Z sankcjami Zachodu na Rosję, nałożonymi po tym, jak Kreml zaatakował Ukrainę, wiązano swego czasu wielkie nadzieje. W opinii wielu, miały rzucić agresora na kolana w sensie gospodarczym i pozbawić go środków do prowadzenia wojny. Ale wojna trwa, a rosyjska gospodarka urosła w ubiegłym roku o 3,5 proc. Jaki jest bilans działań sankcyjnych wobec Kremla po dwóch latach od ich wprowadzenia? Czy państwo tej wielkości co Rosja da się w ogóle pokonać sankcjami? W jakiej kondycji tak naprawdę jest teraz rosyjska gospodarka? Na te pytania odpowiada w rozmowie z Interią Biznes ekspertka – Iwona Wiśniewska, główny specjalista w Zespole Rosyjskim Ośrodka Studiów Wschodnich, w latach 2014–2016 kierownik Wydziału Ekonomicznego Ambasady RP w Moskwie.
/Dmitry AZAROV / POOL / /AFP
Katarzyna Dybińska, Interia Biznes: Mijają dwa lata od agresji Rosji na Ukrainę. Kraje Zachodu, nakładając sankcje na Rosję, miały nadzieję – a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie – że wyczerpią one gospodarkę agresora do tego stopnia, że Kreml zacznie poszukiwać sposobów wyjścia z konfliktu. Tak się jednak nie stało. Co w mechanizmie nakładania sankcji zawiodło? I czy nadzieje Zachodu nie były przypadkiem od początku bezpodstawne, bo może takiego kraju jak Rosja zwyczajnie nie da się złamać gospodarczo?
Iwona Wiśniewska, główny specjalista w Zespole Rosyjskim OSW*: – Przede wszystkim odpowiedzmy sobie na pytanie, czemu miały służyć sankcje. Moim zdaniem nie miały one za zadanie doprowadzić do upadku rosyjskiej gospodarki. Przed inwazją na Ukrainę to była jedenasta gospodarka świata, z ogromną pozycją na rynku energetycznym. Znaczenie Rosji na tym rynku miało zarazem kolosalne znaczenie dla stabilności światowego rynku energetycznego. Sankcje miały być więc wspomagającym elementem w odpowiedzi Zachodu na agresję Rosji na Ukrainę, a głównym elementem tej odpowiedzi było wsparcie zachodnich państw dla samej Ukrainy – bo to nie jest tak, że to kwestie gospodarcze były w stanie doprowadzić do zakończenia wojny; to armia ukraińska, która byłaby w stanie odeprzeć agresora i odzyskać swoje terytoria, miała do tego doprowadzić.
Reklama
A jak możemy ocenić efektywność samych sankcji?
– Pamiętamy ten ogromny optymizm z marca 2022 r. i prognozy mówiące o tym, jakim dużym ciosem dla Rosji będą sankcje. One ostatecznie się nie potwierdziły. Aczkolwiek pierwsze sankcje, które Zachód nakładał na Rosję – te finansowe – faktycznie doprowadziły do poważnych turbulencji w rosyjskiej gospodarce. Rosja nie tylko została odcięta od światowych rynków kapitałowych, ale też jej rezerwy walutowe (mniej więcej połowa, ok. 300 mld dolarów, głównie w Stanach Zjednoczonych, ale też w Europie) zostały zamrożone. W marcu 2022 r. doprowadziło to do wzrostu inflacji i dewaluacji rubla. O ile przed wojną za dolara płacono 70 rubli, to po wprowadzeniu tych pierwszych sankcji momentami kurs potrafił skoczyć do 150 rubli za jednego dolara. Konsekwencje tego były ogromne.
– Problem pojawił się wraz z wprowadzaniem kolejnych sankcji, zwłaszcza tych nakładanych przez Unię Europejską. One skoncentrowały się na rosyjskim imporcie, ograniczając dostawy towarów do Rosji z Europy – ale sankcje na eksport rosyjski wprowadzone zostały z opóźnieniem. Te główne, czyli embargo na rosyjską ropę naftową i limit cenowy na ten surowiec, który doprowadził do spadku sprzedaży rosyjskiej ropy na rynkach, zostały wprowadzone dopiero w grudniu 2022 r. Daliśmy Kremlowi czas na ustabilizowanie sytuacji. Mimo zamrożenia rezerw walutowych Kremla tuż po wybuchu wojny, Rosja była w stanie uzyskać dostęp do walut zagranicznych właśnie dzięki eksportowi surowców. A że ich ceny były wysokie, to koncerny, które je eksportowały, bardzo na tym korzystały, ich dochody mocno rosły. To efekt właśnie tej niekonsekwencji w polityce sankcyjnej.
Jak zatem obecnie wygląda gospodarcza rzeczywistość Rosji – ta mierzona oficjalnymi wskaźnikami, ale także ta, której pełnego obrazu nie namalują nam dane statystyczne?
– Są dwa poziomy oceny konsekwencji sankcji i wpływu wojny na rosyjską gospodarkę. Poziom makro i poziom nieco niższy. Jeśli spojrzymy na poziom makro i przeanalizujemy wskaźniki gospodarcze, zwłaszcza PKB – czym chwali się Kreml – to sytuacja w Rosji wygląda na dość stabilną. W 2022 r., według oficjalnych, niedawno zrewidowanych danych Rosstatu, rosyjskie PKB spadło o niewiele więcej niż 1 procent. W 2023 r. dynamika PKB wróciła już do poziomów sprzed inwazji – wzrost rosyjskiej gospodarki szacowany jest na 3,5 proc.
– Jednak kiedy zaczynamy głębiej analizować sytuację, to okazuje się, że wskaźnik ten niewiele nam mówi na temat rzeczywistego stanu rosyjskiej gospodarki, a tym bardziej poziomu życia obywateli.
A co stanie się z rosyjską gospodarką, kiedy tych środków zabraknie?
– Bez tych pieniędzy tego wzrostu po prostu nie będzie, więc jeśli Kreml nie będzie w stanie co roku wpompowywać środków tej skali w sektor zbrojeniowy, to utrzymanie tej dynamiki wzrostu PKB nie będzie możliwe. Zresztą sam bank centralny Rosji mówi, że w wielu przypadkach gospodarka rosyjska osiągnęła już maksimum swoich mocy i jest w istocie przegrzana. W efekcie kolejne pieniądze wpompowywane w gospodarkę w coraz mniejszym stopniu przyczyniają się do wzrostu produkcji, a w zamian powodują wzrost inflacji.
Czy nie jest więc tak, że rosyjski rząd rozwiązywać teraz problemy, które poniekąd sam sobie stworzył?
– Tak, wskaźniki makro są zadowalające, ale wyzwań, z którymi Kreml musi sobie radzić, jest duża liczba. Trzeba po pierwsze znaleźć pieniądze na dalsze finansowanie wojny i gospodarki. Rosyjski rząd korzystał dotychczas z rezerw, które sobie zgromadził w ostatnich 20 latach prosperity, tworząc Fundusz Dobrobytu Narodowego. Deponował tam ponadnormatywne zyski z sektora naftowego. Fundusz ten był budowany na tzw. czarną godzinę, głównie z myślą o kwestiach emerytalnych czy szeroko pojętym rozwoju państwa – natomiast teraz środki te są wykorzystywane po to, by stabilizować budżet. Przez ostatnie dwa lata fundusz ten został mocno wydrenowany. Środków zapewne wystarczy jeszcze na finansowanie budżetu wojennego w tym roku, ale Władimir Putin jest zdeterminowany, by prowadzić długą wojnę.
– Rząd zaczął już w związku z tym szukać pewnych oszczędności i nowych źródeł finansowania. Zaczął od rosyjskiego biznesu – wzrost podatków, z którymi w 2023 r. musiały zmierzyć się firmy, był bardzo duży. Państwo, zabierając przedsiębiorstwom dochody, jednocześnie pozbawia ich możliwości inwestowania. Stanowi to ogromny problem dla biznesu. Nawet Gazprom, który był przez lata głównym instrumentem polityki zagranicznej Rosji i żywicielem rosyjskich elit, jeśli chodzi o ich prywatne dochody, przeżywa teraz poważne problemy. Odcięty od możliwości eksportu surowca, wydrenowany przez rząd w 2022 r. – bo w pierwszym roku inwazji to ten koncern właśnie był głównym donorem budżetu rosyjskiego – musi korzystać z Funduszu Dobrobytu Narodowego, z pieniędzy publicznych, by realizować swoje projekty inwestycyjne. To jest właśnie drenaż biznesu przez rząd.
Kreml zapewne stara się też oszczędzać na “zwykłych” obywatelach.
– Pieniądze zabierane społeczeństwu to druga kwestia. Już budżet Federacji Rosyjskiej na 2024 r. pokazuje, że wydatki na politykę społeczną są ograniczane. Społeczeństwo musi mierzyć się ze wzrostem taryf komunalnych, mieszkaniowych, wyższymi rachunkami za media. To jest przerzucanie kosztów wojny na społeczeństwo.
– Skoro już o społeczeństwie mowa, to trzeba dodać, że rosyjski rząd od dawna mierzy się z jeszcze jedną rzeczą, którą wojna dodatkowo zmultiplikowała: to niedobory siły roboczej. Problemy demograficzne Rosja ma od wielu lat. Z powodu inwazji na Ukrainę we wrześniu 2022 r. na front trafiło 300 tys. młodych mężczyzn, a w kolejnych miesiącach powołano dalsze kilkadziesiąt tysięcy. Oczywiście, nie mamy szczegółowych danych na temat tego, ile osób w obecnej chwili walczy na froncie. Do tego dochodzi migracja – ze względu na wojnę i represje z Rosji wyemigrowała rzesza najlepiej wykształconych i najbardziej kreatywnych osób, w dodatku z dużymi dochodami. Zaczyna więc brakować specjalistów. Biznes już teraz wskazuje na niedobór siły roboczej jako na główną przyczynę wzrostu bądź utrzymania produkcji. Mierzy się z tym zarówno sektor cywilny, jak i zbrojeniowy. Wobec braku rąk do pracy, przedsiębiorcy muszą podnosić płacę. To z kolei oznacza wzrost kosztów produkcji, a to przekłada się na inflację w kraju.
Jak rosyjskiemu rządowi idzie walka z inflacją?
– Inflacja stała się kolejnym wyzwaniem, z którym walczy Kreml, oczywiście z pomocą banku centralnego. Stopy procentowe w Rosji w 2023 r. wzrosły ponad dwukrotnie – z 7,5 proc. na początku roku do 16 proc., bo tyle wyniosła stopa bazowa na koniec roku. Mimo to inflacja nie zaczęła spadać. Oficjalny jej poziom, według Rosstatu, to 7,5 proc., ale badania prowadzone wśród obywateli pokazują, że wzrost kosztów życia w Rosji jest o wiele wyższy i realnie wynosi ok. 20 proc., a więc znacznie powyżej oficjalnej stopy inflacji. Nawet jeśli więc Kreml chwali się realnym wzrostem płac, to wzrost ten dla wielu Rosjan nie rekompensuje wzrostu kosztów życia.
– To, co wiąże się z inflacją, to też problem niedoboru walut wymienialnych na rynku rosyjskim – a więc euro i dolara. W pierwszym roku wojny Rosjanie byli w stanie zapewnić sobie dostęp do tych walut dzięki wysokim cenom surowców, ale już w roku ubiegłym, ze względu na sankcje finansowe, te waluty wymienialne stały się “toksyczne”. Większość banków i firm stara się rozliczać w innych walutach, żeby móc realizować transakcje międzynarodowe. Za import w dużej mierze rosyjskie firmy płacą w euro i dolarach, ale za towary eksportowane otrzymują juany, ruble czy rupie – przy czym rupie pozostają na kontach w bankach w Indiach, ponieważ rupii nie można wywozić z Indii. Są to poważne problemy z bilansem płatniczym, a efektem jest znowuż dewaluacja rubla. O ile wartość dochodów z eksportu rośnie, bo firmy płacą podatki od cen eksportowych w walutach obcych – i w tym sensie dewaluacja rodzimej waluty jest korzystna dla budżetu – to za import przychodzi już Rosji płacić znacznie więcej. Takich problemów gospodarczych, które się nawarstwiają, Rosja ma obecnie bardzo dużo.
A na jak długo jeszcze Kremlowi wystarczy pieniędzy na wojnę i na utrzymywanie wojennej gospodarki?
– Tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić. Na ten rok Rosja dysponuje wystarczającymi środkami. Jeśli pojawią się problemy, Kreml zwiększy oszczędzanie na wydatkach na społeczeństwo – bo trudno się spodziewać, że przy tak silnym aparacie represji pojawi się otwarty sprzeciw społeczny, który ograniczy działania władz.
Czy to oznacza, że rosyjskie społeczeństwo biernie godzi się z obecnym stanem rzeczy?
– Oczywiście, napięcia na pewno są, zwłaszcza wewnątrz elity. Rosyjski biznes ma za sobą 20 lat prosperity naftowego, rząd ma więc z czego czerpać – tych bogatych osób, których dochody są przez Kreml uszczuplane, jest coraz więcej, pojawia się więc niezadowolenie. Z tym, że my tego nie widzimy z powodu bariery informacyjnej. Ale ta kołdra jest coraz krótsza.
A niezadowolenie szerokiego społeczeństwa, rosyjskich mas?
– Ono też jest, ale swoista cierpliwość rosyjskiego narodu, połączona z systemem represji i propagandą, sprawiają, że tych osób niezadowolonych i sprzeciwiających się Kremlowi, na miarę obecnych możliwości, jest jakieś 20 proc., i to pokazują badania rosyjskich ośrodków. Większość, ok. 80 proc., to cierpliwa i bierna część społeczeństwa, która adaptuje się do każdej sytuacji i pozwala Kremlowi na prowadzenie takiej polityki, jaką obserwujemy, milcząco akceptując sytuację.
/Natalia Kolesnikova /AFP
– To są postawy niejako wyedukowane, nabyte dzięki doświadczeniu. Rosjanie doskonale wiedzą, jak zachowywać się w czasach kryzysu. Po wybuchu wojny i nałożeniu na Rosję sankcji mieli świadomość, że teraz będzie im się żyło gorzej, ale doskonale wiedzieli, co mają robić. Kupowali towary nie psujące się, wymieniali rubla na walutę. Rosjanie mają te mechanizmy niejako wdrukowane, bo doświadczali takich kryzysów już wielokrotnie, ten jest już szósty w ciągu ostatnich 30 lat. Ta cierpliwość nie wynika jednak z akceptacji polityki Kremla – zwłaszcza ludzie, którzy żyją na terenach wiejskich w głębi Rosji nie są zachwyceni tym, jak im się żyje, ale im też – na poziomie jednostki – zostało “wdrukowane”, że sami nie są w stanie tego zmienić, od nich nic nie zależy. Rewolucje w Rosji zawsze przychodziły z “góry”, wobec czego szeregowi obywatele mają poczucie, że ich działania są bezcelowe, a Kreml, cementując te postawy za pomocą propagandy, zapewnia sobie stabilność społeczną.
Czy w takim razie można liczyć tylko na rosyjskie elity, jeśli chodzi o próby wymuszenia na Kremlu zmiany polityki?
– Bardziej oczekiwałabym sprzeciwu ze strony biznesu właśnie. Od 2023 r. jego dochody są w coraz większym stopniu konfiskowane przez budżet centralny na potrzeby wojny.
– Przykładem są działania wobec rynku paliwowego. Kreml potrzebował dodatkowych dochodów, więc odebrał koncernom paliwowym przywileje, pozbawiając je części dopłat z budżetu, które te wcześniej otrzymywały za to, że sprzedawały paliwa na rynku wewnętrznym. Efektem był kryzys paliwowy latem 2023 r., wysokie ceny na rynku wewnętrznym i niedobory paliwa. To właśnie konsekwencje polityki Kremla, który próbuje łatać te różne dziury, jeszcze bardziej eskalując problemy.
Czy obecne sankcje będą miały dla Rosji jakieś długofalowe, nieodwracalne skutki? Z jakim ekonomicznym bilansem pozostawią Rosję?
– Główną konsekwencją długoterminową będzie regres technologiczny. Już teraz widzimy, że poprzez odcięcie od technologii zachodnich Rosja cofa się w rozwoju. To Zachód był dostarczycielem technologii i zaawansowanych metod produkcji dla Rosji, to on decydował się na inwestowanie w Rosji, dzięki czemu rosyjska gospodarka się rozwijała. Teraz, kiedy tego zabrakło, widać, że ani Indie, ani Turcja, ani Chiny nie są w stanie tej luki wypełnić – bo albo nie dysponują zamiennikami zachodnich technologii, albo po prostu nie chcą udostępniać ich Rosji, bo postrzegają ją jako konkurenta i rozwój Rosji pod względem technologicznym jest im absolutnie nie na rękę. Decydują się więc nie eksportować swoich technologii do Rosji, co jeszcze bardziej pogłębi długofalowe skutki odcięcia Federacji Rosyjskiej od świata Zachodu.
Rozmawiała Katarzyna Dybińska, Interia Biznes
* Iwona Wiśniewska – analityczka Ośrodka Studiów Wschodnich od 2000 r., główny specjalista w Zespole Rosyjskim OSW. W latach 2012-2014 dyplomata ds. ekonomicznych Ambasady RP w Astanie, a w latach 2014-2016 kierownik Wydziału Ekonomicznego Ambasady RP w Moskwie. Ukończyła ekonomię na SGH. Tematy badawcze, którymi się zajmuje, to m.in. trendy makroekonomiczne w rosyjskiej gospodarce, polityka gospodarcza Federacji Rosyjskiej (także zagraniczna polityka gospodarcza), polityka inwestycyjna Federacji Rosyjskiej.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. INTERIA.PL