Ministerstwo Infrastruktury nie ma możliwości działania w sprawie wątpliwej sprzedaży jeziora Stacinko Duże, o które spór trwa od ponad 20 lat. Taki wniosek płynie z wypowiedzi przedstawiciela resortu, Macieja Thorza, podczas obrad sejmowej komisji. Tymczasem niektórzy, w tym Wody Polskie, część biegłych, a także zajmujący się sprawą poseł PiS Kacper Płażyński nadal mają wątpliwości co do statusu zbiornika.
/Piotr Kamionka/REPORTER /East News
Jak pisaliśmy w Interii od lat trwa spór dotyczący jeziora Stacinko Duże położonego na Kaszubach. Należący jeszcze w latach 90. do Skarbu Państwa akwen został przekazany władzom samorządowym – starostwu powiatowemu w Sulęczynie – a te następnie sprzedały zbiornik osobie prywatnej. Sprawa nie budziłaby wątpliwości, gdyby nie zmiana statusu jeziora. Zgodnie z prawem sprzedaż możliwa jest w sytuacji, gdy jezioro nie jest połączone z innymi, a więc jest nieprzepływowe. Stacinko Duże było jeziorem przepływowym, natomiast w momencie transakcji przeprowadzonej w 2000 roku – już nie.
Reklama
Batalia między sądami o jezioro
Tym samym rozpoczął się trwający do dziś spór o akwen. Wcześniej letnicy byli przyzwyczajeni do swobodnego dostępu, natomiast nowy właściciel tego zakazał. W 2011 roku “Express Kaszubski” wskazywał, że tak naprawdę do sprzedaży jeziora nie powinno dojść, bo jego nowy właściciel sam “zasypał kanały łączące je z innymi jeziorami (…) by jezioro miało status nieprzepływowego”. Podkreślano też kwestię problemu zarastania innego zbiornika, Stacinka Średniego, które było połączone z większym zbiornikiem w czasach, gdy sporne jezioro miało status przepływowego. Właściciel bronił się, tłumacząc, że jego zdaniem pogłębianie przepływowych rowów powoduje wysychanie jezior. “Nie mogę na to pozwolić, dlatego usypałem wał” – przyznawał w rozmowie z “Dziennikiem Bałtyckim” w 2009 roku nabywca terenu.
Sprawą zainteresował się poseł PiS Kacper Płażyński, który jeszcze w 2022 roku podczas obrad sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej zwracał uwagę, że sprawa Stacinka Dużego to nie tylko problem lokalny, ale także “nie zawsze sprawdzającego się wymiaru sprawiedliwości w Polsce”. W 2016 roku, po analizie biegłych Sąd Rejonowy w Kartuzach uznał jezioro za przepływowe, co w praktyce oznaczało nielegalną sprzedaż. Sąd drugiej instancji podtrzymał wyrok. Problem jednak nie został rozwiązany – Sąd Najwyższy przekazał sprawę do ponownego rozpoznania, a ostatecznie sąd okręgowy uznał, że jezioro mogło zostać sprzedane.
– Zgodnie z ewidencją budynków działki są oznaczone jako grunty pod wodami stojącymi. Natomiast według mapy podziału hydrologicznego Polski przez jezioro przepływa rzeka Strasznica (…), jezioro Stacinko znajduje się w jednolitej części wód płynących – mówił dwa lata temu ówczesny wiceminister infrastruktury Grzegorz Witkowski, przyznając, że jest to problem prawny.
“Nie mamy możliwości działania”
Sprawa jeziora, a także szerszego potencjalnego problemu wykupu jezior przepływowych w Polsce, wróciła w środę do sejmowej komisji. Maciej Thorz z resortu infrastruktury przyznał podczas posiedzenia, że obecnie, na mocy Prawa wodnego, kompetencje co do orzekania o charakterze jezior ma minister infrastruktury, natomiast w przypadku Stacinka Dużego “mamy do czynienia z powagą rzeczy osądzonej“.
– Procedura przeszła przez wszystkie możliwe instancje (…) Po wyroku sądu okręgowego, który stwierdził, że to jezioro jest jeziorem stojącym Prokuratoria Krajowa nie znalazła podstaw do wniesienia kasacji od tego wyroku i ten wyrok się uprawomocnił. Na chwilę obecną nie mamy możliwości działania. Też ten problem analizowały Wody Polskie – powiedział przedstawiciel MI.
Ewa Chmielecka, dyrektor Wydziału Korzystania z Wód w Wodach Polskich potwierdziła przedstawioną narrację.
– Ta sprawa jest już niestety zamknięta dla nas i nie ma przestrzeni prawnej do tego, żeby dalej kontynuować kwestię ustalania charakteru wód (…) Od momentu wejścia w życie ustawy Prawo wodne z 1962 roku, która dokonała wywłaszczenia gruntów pokrytych wodami powierzchniowymi płynącymi, niestety nie udało się ujawnić całej własności Skarbu Państwa (…) Cały czas były prowadzone jakieś prace na tych rzekach (…), zmieniają się cały czas warunki – wyjaśniła.
Zwróciła uwagę, że sąd nie mógł samodzielnie osądzić, czy jezioro było przepływowe, czy też nie, dlatego musiał oprzeć swój wyrok na biegłych. A ci przedstawiali różne opinie.
– Jedni biegli uznali że jest to woda powierzchniowa płynąca. Kolejni biegli kompletnie przewrócili wszystko do góry nogami, wskazując, że absolutnie nie mamy do czynienia z takiego rodzaju wodą. Docelowo opinia trzech niezależnych biegłych, profesorów, wskazała, że mamy do czynienia z wodą stojącą. Jako przedstawiciel Wód Polskich i osoba pracująca 20 lat w zawodzie mam wątpliwości co do tej opinii. Niemniej sąd nie mógł zrobić nic innego, jak oprzeć się na opinii, która ma wszelkie cechy prawidłowości, rzetelności i fachowości – mówiła.
“Widziałem to jezioro, jest sztucznie zabetonowane”
Chmielecka przyznała, że tego typu spraw jest więcej.
– Tak naprawdę o części wiemy i reagujemy w taki sposób, że teraz, kiedy jest to zdecydowanie łatwiejszy proces, występujemy do ministerstwa o ustalenie charakteru wód. Robimy to powoli, nie dlatego, że nie możemy, ale dlatego, że również musimy naszykować analizy hydrograficzne. Jest to proces skomplikowany, musimy szukać i sięgać po dokumenty archiwalne – podkreśliła.
Płażyński również przekazał, że ma wątpliwości co do ostatecznej opinii biegłych.
– Widziałem to jezioro i widziałem, że jest sztucznie zabetonowane koryto, ale i tak woda się sączy i leci dalej do położonego o kilka kilometrów dalej mniejszego jeziora. Mamy związane ręce (…) Uznaję się pokonanym w tej sprawie, mimo że mapy wykazują, że to jest jezioro przepływowe – powiedział poseł.
Marek Hok (KO) przyznał, że “dalej nie wiemy, jakie jest prawo i jak jest przestrzegane”.
– Jest to przykre, że w demokratycznym państwie prawa to prawo w jakiś sposób nie działa. Że jeśli ktoś postanowi sobie, że z wody powierzchniowej płynącej chce zrobić wodę stojącą i potem to sprywatyzować, to praktycznie nie ma silnych, nie ma prawa na to. (…) To jest nie tylko aspekt prawny, ale aspekt w wymiarze społeczno-ekonomicznym – ocenił.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. INTERIA.PL