Marcin Roszkowski: Czy w Polsce jest miejsce na więcej atomu?

Historia budowy dwóch reaktorów w amerykańskiej elektrowni Vogtle wzbudza niepokój w stosunku do Polskich planów jądrowych. Czy warto stawiać na jedną atomową kartę? Zdjęcie

Amerykańska elektrownia jądrowa Vogtle w stanie Georgia /YUSUKE TOMIYAMA Yomiuri /AFP

Amerykańska elektrownia jądrowa Vogtle w stanie Georgia /YUSUKE TOMIYAMA Yomiuri /AFP Reklama

Prezydent Andrzej Duda w środę odwiedzi amerykańską elektrownie jądrową Vogtle w stanie Georgia, gdzie trwa budowa dwóch bloków jądrowych opartych na technologii reaktorów Westinghouse AP 1000 – tożsamych z tymi, których trzy jednostki stanąć mają w polskiej elektrowni jądrowej, która ma zostać zbudowana w gminie Choczewo na Pomorzu. Wcześniej działały tam dwie jednostki wytwórcze oparte na reaktorach PWR o mocy 1215 MW każdy. Bloki zostały oddane do użytku w 1987 i 1989 roku.

Reklama

Inwestycja, która ma już swoją historię – niestety z perspektywy wniosków dla Polski – jest mało optymistyczną. W 2009 roku zaczęła się budowa dwóch nowych bloków w tym obiekcie. Konstrukcja nowych reaktorów miała już dawno osiągnąć finał – zgodnie z pierwotnym planem blok numer 3 miał zostać oddany do użytku w 2016 roku a blok nr 4 w 2017 roku. Koszt budowy szacowany był na 14 mld dolarów za obie jednostki.

Polska energetyka nie ma czasu na opóźnienia

Szybko okazało się, że zarówno planowany harmonogram budowy jak i kosztorys nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Kolejne etapy łapały opóźnienia, koszty wzrastały do tego stopnia, że główny wykonawca, czyli Westinghouse, popadł w finansowe tarapaty, co doprowadziło firmę do bankructwa w 2017 roku. Problemy dotykały również produkcji komponentów reaktorów. Okazało się, że duża ich część posiada wady fabryczne, które powodowały, że nie mogły znaleźć zastosowania w budowie i musiały być odsyłane z powrotem do fabryk, co znów powodowało wzrosty kosztów i wydłużenia harmonogramu.

Ostatecznie pierwszy z nowo budowanych bloków – nr 3 został oddany do komercyjnego użytku w sierpniu 2023 roku – siedem lat po pierwszym planowanym terminie. Blok nr 4 ma zostać oddany w tym roku, jeżeli nie dojdzie do kolejnych problemów. Koszt całkowity inwestycji wzrósł z planowanych 14 mld dolarów do ponad 35 mld dolarów. O ile w Georgii doszło do, można powiedzieć „happy endu” o tyle nie można tego samego powiedzieć o podobnej inwestycji w Karolinie Południowej, gdzie w elektrowni Virgil C. Summer miały również powstać dwa nowe bloki oparte na reaktorach AP 1000.

Tam jednak również doszło do tożsamych problemów, co z budową w Vogtle. Jednak inwestor okazał się mniej wyrozumiały niż ten z Georgii i w 2018 roku zamknął budowę tracąc razem z innymi partnerami około 9 mld dolarów.

Czy w Polsce jest miejsce na więcej atomu?

Jakie płyną z tego lekcje dla Polski? Ano takie, że trzeba myśleć w przód o potencjalnych problemach i zagrożeniach. Media w Polsce już mówią o opóźnieniach rzędu dwóch lat w przypadku budowy pierwszego bloku w Choczewie, a budowa jeszcze nie ruszyła. Amerykanie to nasz największy sojusznik, z którym łączą nas interesy i kwestie bezpieczeństwa. Jednak Amerykanie nie są wolni od problemów – opóźnień, wzrostów kosztów, czy zwykłego przeszacowania. Polacy już mają tego przykład, patrząc na nierealizowany kontrakt na dostawy gazu od spółki Venture Global. Sprawa ta może skończyć się w Arbitrażu, co byłoby symbolicznym działaniem w kontekście deklarowanej politycznej bliskości Warszawy i Waszyngtonu. Jednak biznes nie znosi deklaracji, a lubi czyny.

Dywersyfikacja, o której od lat słyszymy w kontekście kierunków dostaw surowców, nie zamyka się tylko w obszarze surowcowym, ale także w tym technologicznym. I nie jest to wyłącznie domena kontraktów w energetyce. Za dobry przykład dywersyfikacji mogą służyć zakupy zbrojeniowe, które Polska realizuje od 2022 nie tylko w USA ale także w Korei Południowej. Z tego kierunku nabyliśmy zarówno armatohaubice K9, czołgi K2, ale także wyrzutnie rakiet K239 Chunmoo. Czołgi K2 są odpowiednikami amerykańskich M1A2 Abrams, a wyrzutnie K239 Chunmoo odpowiednikami amerykańskich M142 Himars

Ci, którzy działają w biznesie mają świadomość, że tam gdzie jest monopol dostaw – tam warunki dyktuje sprzedawca, nie kupujący. Dlatego ważne jest szukanie alternatywnego kierunku dostaw nie tylko haubic, czołgów czy wyrzutni rakiet ale również technologii, które pomogą osiągnąć nam cel neutralności klimatycznej wymagany przez Unie Europejską.

Czy zatem w Polsce jest miejsce na więcej „atomu”? – zdecydowanie tak. Francuzi czy Koreańczycy również mają swoje doświadczenia w budowie elektrowni atomowych – lepsze i gorsze i również warto, abyśmy mogli z nich korzystać. Trzeba o tym pamiętać, kiedy będziemy słuchać różnych deklaracji i słów o strategicznych partnerstwie.

Polska energetyka nie ma już czasu na opóźnienia, szczególnie sięgające wielu lat. Trzeba zacząć działać już. Czas odgrywa kluczową rolę – w połowie lat 30. XXI wieku będziemy zmuszeni zamknąć z powodów technologicznych, surowcowych i klimatycznych gros mocy wytwórczych opartych na węglu brunatnym m.in. Elektrowni Bełchatów – dziś największą w Europie elektrownie konwencjonalną, która obecnie stanowi o polskim bezpieczeństwie energetycznym.

Bez stabilnego źródła wytwarzania energii, które zastąpiłoby zamknięty Bełchatów, ale i elektrownie w Pątnowie możemy znaleźć się w trudnym położeniu deficytu energii elektrycznej, co fatalnie odbije się na kondycji polskiej gospodarki. Zatem wspierajmy nie tylko atom w Choczewie, ale i każdy inny, który powstać ma w naszym kraju.

Marcin Roszkowski, Instytut Jagielloński

Śródtytuły pochodzą od redakcji 

Wideo Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce. Gwiazdowski mówi Interii. Odc. 71: Czy sztuczna inteligencja zastąpi sędziów? INTERIA.PL

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *