Niektórzy ekonomiści od dawna ostrzegali, że brak inwestycji połączony z szybko rosnącymi płacami Polaków będzie wywierał presję na firmy, co utrudni walkę z inflacją. Teraz do tego grona dołączył szef NBP. – To obecnie główne zagrożenie – mówi. Czy jest się czego obawiać?
Płace Polaków znalazły się w centrum uwagi ekonomistów. Dlaczego? (Licencjodawca, Bartlomiej Magierowski)
Wygląda na to, że presja płacowa w polskiej gospodarce zaczęła zajmować głowę prof. Adama Glapińskiego. – Płace rosną obecnie tak szybko, że budzi to niepokój o poziom inflacji. To główne zagrożenie – powiedział w zeszły piątek na konferencji prasowej szef polskiego banku centralnego.
Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w lutym 2024 r. wyniosło 7978,99 zł brutto.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Miał zrujnować rodzinną firmę, a teraz ma 120 salonów i podbija rynek w Polsce – Marcin Ochnik
NBP spodziewa się, że średnie wynagrodzenie urośnie w 2024 r. o 12,8 proc. W tym samym czasie inflacja ma wzrosnąć o 5,7 proc. To oznacza, że płace realne poszybują o ok. 7 proc. Kiedy to 7 proc. porównamy ze znacznie niższym wzrostem wydajności pracy (3 proc.), tworzy nam się środowisko sprzyjające rozpędzaniu się cen. Dlaczego? Ponieważ przedsiębiorstwa mogą próbować przerzucać rosnące koszty, których nie mogą zrekompensować sobie wyższą wydajnością, na klientów.
Pensje Polaków na cenzurowanym? NBP zabiera głos
Słowa Adama Glapińskiego odbiły się szerokim echem wśród rodzimych ekonomistów. Głos w dyskusji zabrali analitycy Citi Handlowego, którzy tłumaczą, dlaczego wynagrodzenia w tym roku będą kontynuowały swój dwucyfrowy rajd.
„Prezes NBP podkreślił „ogromny wzrost płac”, związany z podwyżkami wynagrodzeń w sektorze publicznym. Sami do przyczyn tego zjawiska dodalibyśmy również wzrost płacy minimalnej oraz naturalną „lepkość” wynagrodzeń, przed którą ekonomiści przestrzegali przez ostatnie dwa lata” – przekonują.
Na ten problem zwracają już od długiego czasu również eksperci ING Banku Śląskiego. Ich zdaniem dużym ryzykiem w kontekście walki z inflacją nad Wisłą jest uporczywie wysoka inflacja bazowa, czyli liczona bez cen żywności i energii. Dlaczego akurat ona?
Wszystko przez napięty rynek pracy (druga najniższa stopa bezrobocia w UE), wysoki wzrost wynagrodzeń i presję na wzrost cen usług – twierdzi ING. A to one w lutym tego roku rosły wciąż o 7 proc., podczas gdy ceny towarów tylko o 1,4 proc. Widać więc, że branże usługowe wciąż podnoszą swoje cenniki.
Analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego widzą jednak pewne światełko w tunelu.
W czwartym kwartale możliwy jest lekki wzrost inflacji bazowej w okolice 5 proc. Będzie on wynikał ze zdecydowanie mniej sprzyjających efektów statystycznych oraz rosnących cen usług. Nasze modele wskazują, że przyśpieszenie tempa wzrostu wynagrodzeń z początku roku powinno uwidaczniać się w zmianach cenników w horyzoncie ok. trzech kwartałów. Zmiana ta będzie jednak chwilowa i nie oznacza nowego trendu wzrostowego – czytamy w najnowszym raporcie PIE na ten polskiej gospodarki.
Wysokie pensje=wysoka inflacja?
O tych zagrożeniach w połowie marca mówił także członek RPP Ireneusz Dąbrowski. Jako największe zagrożenie dla dezinflacji wskazał on brak wygaszenia spirali cenowo-płacowej, m.in. w związku z podwyżkami płac w sektorze publicznym.
– Wszyscy zgadzają się w Radzie, że budżet państwa na bieżący rok jest proinflacyjny. Założono w nim wzrost płac w sferze publicznej o 20 proc., a w niektórych sektorach nawet o 30 proc. Wcześniej było to 10 proc. rocznie. Ponadto w budżecie państwa inflację średnioroczną przyjęto na 6,6 proc., przy czym my zakładamy obecnie, że będzie to ok. 4 proc. To oznacza, że realne płace w sektorze publicznym znacznie przewyższą inflację. Podwyżki w sektorze publicznym wpłyną również na pozostałe branże i pierwszą niewiadomą jest to, na ile doprowadzą one do wzrostu płac w innych sektorach w ramach mechanizmu konkurencji – oceniał członek RPP.
Drugie kluczowe dla ekonomisty pytanie to, w jakim stopniu ten wzrost płac przeniesie się na wzrost wydatków konsumpcyjnych, a na ile dojdzie do odbudowy oszczędności gospodarstw domowych.
Trzeci element – jeżeli nastąpi wzrost konsumpcji, to przedsiębiorcy, widząc wzrost popytu, podniosą ceny. Tutaj jednak jestem częściowo optymistyczny, bo ten popyt jest w tej chwili bardzo zduszony, konsumpcja na przełomie roku była wyraźnie obniżona, motorem napędowym są inwestycje, co jest dobre w tym kontekście, że rośnie produkt potencjalny. Ale nie wiemy, co będzie dalej, bo może się okazać, że przedsiębiorcy wykorzystają wzrost VAT i podniosą cenę produktu o więcej niż 5 proc. To znowu wzmocniłoby spiralę cenowo-płacową i byłby to wariant pesymistyczny, wykluczający obniżki stóp – dodawał.
Co z obniżkami stóp procentowych NBP?
Dlatego też specjaliści Citi przewidują, że w najbliższym czasie nie ma co myśleć o obniżkach stóp procentowych w kraju. Za granicą jednak ta sytuacja będzie wyglądać już znacznie inaczej.
„W najbliższych miesiącach polityka pieniężna w kraju będzie coraz wyraźniej rozbiegać się z polityką innych środkowoeuropejskich banków, które wydają się zdeterminowane, aby kontynuować cykl obniżek stóp. Powyższe różnice w decyzjach banków centralnych wydają się przynajmniej częściowo uzasadnione mniej korzystnym trendem inflacyjnym w Polsce, relatywnie silniejszą aktywnością gospodarczą oraz przedwczesnymi obniżkami stóp procentowych przez RPP na jesieni 2023 r.” – wyjaśniają.
Więcej optymizmu w tej sprawie płynie ze słów ich kolegów z PKO BP. W opinii największego banku w Polsce najbardziej prawdopodobny scenariusz na najbliższe miesiące to stabilizacja stóp procentowych. „Nadal jednak sądzimy, że przy korzystniejszych perspektywach inflacji możliwa będzie obniżka stóp pod koniec tego roku” – przewidują.
Podobnie sądzi członek RPP Henryk Wnorowski. W rozmowie z telewizją BIZNES24 powiedział, że jest w stanie wyobrazić sobie takie przesłanki, które „mogłyby się wydarzyć jeszcze w trakcie trwania tego roku, które mogłyby nas skłonić do dyskusji o obniżkach, a może nawet do jakiejś pierwszej decyzji”.
Wydajność, głupcze!
W maju zeszłego roku prof. Adam Glapiński specjalnie dla money.pl mówił, że „wynagrodzenia realne w gospodarce będą stopniowo rosły, wraz ze wzrostem gospodarczym”. – Jest to zjawisko normalne i pożądane – podkreślił.
Jego zdaniem z punktu widzenia procesów inflacyjnych ważne jest oczywiście to, aby dynamika wynagrodzeń w gospodarce „nie rosła za szybko”, tj. aby podążała za wzrostem gospodarczym, a „w szczególności zmianami wydajności pracy”.
– W takim przypadku wzrost wynagrodzeń nie powoduje tzw. presji płacowej i inflacyjnej – tłumaczył prezes NBP.
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl