Polska gospodarka powoli wychodzi z dołka, firmy zaczynają z większym spokojem i optymizmem patrzeć w przyszłość, stopniowo oswajając się z perspektywą ponownego zwiększania zatrudnienia i inwestowania w zasoby ludzkie. Z kolei pracownicy różnych branż liczą na to, że ich pensje wreszcie należycie zrekompensują im wzrost cen. Są grupy zawodowe, które już liczą pieniądze obiecane im przez stary i nowy rząd. Jedno jest pewne – rynek pracy w 2024 r. będzie wyglądał zupełnie inaczej.
/123RF/PICSEL
- Odbicie gospodarcze w Polsce powoli staje się faktem, a wraz z nim wraca poprawa sytuacji na rynku pracy;
- Firmy stopniowo będą zgłaszać większe zapotrzebowanie na pracowników, ale nie to będzie głównym źródłem wzrostu płac;
- Dzięki podwyżce płacy minimalnej najmocniej wzrosną najniższe wynagrodzenia;
- Trendy inflacyjne sprawią dodatkowo, że wzrost pensji przewyższy wzrost cen.
Z perspektywy pracownika najważniejsza jest chyba jedna, dość oczywista kwestia, czyli godziwa płaca. Jej siła nabywcza staje się szczególnie istotna w dobie podwyższonej inflacji. Rząd Donalda Tuska w projekcie budżetu na 2024 r. założył, że średnioroczny wzrost cen wyniesie w przyszłym roku 6,6 proc. Czy dynamika wzrostu płac będzie wyższa?
Reklama
Wzrosną pensje i siła nabywcza naszych pieniędzy
– Wzrost płac w 2024 r. będzie dwucyfrowy – szacujemy tutaj średnio 10,3 procenta – mówi Interii Biznes Jakub Rybacki, kierownik Zespołu Makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego. – Nie będą go jednak napędzać mechanizmy koniunkturalne, a wysoka podwyżka płacy minimalnej. Najmocniej wzrosną te najniższe wynagrodzenia.
Ekonomiści banku Millennium przedstawiają podobne szacunki: ich zdaniem, w całym 2024 r. płace wzrosną o ok. 10 proc. w ujęciu rok do roku wobec 12,6-procentowego wzrostu w 2023 r. „W przyszłym roku dane o płacach w sektorze przedsiębiorstw będą pod wpływem podwyżki płacy minimalnej o ponad 20 proc.” – napisali w raporcie. „Niemniej, wraz z obniżającą się inflacją, sądzimy, że w firmach roczna dynamika płac będzie powoli obniżać się, zbiegając do wartości jednocyfrowych.”
„Prognozujemy, że tempo wzrostu płac powinno utrzymać się na dwucyfrowym poziomie również w kolejnych miesiącach, a średniorocznie w 2024 r. wynieść powyżej 10 proc., napędzając dalszy wzrost konsumpcji i ożywienie gospodarcze” – wtórują im koledzy z Santander Bank Polska.
Jakub Rybacki, Polski Instytut Ekonomiczny
Prognozowane wartości średniego wzrostu płac jasno wskazują, że siła nabywcza zarobków Polaków wzrośnie. Gdyby średnia inflacja w 2024 r. faktycznie wyniosła 6,6 proc., a zarobki urosły o 10,3 proc., to realny wzrost płac wyniósłby 3,7 proc.
Przypomnijmy, że płaca minimalna w Polsce w 2024 r. wzrośnie dwukrotnie: od stycznia będzie wynosić 4242 zł brutto, a w lipcu wzrośnie do 4300 zł. Minimalna stawka godzinowa wynosić będzie od stycznia 27,70 zł, a od lipca – 28,10 zł.
Ale i niezależnie od tego przedstawiciele niektórych grup zawodowych będą zarabiać więcej. Rząd Donalda Tuska postanowił wywiązać się z obietnic podwyżek dla nauczycieli i pracowników sfery budżetowej. Wynagrodzenia tych pierwszych wzrosną o 30 proc., przy czym będzie to wzrost o co najmniej 1500 zł. Projekt autopoprawki do ustawy okołobudżetowej na 2024 r. zakłada także zwiększenie średniego wynagrodzenia nauczycieli początkujących i przedszkolnych o 33 proc., czyli o 1576,72 zł. W całej sferze budżetowej pensje mają zaś wzrosnąć w przyszłym roku o 20 proc.
Silnego wzrostu bezrobocia nie zobaczymy
W końcu listopada stopa bezrobocia rejestrowanego w Polsce wyniosła 5 proc., przy czym wskaźnik ten utrzymał się na tym poziomie od lipca br. – poinformowało we wstępnym szacunku Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej. Czy ta wartość będzie nam towarzyszyć także w kolejnych miesiącach?
– W nadchodzącym roku nie zobaczymy wysokiego wzrostu stopy bezrobocia; pewnie będzie on minimalny – mówi Jakub Rybacki z PIE.
– Wraz z rozpędzaniem się gospodarki będzie wracał temat niedoboru pracowników, ale w najbliższych kwartałach zwiększony popyt na tych ostatnich nie będzie przekładał się na wzrost wynagrodzeń – dodaje ekonomista. – Badania w ramach tzw. Szybkiego Monitoringu NBP pokazują, że odsetek firm skłonnych podnosić wynagrodzenia nie jest szczególnie wysoki – natomiast im dalej w 2024 rok, tym ten odsetek będzie większy.
„Naszym zdaniem obraz zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw nie zmieni się istotnie w najbliższych miesiącach, ze względu opóźnioną reakcję rynku pracy na poprawiającą się aktywność gospodarczą” – zgadzają się ekonomiści Banku Millennium. „W dalszej części 2024 r. zakładamy już poprawę popytu na pracę, co sygnalizuje wzrostowy trend wskaźników GUS prognozowanego przez firmy zatrudnienia oraz wyniki ostatniej edycji Szybkiego Monitoringu NBP.”
Zdaniem zespołu analiz makroekonomicznych Millennium, wzrost zatrudnienia w 2024 r. nie będzie jednak silny – a to ze względu na wyzwanie, jakim dla przedsiębiorstw, zwłaszcza tych mniejszych, staną się koszty pracy po nadchodzącej dużej podwyżce płacy minimalnej. Ponieważ ta ostatnia będzie rosła, w wielu branżach pracownicy zarabiający nieco więcej niż wynosi nowa wartość minimalnej pensji mogą oczekiwać podwyżek, żeby nie mieć poczucia, że ich zarobki nie odbiegają znacząco od wynagrodzeń osób na stanowiskach wymagających niższych kwalifikacji.
Możliwy odpływ Ukraińców. Dla gospodarki to źle, dla polskiego pracownika – niekoniecznie
Polski rynek pracy od lat boryka się z niedoborami kadrowymi, a część sektorów dużą nadzieję na załatanie “dziur” w zatrudnieniu pokłada w migrantach. Czy w przyszłym roku będą one mogły liczyć na dopływ zasobów ludzkich z kierunków zagranicznych?
– W 2022 r. mieliśmy szybki, wojenny napływ migrantów z Ukrainy, ale teraz sytuacja ta będzie się raczej stabilizować – zauważa Jakub Rybacki z PIE. – Może być wręcz tak, że nastąpi odpływ Ukraińców, którzy będą wracać do swojego kraju w miarę krystalizowania się sytuacji frontowej na wschodzie Ukrainy; dodatkowo blokowane będą wyjazdy ukraińskich mężczyzn ze względów mobilizacyjnych. Polska pewnie będzie musiała poszukiwać dodatkowych zasobów ludzkich z innych kierunków. Na pewno migrujących osób, które mogłyby zasilić nasz rynek pracy, jest coraz mniej.
To z kolei może wzmacniać pozycję polskich pracowników negocjujących stawki w firmach, czy to „na starcie”, czy podczas ubiegania się o podwyżki już pobieranych pensji. – W sytuacji lepszej koniunktury popyt na pracę będzie silniejszy, a że podaż pracy jest ograniczona od kilku już lat w świetle niskiego bezrobocia czy odpływu imigrantów z Ukrainy, to dojdzie do wzmocnienia siły przetargowej pracownika – powiedział w niedawnej rozmowie z naszym serwisem ekonomista Santander BP Marcin Luziński.
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. INTERIA.PL