Zastosowane przez nową władze metody przejmowania spółek skarbu państwa niczego nie odbudują. Przeciwnie – jeszcze bardziej niszczą i demolują kulturę zarządzania własnością publiczną w Polsce.
/ARKADIUSZ ZIOLEK /East News
Pamiętam, jak jakieś siedem lat temu pisałem teksty zaczynające się mniej więcej tak: „nie kwestionuję prawa nowej politycznej większości do realizowania swojej polityki właścicielskiej w sektorze publicznym i przedsiębiorstwach z udziałem skarbu państwa. W cywilizowanym kraju musi się to jednak odbywać przy zachowaniu jasnych i czytelnych reguł. Inaczej ten kraj trudno nazwać cywilizowanym”.
Przypominają mi się tamte fakty – w sposób oczywisty – teraz po przedświątecznym siłowym rozwiązaniu zastosowanym przez nową parlamentarną większość wobec mediów publicznych. I tamten argument pozostaje nadal w mocy. Wybrzmiał choćby w oświadczeniu Piotra Dudy – przewodniczącego największego związku zawodowego w Polsce czyli „Solidarności” – który napisał mnie więcej dokładnie to samo. Parafrazując: nie kwestionujemy prawa nowej politycznej większości do realizowania swojej polityki właścicielskiej. ALE w cywilizowanym kraju musi się to odbywać przy zachowaniu reguł. Inaczej ten kraj trudno nazwać cywilizowanym.
Reklama
Czytaj także: Przejęcie to dopiero początek. Idą wielkie zmiany w mediach publicznych
Mam nawet wrażenie, że w porównaniu z tym, co było osiem lat temu, dziś jest nawet gorzej. Wtedy zarzuty wobec ówczesnej – PiS-owskiej – władzy dotyczyły sposobu prowadzenia polityki kadrowej w wielu spółkach skarbu. W tym w mediach. Chodziło o pozbywanie się ludzi uznawanych za politycznych nominatów władzy jeszcze poprzedniej (czyli platformerskiej) albo ocenianych jako nie dość pewnych i zaufanych. Wszystko to jednak odbywało się – by tak rzec – o szczebel niżej. Już na poziomie zakładów pracy. Prezesi wymieniali dyrektorów, dyrektorzy kierowników, kierownicy składy zespołów. I tak dalej. W wielu przypadkach odbywało się to przy naruszeniu praw pracowniczych oraz dobrego smaku i wielu z nas – w tym niżej podpisany – wielokrotnie zwracało na to uwagę. W wielu przypadkach – na szczęście – tamta władza cofała się pod naporem krytyki ze strony opinii publicznej czy związków zawodowych.
„Własność publiczna w gospodarce jest nam potrzebna”
Teraz mamy trochę inną sytuację. O tyle gorszą, że zaczynamy już na najwyższym szczeblu. Po roku 2015 prezesi kontrolowanych przez niePiS spółek byli odwoływani w sposób – mniej lub bardziej – gwałtowny. Ale jednak bez stosowania przemocy, kruczków prawnych (z wyjątkiem sądów, ale to inna historia) czy siły fizycznej. Zmiany były też – mimo wszystko – bardziej rozłożone w czasie. Nie było tak, że już tydzień po przejęciu władzy przez PiS mieliśmy prowadzone z udziałem policji starcia o spółki skarbu.
Wygląda niestety na to, że na przykładzie Polski sprawdza się teraz stara zasada o tym, że przemoc rodzi przemoc. PiS idąc w wielu dziedzinach na – jak to się mówiło – „rympał” przygotowywał już grunt pod „rympał do kwadratu” w wykonaniu dzisiejszych „antyPiSowców”. Ci z kolei – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – mogą liczyć na to, że ich obecny „rympał” zostanie za lat parę (gdy zmieni się władza) podniesiony do sześcianu albo i do potęgi czwartej.
Przykro na to patrzeć również dlatego, że nasi politycy – obecnie w osobach ministrów Sienkiewicza i Bodnara – niszczą i demolują kulturę zarządzania w sektorze publicznym. Na dodatek robiąc to mają usta pełne frazesów o „uzdrowieniu” i „sanacji”. Jest to tym smutniejsze, że własność publiczna w gospodarce jest nam potrzebna. Bo rynek sam dobrobytu i sprawiedliwości społecznej nie wygeneruje. Nie da nam ani medialnego pluralizmu ani nie zabezpieczy nas przed kryzysami kapitalizmu. Bez sektora publicznego będzie po prostu gorzej. I to niezależnie od tego, czy rządzić nami będą ci czy może tamci.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie.
Śródtytuły pochodzą od redakcji
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. INTERIA.PL