np. w obszarze bezpieczeństwa Europy i wschodniej flanki NATO.

Wszyscy prowadzą strategię pamięci. Dlaczego Barack Obama w 2009 roku odwiedził Buchenwald i Drezno?

Polityka historyczna to również narzędzie, za pomocą którego realizowana jest polityka zagraniczna. W artykule „Pożoga nad Niemcami. Ewolucja pamięci zbiorowej o własnych ofiarach i polityki historycznej na przykładzie alianckich nalotów na III Rzeszę” (trzeci rozdział publikacji zbiorowej „W służbie przyszłości. Polityka historyczna zjednoczonych Niemiec”, wydanej przez Ośrodek Studiów Wschodnich), Wojciech Pięciak opisuje okoliczności wizyty Baracka Obamy w Niemczech. W czerwcu 2009 r. prezydent Stanów Zjednoczonych wygłosił przemówienie na Uniwersytecie Kairskim, demonstrując gest pojednania ze światem islamu. W drodze z Egiptu do Francji zatrzymał się w Niemczech, gdzie odwiedził miejsce pamięci w Buchenwaldzie. „Wizyta w RFN, pozornie skierowana w przeszłość, wydaje się być sygnałem politycznym adresowanym do Izraela i społeczności żydowskiej w USA: pobyt w Buchenwaldzie miał stanowić przeciwwagę dla Kairu, gdzie Obama krytykował politykę Izraela wobec Palestyńczyków, oraz przesłanie, że otwierając się na świat islamu, Stany Zjednoczone nie zapominają o zobowiązaniach wobec Izraela, wynikających z historii” – tłumaczy Pięciak.

Pomimo napiętego harmonogramu Obama zatrzymał się wcześniej w Dreźnie, gdzie zwiedził Frauenkirche, czyli Kościół Marii Panny, który runął 15 lutego 1945 r. po zbombardowaniu miasta przez aliantów i został odbudowany 60 lat później. „Można przypuszczać, że nie dokonał tego gestu przypadkowo. W tamtym czasie, po »ochłodzeniu« relacji między Berlinem a Waszyngtonem za rządów George’a W. Busha, Stany Zjednoczone dążyły do odbudowy dobrych stosunków. Z perspektywy polityki historycznej Merkel, zaproszenie Obamy do Frauenkirche było posunięciem mistrzowskim: prezydent USA zalegalizował niemiecką narrację o II wojnie światowej, w której centralne miejsce zajmuje pamięć zarówno o ofiarach Holokaustu, jak i o ofiarach niemieckich (…) Jeśli szukać przykładów, jak wielopłaszczyznowo polityka (wewnętrzna i międzynarodowa) przenika się z historią (i emocjami) i jak można wykorzystać tę ostatnią do kształtowania obecnej polityki – podróż Obamy na trasie Kair–Drezno–Buchenwald (i dalej do Normandii) wydaje się wzorcowym przykładem” – konkluduje Pięciak. To pokazuje, jak wiele – i jak efektywnie – można przekazać za pomocą historii.

Mit numer jeden: za dużo mówimy o polityce historycznej

Nie jesteśmy ani bardziej martyrologiczni, ani szczególnie „rozhistoryzowani” w porównaniu z innymi narodami (w 1987 r. duże i bardzo duże zainteresowanie historią deklarowało 15 proc. Polaków, w 1996 – 21 proc., a w 2016 – 20 proc.; badania przeprowadziły – kolejno – pracownie CBOS, OBOP i TNS Polska). Niektórzy „postępowi intelektualiści” pragną jednak, abyśmy tak o sobie myśleli. To jeden z fałszywych stereotypów o polityce historycznej.

Od 36 lat wpajano nam, że historia uniemożliwia dialog z Niemcami (a teraz także Ukraińcami). Tymczasem jest na odwrót: bez historii nie uda nam się osiągnąć porozumienia

Reklama Reklama Reklama

Gdy Wojciech Konończuk, dyrektor OSW, ogłosił wydanie wspomnianej publikacji, Tomasz Sawczuk z „Kultury Liberalnej” napisał na platformie społecznościowej X: „To dobrze, ale wydaje się, że zakres naszych dyskusji o polityce historycznej Niemiec jest nieco przesadzony. Polska potrzebuje więcej konkretnych działań – w zakresie legislacji, gospodarki, przemysłu, polityki społecznej”. Uważam, że ten komentarz jest typowy dla „postępowych intelektualistów”. To, że Ośrodek Studiów Wschodnich od 20 lat (tyle bowiem liczy zespół niemiecki) analizuje niemiecką politykę i gospodarkę, a równolegle z pierwszą w historii książką o niemieckiej polityce historycznej udostępnił leksykon o kulturze politycznej zachodniego sąsiada Polski, obejmujący zagadnienia takie jak energetyka, obronność i przedsiębiorczość, nie przeszkodziło publicyście. Nawet wycofując się – „była to uwaga ogólna o naszej debacie” – nie zrezygnował z tworzenia obrazu, w którym polityka historyczna zajmuje w niej zbyt wiele miejsca. Tymczasem zajmuje dokładnie tyle, ile powinna – a jeśli ostatnio więcej niż dotychczas, to dlatego, że definicja polityki historycznej jest wreszcie redefiniowana, nastąpiła zmiana pokoleniowa, a społeczeństwo ma swoje aspiracje.

Ponadto, zapytani w tym roku przez CBOS o kwestie, które są najważniejsze w stosunkach polsko-niemieckich, respondenci najczęściej (21 proc.) wskazywali reparacje – nie dlatego, że w Polsce toczy się wokół nich debata publiczna (warto dodać, że w dalszej kolejności wskazywali gospodarkę oraz migrację i kontrolę graniczną, a także bezpieczeństwo; w porównaniu z 2023 r. liczba uczestników badania pozytywnie oceniających wzajemne relacje wzrosła o 12 punktów procentowych; 51 proc. ankietowanych opowiedziało się również za rozwojem współpracy militarnej Warszawy z Berlinem w ramach organizacji międzynarodowych). Przyczyn należy szukać w tym, że dla Polaków to historia rodzinna, a jednocześnie są dziś bardziej asertywni, co dostrzega premier Donald Tusk, który nie mógł zgodzić się na ubiegłoroczną propozycję Olafa Scholza dotyczącą 200 mln euro odszkodowań dla żyjących ofiar II wojny światowej.

Mit numer dwa: to przez historię Polska nie może porozumieć się z Niemcami i Ukraińcami, trzeba ustąpić

Historia jest główną przeszkodą w osiągnięciu porozumienia z sąsiadami i realizacji innych celów polityki zagranicznej, dlatego należy odpuścić i skupić się na interesach – to pokrewny mit. Po pierwsze, od 36 lat serwowano nam przekonanie, że historia uniemożliwia dialog z Niemcami (a obecnie także z Ukraińcami). Tymczasem prawda jest odwrotna: bez historii nie uda się nam osiągnąć porozumienia.

Po drugie, twierdzenie, że poświęca się zbyt dużo uwagi polityce historycznej, uzupełnia założenie, że w ten sposób nic się nie osiągnie. Można więc spotkać się z opinią: „Jeśli będziemy dyskutować o Wołyniu, polskie firmy nie wezmą udziału w odbudowie Ukrainy. Natomiast niemieckie będą zarabiać”. Wiele już napisano o tym, że kontynuując polsko-ukraiński dialog na temat trudnej historii, odbiera się Rosji argumenty. Inna sprawa: polityka historyczna jest sprawdzianem skuteczności państwa (na zasadzie: jeśli tego nie zrobimy, to nie zrobimy niczego innego). Trudno szanować i poważać partnera, który sam siebie nie szanuje. A jeśli ktoś wierzy, że Niemcy będą robić interesy z Ukrainą dlatego, że Polacy chcą rozmawiać o historii, to niewiele rozumie z niemieckiej, ukraińskiej i polskiej polityki.

– Przemysł motoryzacyjny od tylu dekad był na fali, że Niemcy nie chcieli wierzyć, iż nadchodzi jego Plus Minus Kiedy Polska będzie bogatsza od Niemiec? Autor książki „Kaput”: Kryzys Berlina to szansa

Dla Polski kryzys za Odrą to w rzeczywistości bardziej szansa niż zagrożenie. W ciągu dwóch dekad…

Reklama Reklama Reklama

Dr Anna Kwiatkowska wyjaśnia w artykule „Kto opowiada historię, ten ma przyszłość. Sukces niemieckiej polityki historycznej i polski grzech zaniechania” (pierwszy rozdział publikacji wydanej przez OSW), że polityka historyczna „nie jest kaprysem ani rewanżyzmem – jest obowiązkiem każdego dojrzałego państwa. Tak jak państwo prowadzi politykę zagraniczną, społeczną czy gospodarczą, tak samo musi prowadzić politykę historyczną. I nie jako zamiennik – ale jako uzupełnienie”. Analityczka dowodzi, że to polityka historyczna jest źródłem sukcesu politycznego, symbolicznego i gospodarczego powojennych Niemiec. „Ponieważ polityka historyczna potrafi tak skutecznie budować obraz państwa, to jej brak lub zaniedbanie może skutkować trwałą marginalizacją w sferze symbolicznej, a w konsekwencji – także politycznej i ekonomicznej” – dodaje Kwiatkowska. Dlatego ekspertka postuluje: „czas skończyć z myśleniem, że historia to jedynie domena przeszłości, a upamiętnianie to kwestia emocji, a nie interesu. Wręcz przeciwnie: polityka historyczna jest polityką stosowaną – tak samo narzędziową i operacyjną, jak każda inna. I jako taka służy interesom wspólnoty. Może budować prestiż państwa, tłumaczyć jego rację stanu, umacniać pozycję w negocjacjach, kształtować wizerunek międzynarodowy. Polska ma prawo i obowiązek mówić własnym głosem”. Kwiatkowska przekonuje, że aby Polska stała się strategicznym partnerem Niemiec, „to jej historia musi zostać w pełni uwzględniona w podstawowej wiedzy historycznej przekazywanej przez niemiecki system oświaty”.

Jeśli Barack Obama, „najbardziej lubiany” amerykański prezydent, nie przekona polskich liberałów, że warto prowadzić politykę historyczną, to nikt tego nie zrobi. Ale w dalszej części tekstu zdradzę, że to już wcale nie ma znaczenia. 

Mit numer trzy: Niemcy rozliczyły się z historią II wojny światowej i nie prowadzą polityki historycznej

Największym osiągnięciem niemieckiej polityki historycznej jest powszechne w Polsce przekonanie, że Niemcy jej nie prowadzą – robią to co najwyżej landy, co stanowi dla nas wzór. To kolejny mit. Powszechne jest również przekonanie o Niemcach, którzy rozliczyli się z II wojną światową. To utarte hasła III Rzeczypospolitej: transformacja była jedyną możliwością, samorząd się udał, Niemcy wzorowo uporali się z nazistowską przeszłością, polityka historyczna nie jest potrzebna i żadne demokratyczne państwo jej nie realizuje. W tym sensie rozmowa o polityce historycznej jest rozmową o nas samych. Natomiast debata o niej jest obarczona wadami jak każda inna.

Elity liberalno-lewicowe w Polsce – historycy akademiccy, środowiska opiniotwórcze (w tym media) – niechętnie podchodzą do asertywnej polityki historycznej, ponieważ w okresie transformacji identyfikowały się w odniesieniu do Niemiec, a zatem musiałyby zaprzeczyć swojemu dziedzictwu (17 sierpnia „Gazeta Wyborcza” przypomniała tekst Andrzeja Romanowskiego „Polska, ojczyzna Niemców. Nikomu nie zawdzięczamy tyle, co im”). Ponadto tracą monopol na opowiadanie o przeszłości.

Sześć propozycji dla polskiej polityki historycznej na rok 2026

Jaka zatem powinna być polska polityka historyczna? Propozycja pierwsza: należy zmienić sposób myślenia o polityce historycznej. Jej celem jest przyszłość. Załóżmy (dr hab. Piotr Forecki, prof. UAM, sformułował tę tezę w książce „Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej”), że politykę historyczną wymyślili 20 lat temu konserwatyści, a ich celem było – upraszczając – zaprogramowanie debaty o historii w taki sposób, by wyeliminować z niej trudne tematy, gdyż ma ona utrwalać idealny obraz Polski. Jeśli tak, to w 2026 r. to się nie sprawdzi. Polityka historyczna nie jest funkcją polityki krajowej: jeśli liberalno-lewicowa koalicja rządowa będzie ją improwizować, aby tylko nie dać się wyprzedzić z prawej strony, również niczego nie osiągnie. Dlatego potrzebna jest redefinicja pojęcia – to nie konflikt z sąsiadem lub rywalem politycznym, lecz strategia. Polityka historyczna nie służy delegitymizacji rządu Donalda Tuska ani uniemożliwieniu powrotu PiS. Natomiast jak najbardziej służy wyjaśnieniu, że wojna za wschodnią granicą jest także naszą wojną. Polityka historyczna ma na celu realizację interesów państwa, a jednym z nich jest przekonanie innych – w kraju i za granicą – do swoich racji w obszarze bezpieczeństwa.

Reklama Reklama Reklama

Sześć rekomendacji dla polskiej polityki historycznej:

1. Jej sensem jest przyszłość
2. Dyskutować nie o tym, czy prowadzić politykę historyczną, lecz jaką Polska powinna prowadzić
3. Zapomnieć o świętym Graalu
4. Dołączyć do działania
5. Umieć opowiedzieć o sobie samym
6. Uzbroić się w cierpliwość, szukać sojuszników

Propozycja druga: nie odnosić się więcej do oponentów polityki historycznej. Właściwie pozostał im tylko jeden organ prasowy. Nie dyskutujemy już o tym, czy prowadzić politykę historyczną, lecz jaką prowadzić.

Propozycja trzecia: zapomnieć o przeciwnikach polityki historycznej, ale także porzucić marzenie o świętym Graalu, którym przez lata był wymarzony międzynarodowy hit kinowy o historii Polski. Dziś już wiemy, że to tak nie działa. „Nie wolno nam popełniać nie tylko grzechu zaniedbania, lecz także grzechu marnotrawstwa – produkować słabych filmów, wspierać nieudanych akcji promocyjnych czy trwonić ograniczonych zasobów, którymi dysponujemy” – przekonuje dr Anna Kwiatkowska. 

Propozycja czwarta: dołączyć do działania. Politykę historyczną należy prowadzić nie w opozycji do Niemiec, lecz po to, aby mieć z Niemcami dobre relacje. Nie chodzi o to, aby odmówić heroizmu tym Niemcom, którzy sprzeciwiali się narodowym socjalistom. Jednym z najbardziej przejmujących źródeł historycznych, jakie przeczytałam w ciągu 35 lat, jest „Dziennik lat trwogi. Świadectwo wewnętrznej emigracji” Friedricha Recka-Malleczewena (niemiecki lekarz, pisarz i dziennikarz zamordowany 16 lutego 1945 r. w KL Dachau). Aktem odwagi stało się swobodne wyrażanie myśli w notatniku i zastępowanie „Heil Hitler” odpowiedzią „Grüss Gott” (niech Bóg cię błogosławi). To bezcenna opowieść, jeśli chcemy lepiej zrozumieć systemy totalitarne (takie jak współczesna Rosja), a jedną z ich cech jest to, że nie istnieje granica między tym, co prywatne, a tym, co publiczne: to świat, w którym „ściany mają uszy”, a „życie jest podsłuchiwane”.

Celem Polski nie jest wymazanie niemieckiej narracji, ale przebicie się z własną (należy wiedzieć, co chce się przekazać, w jakim celu i wykorzystać szanse – Kwiatkowska wskazuje, że jest nią debata o kolonialnej polityce Niemiec, która przecież była realizowana w Europie Wschodniej). To wcale nie oznacza akceptacji rewizjonizmu – zarówno w głównym nurcie niemieckiej debaty publicznej, jak i w wykonaniu AfD. Ponieważ, po pierwsze, polityka historyczna to także świadomość własnych interesów. I nie ma w tym nic złego. Po drugie, „fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki” (paradoksem historii jest, że maksymę Józefa Szujskiego przyswoili tzw. realiści). Oznacza to, że istnieje związek między tym, jak Niemcy postrzegają II wojnę światową, a ich obecną postawą wobec prowadzonej wcześniej polityki względem Rosji i wojny w Ukrainie. Polska polityka historyczna powinna opierać się na świadomości tego związku, a nawet stawiać sobie za cel uświadomienie go sąsiadowi (zresztą Pięciak zaznacza, że w niemieckiej debacie publicznej ten wątek się pojawił). 

Reklama Reklama Reklama

Propozycja piąta: jeśli celem polityki historycznej jest przyszłość, musimy umieć opowiedzieć o sobie samym. Żegnamy Cezarego Miżejewskiego, który zmarł w drugi dzień świąt – wybitnego działacza spółdzielczego. Pomyślmy: nadal nie opowiedzieliśmy historii powstania warszawskiego jako Rzeczypospolitej bez numeru, która miała być inna niż sanacyjna – właśnie spółdzielcza, demokratyczna. Polityka historyczna to miejsce na utrwalenie opowieści o tym, co zrobiło polskie społeczeństwo, otwierając 24 lutego 2022 r. swoje domy dla uchodźców z Ukrainy: nie zapomnijmy o tym, nigdy. 

Propozycja szósta: uzbroić się w cierpliwość, poszukiwać sprzymierzeńców, stymulować dyskusję oraz pobudzać ferment intelektualny – w Niemczech i na Ukrainie. A do tego potrzebne są elastyczne instytucje. 

Te sześć punktów łączy plan otwarcia kijowskiego oddziału Centrum Mieroszewskiego, przy którym rozwijane będzie Laboratorium Lemkina, o czym poinformowała 19 grudnia minister kultury Marta Cienkowska. 

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *